Na mapie wyglą­da nie­po­zor­nie. W tere­nie – odwrot­nie. Sym­sar­na to rze­ka, któ­ra wyrzeź­bi­ła jeden z naj­bar­dziej nie­oczy­wi­stych kra­jo­bra­zów War­mii. Wąwo­zy, zakrę­ty, stro­me zbo­cza i śla­dy histo­rii – wszyst­ko, co tu znaj­dziesz, to efekt upo­ru natu­ry.

Doli­na Sym­sar­ny nie narzu­ca się wido­kiem. Nie ma w sobie nic z pocz­tów­ko­we­go bana­łu ani monu­men­tal­ne­go pato­su. A jed­nak zosta­je w pamię­ci. Wąwo­zy, stro­me zbo­cza, krę­te ścież­ki – ten kra­jo­braz nie jest dzie­łem przy­pad­ku. To rezul­tat setek lat cier­pli­wej, bez­li­to­snej pra­cy rze­ki, któ­ra rzeź­bi­ła swo­je kory­to mię­dzy pagór­ka­mi pół­noc­nej War­mii. Efekt? Teren, któ­ry zadzi­wia for­mą i cie­ka­wi histo­rią.

Rzeka z charakterem

Sym­sar­na nie impo­nu­je dłu­go­ścią, ale nad­ra­bia oso­bo­wo­ścią. 60 kilo­me­trów – w porów­na­niu z 264-kilo­me­tro­wą Łyną — to zale­d­wie epi­zod. A jed­nak ten krót­ki bieg wystar­czył, by poka­za­ła wszyst­ko, co w War­mii naj­bar­dziej nie­oczy­wi­ste: jezio­ra ukry­te mię­dzy pagór­ka­mi, tor­fo­wi­ska wto­pio­ne w las, doli­ny ostro wcię­te w zbo­cza.

Rze­ka wypły­wa z jezio­ra Luter­skie­go, dalej mean­dru­je przez Żar­de­ni­ki, jezio­ro Ław­ki, Woj­tów­ko, Blan­ki, Maków i jezio­ro Sym­sar, by wresz­cie – jak­by trium­fal­nie – połą­czyć się z Łyną w Lidz­bar­ku War­miń­skim.

Siła, która nie odpuszcza

Na swo­im koń­co­wym odcin­ku Sym­sar­na tnie more­no­we wzgó­rza z zawzię­to­ścią. Powsta­ją głę­bo­kie wąwo­zy, ostre zakrę­ty i stro­me zbo­cza, któ­re lokal­nie okre­śla się mia­nem „Lidz­bar­skich Ser­pen­tyn”. To nie dzie­ło urba­ni­stów ani inży­nie­rów – to czy­sta siła natu­ry, dzia­ła­ją­ca bez prze­rwy przez tysią­ce lat. Woda, czas i upór. I żad­nych kom­pro­mi­sów.

Serpentyny, które robią wrażenie

Krę­te ścież­ki, dra­ma­tycz­ne usko­ki, natu­ral­ne jary – Doli­na Sym­sar­ny w Lidz­bar­ku wyglą­da jak wyję­ta z innej baj­ki. Tu teren dyk­tu­je warun­ki. Tra­sy nie zosta­ły wyty­czo­ne linij­ką, ale przez samą przy­ro­dę – dokład­nie tam, gdzie kie­dyś pły­nę­ła woda albo gdzie naj­ła­twiej było prze­drzeć się przez dzi­ką zie­leń. Nazwa „Ser­pen­ty­ny” nie jest tu poetyc­ką prze­sa­dą. Od 2017 roku teren ten nosi też nazwę Leśne­go Par­ku Uzdro­wi­sko­we­go Doli­ny Sym­sar­ny. Choć brzmi to nowo­cze­śnie, korze­nie uzdro­wi­sko­we­go podej­ścia się­ga­ją znacz­nie głę­biej – aż do XIX wie­ku.

Uzdrowiskowe tradycje

Już wte­dy Lidz­bark był zna­ny jako Luft­ku­rort – kurort kli­ma­tycz­ny, w któ­rym powie­trze uzna­wa­no za lekar­stwo. Dzia­ła­ło tu Towa­rzy­stwo Upięk­sza­nia Mia­sta – orga­ni­za­cja z misją, któ­ra two­rzy­ła alej­ki, punk­ty wido­ko­we i miej­sca kon­tem­pla­cji.

Do dziś moż­na przejść szla­ka­mi, któ­re powsta­ły w tam­tym cza­sie – choć­by tym, któ­ry pro­wa­dzi wzdłuż Sym­sar­ny do nie­ist­nie­ją­ce­go już pen­sjo­na­tu „Wald­kur­haus”. Na tra­sie wciąż stoi głaz z datą „1926”.

Więź silniejsza niż czas

Doli­na Sym­sar­ny zapi­sa­ła się tak­że w histo­rii Lidz­bar­ka War­miń­skie­go jako tło oso­bi­stych dra­ma­tów. W 1943 roku, pod­czas woj­ny, 14-let­ni Harald Roy­kow­ski tra­fił tu z Ber­li­na w ramach akcji Kin­der­lan­dver­schic­kung – maso­wej ewa­ku­acji dzie­ci z miast. Dla nie­go Doli­na była spo­koj­nym schro­nie­niem. Jego listy – dziś bez­cen­ne źró­dło wie­dzy – poka­zu­ją, jak inten­syw­nie prze­ży­wa­no tu każ­dy dzień.

W stycz­niu 1945 roku, gdy front się zbli­żał, Erwin Eber­le­in wyru­szył na samot­ny spa­cer wzdłuż Sym­sar­ny. Było to sym­bo­licz­ne poże­gna­nie z miej­scem, któ­re znał od dziec­ka. I choć wokół wszyst­ko się zmie­nia­ło, on wie­dział, że rze­ka zosta­nie.

Ewa Maria Ludwig – rodo­wi­ta miesz­kan­ka Heils­ber­ga – przez całe życie tu wra­ca­ła. Wspo­mnie­nia z mło­do­ści, zapa­chy, ścież­ki, śpiew pta­ków – dla niej Sym­sar­na była nie tyl­ko miej­scem, ale punk­tem odnie­sie­nia odpor­nym na zawi­ro­wa­nia histo­rii.

Jed­na z leśnych ście­żek pro­wa­dzą­cych przez Doli­nę Sym­sar­ny, fot. arch. pry­wat­ne

Dolina pełna tajemnic

Doli­na Sym­sar­ny to nie tyl­ko przy­ro­da, ale też miej­sce peł­ne histo­rii. Kie­dyś znaj­do­wa­ła się tu „Dia­bla Jama” – dziś już zasy­pa­na, ale nadal budzi zain­te­re­so­wa­nie. Na Górze Okar­to­wej w śre­dnio­wie­czu dzia­łał sys­tem wodo­cią­go­wy, któ­ry dostar­czał wodę do mia­sta – to przy­kład daw­nej tech­no­lo­gii. W oko­li­cy moż­na też zoba­czyć pomnik upa­mięt­nia­ją­cy woj­nę fran­cu­sko-pru­ską z lat 1870–1871, pozo­sta­ło­ści tzw. „Trój­ką­ta Lidz­bar­skie­go” oraz miej­sce daw­nych egze­ku­cji.

Na doda­tek – ścież­ka sen­so­rycz­na. Niby zwy­kła atrak­cja, ale zapro­jek­to­wa­na tak, by dotknąć miej­sca zmy­sła­mi. Są też punk­ty wypo­czyn­ku, urzą­dze­nia uzdro­wi­sko­we, stre­fy ciszy. Moż­na tu znik­nąć z codzien­no­ści – na chwi­lę, na godzi­nę, na dłu­żej.

Chroniony, ale dostępny

Już w 1992 roku Doli­na Sym­sar­ny zosta­ła obję­ta ochro­ną jako Obszar Chro­nio­ne­go Kra­jo­bra­zu. To decy­zja, któ­ra oca­li­ła ją przed zabu­do­wą i przy­pad­ko­wą inge­ren­cją. Dziś to jeden z nie­licz­nych obsza­rów, gdzie mia­sto prze­cho­dzi w natu­rę nie­mal nie­zau­wa­żal­nie. I nie cho­dzi o par­ki miej­skie czy traw­ni­ki – tu zaczy­na się praw­dzi­wy eko­sys­tem. Z dzi­ką fau­ną, z żywą flo­rą, z ryt­mem, któ­re­go nie zakłó­ca beton.