Pani Mał­go­rza­ta mówi krót­ko: „Gie­trz­wałd to nie tyl­ko sank­tu­arium. Tu jest histo­ria zwy­kłych ludzi, ich codzien­ność i przed­mio­ty, któ­re mają zna­cze­nie”. Izba Muze­al­na „W war­nij­ski cha­łup­sie” przy­po­mi­na o tym, co naj­waż­niej­sze.

Gie­trz­wałd to nie tyl­ko miej­sce obja­wień. To tak­że wieś z histo­rią, któ­rą two­rzy­li zwy­kli miesz­kań­cy. Ich codzien­ne życie – pra­ca, tra­dy­cje, dom – moż­na zoba­czyć z bli­ska w Izbie Muze­al­nej „W war­nij­ski cha­łup­sie”. To prze­strzeń, w któ­rej War­mia mówi wła­snym gło­sem.

Izba mie­ści się w malow­ni­czo poło­żo­nym budyn­ku nad rze­ką Gił­wą, któ­ry daw­niej był kuź­nią, a potem prze­strze­nią dla arty­stów. Dziś, odno­wio­ny i pełen wspo­mnień, przy­cią­ga cie­płem drew­na, sta­ran­nie dobra­ny­mi deta­la­mi i kli­ma­tem praw­dzi­wej war­miń­skiej cha­łu­py.

– Ten dom miał duszę od począt­ku. Kie­dyś miesz­ka­li tu arty­ści, mala­rze — wspo­mi­na Mał­go­rza­ta Żurań­ska, kustosz­ka. — Potem nisz­czał, aż w koń­cu uda­ło się go przy­wró­cić do życia.

W war­nij­ski cha­łup­sie – Izba Muze­al­na w War­miń­skim Domu, fot. Ada Roma­now­ska

Po co powstała izba?

Izba Muze­al­na w War­miń­skim Domu powsta­ła dzię­ki współ­pra­cy lokal­nej spo­łecz­no­ści, Gim­na­zjum Gmin­ne­go im. ks. Woj­cie­cha Zin­ka, Cen­trum Kul­tu­ral­no-Biblio­tecz­ne­go i Urzę­du Gmi­ny w Gie­trz­wał­dzie. To wła­śnie ucznio­wie gim­na­zjum przez lata zbie­ra­li rodzin­ne pamiąt­ki do Izby Regio­nal­nej, któ­ra z cza­sem prze­nio­sła się do odno­wio­ne­go budyn­ku — popu­lar­nie nazy­wa­ne­go „kuź­nią”. Ten daw­ny budy­nek gospo­dar­czy, odre­stau­ro­wa­ny dzię­ki unij­ne­mu wspar­ciu, dziś jest ser­cem lokal­nej histo­rii.

A kto dba, żeby to miej­sce tęt­ni­ło życiem? To zasłu­ga Komi­te­tu Kul­tu­ral­ne­go G7 — sied­miu kobiet, któ­re z pasją i ener­gią pie­lę­gnu­ją pamięć o codzien­no­ści War­mii.

– Chcia­ły­śmy, żeby ludzie przy­jeż­dża­li nie tyl­ko do sank­tu­arium. War­mia to wię­cej – mówi pani Mał­go­rza­ta, któ­ra jest jed­ną z ini­cja­to­rek G7. – To codzien­ne życie miesz­kań­ców, ich histo­rie, przed­mio­ty, któ­re mia­ły zna­cze­nie. Chcia­ły­śmy, żeby to wszyst­ko nie znik­nę­ło, tyl­ko dalej żyło.

Ksiądz Woj­ciech Zink, zasłu­żo­ny war­miń­ski duchow­ny, jest upa­mięt­nio­ny tabli­cą pamiąt­ko­wą w Izbie Muze­al­nej, fot. Ada Roma­now­ska

Bzioło i czwrotka sznapsa

W Izbie Muze­al­nej moż­na zoba­czyć oko­ło 150 róż­nych przed­mio­tów — od sta­rych mebli i żeliw­nych magli po zeszy­ty z pol­skiej szko­ły w Wory­tach z 1934 roku. Dzie­ci z nie­do­wie­rza­niem oglą­da­ją żelaz­ka „z duszą”, a star­si z uśmie­chem wra­ca­ją wspo­mnie­nia­mi do swo­je­go dzie­ciń­stwa. Naj­więk­sze pomiesz­cze­nie to tzw. „parad­no jizba”, czy­li izba gościn­na. Po pra­wej stro­nie stoi ława, zwa­na ślóm­ban­kiem, któ­ra słu­ży­ła nie tyl­ko do sie­dze­nia, ale też do spa­nia. Na sto­le leżą przed­mio­ty opi­sa­ne w war­miń­skiej gwa­rze — bzio­ło deka, czy­li obrus, śklón­ka, czy­li butel­ka, obok czw­rot­ka sznap­sa, czy­li ćwiart­ka wód­ki, oraz bache­rek, czy­li kie­lich. „Stat­ki” to naczy­nia, gable i wide­li­ce słu­ży­ły do jedze­nia, a teri­na to waza na zupę. Nie bra­ku­je też „caj­tun­ku”, czy­li gaze­ty, a roz­sy­pa­ne „guda­ki” przy­po­mi­na­ją daw­ne, drob­ne pie­nią­dze. Wszyst­ko razem two­rzy obraz codzien­ne­go życia daw­nych War­mia­ków.

Widok na stylowe wnętrze wiejskiego domu.
Izba gościn­na z auten­tycz­ny­mi mebla­mi i deta­la­mi z życia daw­nych War­mia­ków, fot. Ada Roma­now­ska

Codzienne życie to historia

Mał­go­rza­ta Żurań­ska – uro­dzo­na w Gie­trz­wał­dzie, choć bez war­miń­skich korze­ni, jest ser­cem tego miej­sca. Jej histo­ria to żywa opo­wieść o losach ludzi, któ­rzy po woj­nie stwo­rzy­li nową toż­sa­mość tego regio­nu.

– Mama przy­je­cha­ła zza Buga, tata tra­fił do Gie­trz­wał­du przy­pad­kiem – wspo­mi­na pani Mał­go­rza­ta. – Zwie­dził szko­łę i miał zostać tyl­ko na chwi­lę. Ale został na całe życie. A ja się tu uro­dzi­łam i nie wyobra­żam sobie miesz­kać gdzie indziej. To jest pięk­ne miej­sce. Jest w nim coś magicz­ne­go.

Jej ojciec, Bene­dykt Che­chłow­ski, histo­ryk i nauczy­ciel, zapo­cząt­ko­wał kolek­cjo­no­wa­nie lokal­nych pamią­tek, któ­re moż­na dziś oglą­dać w izbie muze­al­nej. Prze­ka­zał cór­ce miłość do War­mii i prze­ko­na­nie, że war­to doku­men­to­wać codzien­ne życie – bo ono two­rzy praw­dzi­wą histo­rię.

Wnętrze wiejskiego domu z manekinem w tradycyjnym stroju
Ław­ki szkol­ne z nutą wspo­mnień i szkol­nych przy­gód, fot. Ada Roma­now­ska

Bene­dykt Che­chłow­ski ma nawet swój mural w Gie­trz­wał­dzie, któ­ry stwo­rzy Arka­diusz Andrej­kow. Na ścia­nie budyn­ku szko­ły widzi­my sce­nę z kla­sy: pan Bene­dykt jako nauczy­ciel przy liczy­dłach, wokół nie­go czwo­ro dzie­ci. Jed­ną z dziew­czy­nek jest mała Mał­go­rza­ta. Obraz przy­wo­łu­je cza­sy, w któ­rych nauka, pra­ca i życie spla­ta­ły się w lokal­nej wspól­no­cie.

Na innym mura­lu, na ścia­nie Izby Muze­al­nej, Andrej­kow przed­sta­wił jej pra­bab­kę – mat­kę jede­na­ścior­ga dzie­ci. Kobie­ta sie­dzi przy koło­wrot­ku. Jej postać sym­bo­li­zu­je siłę, wytrwa­łość i codzien­ny trud war­miń­skich kobiet.

– Kie­dyś kobie­ty wszyst­ko robi­ły ręcz­nie. I mia­ły czas – nie było inter­ne­tu, nie było tej goni­twy – pani Mał­go­rza­ta mówi z zadu­mą. – Pra­bab­cia nigdy nie narze­ka­ła. Po pro­stu robi­ła swo­je. I to wła­śnie one, te ciche boha­ter­ki, są czę­ścią naszej histo­rii.

Pra­bab­cia pani Mał­go­rza­ty przy koło­wrot­ku – cicha boha­ter­ka lokal­nej histo­rii, fot. Ada Roma­now­ska

Gietrzwałd jak malowany

W tę lokal­ną opo­wieść wpi­sa­ły się tak­że deska­le – nie­zwy­kłe malo­wi­dła autor­stwa Arka­diu­sza Andrej­ko­wa, któ­re moż­na zoba­czyć na sto­do­łach i ścia­nach domów w Gie­trz­wał­dzie. Powsta­ły na pod­sta­wie archi­wal­nych foto­gra­fii miesz­kań­ców i prze­no­szą w świat daw­nych War­mia­ków. Pro­jekt zre­ali­zo­wa­no w ramach obcho­dów 670-lecia Gie­trz­wał­du, a jego siłą napę­do­wą była ta sama gru­pa kobiet z G7, któ­re z pasją wyszu­ki­wa­ły zdję­cia i odpo­wied­nie miej­sca. Gdy zabra­kło drew­nia­nych powierzch­ni, Andrej­kow się­gnął po mury – stąd wize­run­ki Bene­dyk­ta Cechłow­skie­go na ścia­nie szko­ły oraz pra­bab­ki na ścia­nie izby muze­al­nej. Te malo­wi­dła to nie tyl­ko ozdo­ba — przed­sta­wia­ją praw­dzi­wych miesz­kań­ców Gie­trz­wał­du i przy­po­mi­na­ją o ich codzien­nym życiu, pra­cy i roli w lokal­nej histo­rii. Dzię­ki nim daw­ni War­mia­cy wra­ca­ją do prze­strze­ni publicz­nej, sta­jąc się czę­ścią współ­cze­sne­go kra­jo­bra­zu wsi.

Kobieta stoi przed murowanym budynkiem z czerwonej cegły.
Pani Mał­go­rza­ta przed Izbą Muze­al­ną w Gie­trz­wał­dzie, fot. Ada Roma­now­ska

Mały skansen, wielka sprawa

Izba Muze­al­na to nie tyl­ko miej­sce eks­po­zy­cji. Latem odby­wa­ją się tu warsz­ta­ty – od malo­wa­nia toreb po ozda­bia­nie kub­ków. Każ­de­go tygo­dnia sły­chać śmie­chy dzie­ci, roz­mo­wy, a cza­sem i gwar war­miń­skiej mowy.

– Ludzie mówią, że jest przy­tul­nie, że swoj­sko. Po war­miń­sku. I o to nam wła­śnie cho­dzi­ło – przy­zna­je Mał­go­rza­ta. – Chce­my, żeby każ­dy mógł tu coś poczuć. Nawet jeśli to tyl­ko chwi­la z prze­szło­ści.

Ten nie­wiel­ki obiekt stał się waż­nym punk­tem na mapie Gie­trz­wał­du. Żeby wejść do środ­ka, nie trze­ba kupo­wać bile­tu. A wra­że­nia są bez­cen­ne.

Przed­mio­ty, któ­re przez lata towa­rzy­szy­ły codzien­ne­mu życiu miesz­kań­ców War­mii, fot. Ada Roma­now­ska

Warmia, która zostaje w sercu

Izba Muze­al­na w Gie­trz­wał­dzie to miej­sce, w któ­rym liczy się pro­sto­ta i auten­tycz­ność. Zamiast mul­ti­me­dial­nych ekra­nów są przed­mio­ty z życia – uży­wa­ne, pamię­ta­ne, waż­ne. Każ­dy z nich ma swo­ją histo­rię, bo nale­żał do kogoś stąd.

– To jest histo­ria nas wszyst­kich – pani Mał­go­rza­ta mówi z uśmie­chem. – A Gie­trz­wałd? Jest jak dom. Zawsze war­to tu wra­cać.