Na Warmii po wojnie wielu zaczynało życie od zera. Jednym z tych, którzy podawali rękę i pokazywali drogę, był Wacław Stankiewicz. Urzędnik, nauczyciel i ułan w jednym — jego działania pomogły dziesiątkom rodzin z Wileńszczyzny odnaleźć się w nowym miejscu i odbudować codzienność.
Zdarzają się ludzie, którzy stają się niczym światło w tunelu dla innych – pokazują drogę, dają wsparcie i nadzieję w trudnych czasach. Takim człowiekiem był Wacław Stankiewicz. Po II wojnie światowej przyjechał na Warmię z Wilna. Sam przesiedleniec, doskonale rozumiał trudności, z jakimi musieli mierzyć się nowi osadnicy. Wiedział, jak ciężko odbudować życie w obcym mieście i jak trudno zacząć od nowa po wojennej zawierusze. To doświadczenie uczyniło go cennym przewodnikiem i wsparciem dla innych.
W pierwszych powojennych latach Wacław Stankiewicz pełnił na Warmii kluczową rolę w procesie osadnictwa. Pracował w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym, instytucji odpowiadającej za przesiedlenia z dawnych ziem wschodnich. Najpierw w oddziale wojewódzkim w Olsztynie, później kierował placówką powiatową w Nidzicy. Dzięki jego pracy dziesiątki rodzin z Wileńszczyzny mogły odnaleźć się w nowym otoczeniu, osiedlić na Warmii i powoli odbudować życie po wojennej traumie.

Poza obowiązkami urzędniczymi w PUR, Stankiewicz pracował także w Zakładzie Doskonalenia Rzemiosła w Olsztynie – był tam szefem wydziału szkolenia, kształcił kadry dla olsztyńskich i regionalnych zakładów pracy, wspierając rozwój praktycznych umiejętności potrzebnych w odbudowie regionu.
Jego działania nie ograniczały się do samej biurokracji. Znał region, jego potrzeby i wyzwania, a jego obecność dawała przesiedleńcom poczucie bezpieczeństwa oraz konkretne wsparcie. Warmia stała się nie tylko jego domem, ale także miejscem, w którym mógł realnie wpływać na losy innych.
„Nie podchodzić, grozi śmiercią lub kalectwem”
Po wojnie Wacław Stankiewicz osiedlił się na Zatorzu, jednej z dzielnic Olsztyna, która stała się domem wielu ekspatriantów z Wileńszczyzny. To właśnie tę trasę przemierzał, podążając do mieszkania przy Jagiellońskiej 4 A, mijając napisy ostrzegające: „Nie podchodzić, grozi śmiercią lub kalectwem”. W swoich wspomnieniach zanotował, że napisy budziły w nim grozę, a zwaliska gruzów i wypalone belki, jeszcze długo widoczne w przestrzeni Olsztyna, złowrogo przypominały o niszczycielskich efektach wojny.
Ale Olsztyn wzbudzał też w przybyszu z Wilna mnóstwo pozytywnych uczuć. Szczególnie ukochał jeziora i turystykę wodną. Z przedwojennymi przyjaciółmi często pływał żaglówką bądź kajakiem po jeziorze Krzywym. Gdy pierwszy raz po wojnie spotkał się z młodszych synem Jerzym – po latach rozłąki – od razu zabrał go na wycieczkę – a jakże, na jeziora. Panowie wyruszyli do Mikołajek, by potem wypuścić się na jeziora Śniardwy i Mamry.

Szczególne wrażenie zrobiła na Wacławie Stankiewiczu kwatera Heinricha Himmlera w Pozezdrzu (nie tak popularna jak Wilczy Szaniec). Ogromne, uszkodzone betonowe bunkry, coraz bardziej zawłaszczane przez przyrodę, wzbudzały zachwyt, a jednocześnie obawę. Jak zanotował Stankiewicz, podczas wycieczki ojciec z synem chętnie zaglądali do środka, próbowali dostać się w niedostępne miejsca, choć mając na uwadze zaminowanie terenu przez Niemców, było to niezwykle lekkomyślne. Na szczęście ta, jak i inne mazurskie wyprawy Stankiewiczów, zakończyły się happy endem.
Podobną pasję do działania i organizowania rzeczy pożytecznych Stankiewicz przeniósł na życie zawodowe – angażując się w odbudowę i promocję Warmii w pierwszych powojennych latach.
Targi po wojnie: Olsztyn pokazuje możliwości
21 lipca 1948 roku we Wrocławiu, na terenach wokół dzisiejszej Hali Stulecia i zoo, została otwarta Wystawa Ziem Odzyskanych – wielkie przedsięwzięcie, które miało pokazać społeczeństwu słuszność włączenia oraz bogactwo terenów na zachodzie i północy.
Olsztyn też miał taką wystawę – oficjalnie otwarte 2 września 1949 roku Targi Olsztyńskie, w byłych niemieckich koszarach przy ul. Jagiellońskiej. Stankiewicz, pracujący wówczas w Zakładzie Doskonalenia Rzemiosła w Olsztynie, aktywnie uczestniczył w ich organizacji. Wspólnie z synem Jerzym przygotowywali m.in. zaproszenia, plakaty, afisze, bilety – dziś powiedzielibyśmy materiały promocyjne.
Olsztyńskie targi, podobnie jak ich wielki wrocławski odpowiednik, prezentowały przede wszystkim możliwości miejscowego rzemiosła i rolnictwa oraz osiągnięcia gospodarcze regionu w tym krótkim powojennym okresie. Na kartach nieopublikowanych, pozostających w rodzinnych zbiorach wspomnień, zachowało się kilka słów na temat tego wydarzenia:
„W centralnym miejscu prezentowano przemysł szkutniczy, ustawiając kilka pięknych żaglówek, oraz wytwory spożywcze, jak warzywa, wędliny, wyroby cukiernicze i piekarnicze, bogatą gamę win owocowych i miodów pitnych z Nidzicy. Pojawiły się różnorodne soki pitne, nazwane wtedy płynnym owocem, co stanowiło nowość, a ich picie było bardzo propagowane.”
Choć Wacław Stankiewicz odegrał ważną rolę w odbudowie powojennego Olsztyna, jego życie nie zaczęło się w tym mieście. Korzenie i rodzinne tradycje ukształtowały jego późniejsze działania.
Ostatni szlachcic
„Ostatni szlachcic z rodu Stankiewiczów” – tak na kartach wspomnień, nieco z przekąsem, określał siebie Wacław Stankiewicz, doskonale wiedząc, że szlachectwo w Polsce zostało zniesione na mocy artykułu 96 konstytucji marcowej z 1921 roku.
Stankiewicz przyszedł na świat 7 grudnia 1894 roku w urokliwym Zamościu w rodzinie Bolesława – jednego z najwybitniejszych architektów wileńskich przełomu XIX i XX wieku, architekta miejskiego Wilna w latach 1912–1921, i Marii Stankiewiczów. Bolesław pracował wówczas w tym mieście, przeprowadzając w 1893 roku konserwację tamtejszej kolegiaty. Użyte kilka wersów wcześniej stwierdzenie oczywiście było zgodne z prawdą. Stankiewicz faktycznie pochodził z rodziny szlacheckiej herbu Ostoja.

W przekazach rodzinnych szczególne miejsce zajmowała postać dziadka Wacława – Fortunata Stankiewicza, właściciela 600-hektarowego majątku Adamowo, położonego w gminie Dryświaty powiatu brasławskiego (obecnie na Białorusi). Fortunat Stankiewicz wraz z żoną do końca życia mieszkali w Adamowie. Tam też zmarli i tam spoczęły ich doczesne szczątki. Stankiewiczowie angażowali się chociażby w pomoc powstańcom styczniowym. Adamowo nie przetrwało jednak „burzy”, jaka przetoczyła się przez Europę Środkowo-Wschodnią w czasie I wojny światowej. Majątek leżał niemal na linii frontu i został doszczętnie zniszczony. Dotyczyło to zarówno budynków, jak i ziemi, przeoranej licznymi okopami i umocnieniami. Odbudowa okazała się nieopłacalna. Uporządkowano jedynie rodzinny grobowiec, a w 1924 roku dokonano parcelacji i sprzedaży ziemi.
Życie w siodle
Lata młodości Wacława Stankiewicza zbiegły się z I wojną światową oraz walkami o granice odrodzonej Rzeczypospolitej. W 1915 roku, w ramach akcji ewakuacyjnej urzędów i instytucji publicznych, Stankiewiczowie wyjeżdżają z Wilna. Wacław wraz z bratem, wówczas uczniowie szkoły handlowej, przez wspomniane Adamowo trafiają do Rybnicy, majątku dziadków ze strony matki, położonego na wschodnim Podolu. Tam Wacław kończy szkołę, zdaje maturę i do edukacji już nie wróci.
Od teraz jego towarzyszem będzie siodło i koń. Rozpoczyna bowiem służbę w armii carskiej, a mianowicie w 3. Konnym Pułku Przybałtyckim. Wacław doskonali się w jeździe konnej, władaniu bronią białą i strzelaniu z karabinu do celu. Nie wie jeszcze, że te umiejętności w ciągu kilku nadchodzących lat będą mu niezbędne…
Wkrótce wybucha rewolucja październikowa, a dotychczasowa armia przestaje istnieć. Ukraina płonie, panuje chaos, chłopi mordują i grabią mienie właścicieli ziemskich. Wacław Stankiewicz na żywo obserwuje obrazy uchwycone przez pisarkę Zofię Kossak-Szczucką we wspomnieniach o wymownym tytule „Pożoga”.
Nie ma zbyt wiele czasu na decyzję – trzeba uciekać do domu, do Wilna. Na szczęście udaje mu się dotrzeć bezpiecznie, a mieszkanie w kamienicy przy ul. Kasztanowej nie zostało mocno ograbione. Teoretycznie można zaczynać „nowe” życie.

Handel wymienny
Wacław Stankiewicz idzie do pracy w sklepie komisowym. Żyje się ciężko, w mieście panuje głód i korupcja. Handel wymienny jest na porządku dziennym. Za mleko, jajka, słoninę czy samogon Niemcy chętnie sprzedają broń i amunicję. Mnóstwo sprzętu wojennego przewija się przez sklep, w którym pracuje młody mężczyzna. Chętnie kupują go ludzie z nowej formacji, która wkrótce ruszy do walki o niepodległą Polskę.
W Wileńskich Legionach
Swoją walkę o niepodległą Polskę Wacław Stankiewicz rozpoczyna w szeregach Samoobrony Litwy i Białorusi – formacji cieszącej się na Wileńszczyźnie szacunkiem równym Legionom Piłsudskiego. To z Samoobrony Litwy i Białorusi „wyrosła” późniejsza Dywizja Litewsko-Białoruska generała Lucjana Żeligowskiego oraz 85. Pułk Strzelców Wileńskich.
Jest początek stycznia 1919 roku, pada śnieg. Wacław wraz z bratem Witoldem wpatrują się w mężczyznę pewnie siedzącego na koniu. Wyłupiaste oczy, odstający nos i charakterystyczna szczęka. Na koniu siedział rotmistrz Jerzy Dąbrowski – „Łupaszka”. Wśród podkomendnych młodzi chłopcy z Wileńszczyzny, którzy odegrają istotne role w życiu niepodległej Polski – późniejszy ksiądz Walerian Meysztowicz oraz pisarze Józef i Stanisław Mackiewiczowie. Oddział kawaleryjski rusza do boju. Ukochanego Wilna nie udaje się jednak utrzymać i 5 stycznia 1919 roku Armia Czerwona wkracza do miasta. Siły Samoobrony okazały się zbyt słabe, aby uchronić miasto przed czerwonoarmistami.

Dowódca wpada jednak na pomysł brawurowy – choć tak bardzo w jego stylu – kawaleryjskiego rajdu, by dotrzeć na tereny, gdzie działają już struktury państwa polskiego…
Ostatnie pospolite ruszenie
Biała Waka, Ejszyszki, Lida, Szczuczyn, Różany. Ślady kopyt w śniegu, ponad dwudziestopniowy mróz i krew towarzyszą oddziałowi kawalerii rotmistrza Dąbrowskiego. Rajd kończy się sukcesem, a obojgu braciom Stankiewiczom udaje się przeżyć ten specyficzny marsz bez uszczerbku na zdrowiu. Pod Brześciem oddział Dąbrowskiego spotyka się z 2. i 5. Pułkiem Ułanów Wojska Polskiego. Następuje symboliczne połączenie, a jego chłopcy będą odtąd oficjalnie walczyć pod sztandarami Wojska Polskiego.

Bój z bolszewikami
Nadchodzi czas służby w nowo utworzonym 13. Pułku Ułanów Wileńskich. Bitwy pod Pińskiem, Baranowiczami, zdobycie Mińska latem 1919 roku i ułani hojnie obdarowywani kwiatami. Wreszcie przełom, symbol – dotarcie do wielkiej rzeki.
Berezyna – to słowo znało każde dziecko urodzone po 1815 roku i wychowane w rodzinie o patriotycznych tradycjach. Wielki odwrót Napoleona spod Moskwy i śmierć – okrutna śmierć w lodowatej Berezynie, ale też nadludzka odwaga polskich oddziałów, próbujących utrzymać chaotyczny odwrót w jako takim ładzie.
I właśnie wiosną 1919 roku patrol zwiadowców, dowodzony przez młodego ułana, jako pierwszy patrol Wojska Polskiego dociera do tej wielkiej rzeki. Przed oczami stają sceny z licznych opisów i przekazów starszych – Stankiewicz wspomina to jako wyjątkowe uczucie. Berezyna w pamięci młodego ułana z Wilna pozostanie na zawsze. To tam, podczas jednej z potyczek, zostanie ranny w nogę i odwołany z frontu.

Na uboczu wielkiej wojny
Rana i późniejsza rekonwalescencja sprawiają, że Stankiewicz już na główny teatr działań wojennych nie wróci. Dotknie jednak toczącej się wojny z nieco z innej strony.
Wilno, luty 1920 roku, znów pada śnieg. Wyprężeni ułani czekają na sanie – sanie, w których jedzie wyjątkowy gość – Józef Piłsudski. Eskorta, na czele z braćmi Stankiewiczami, odprowadzi marszałka z dworca do Pałacu Reprezentacyjnego.
Warszawa, sierpniowy upał, znowu wyprężeni na koniach ułani i znowu eskorta. Tym razem jednak wyjeżdżają eleganccy panowie we frakach i ich żony w pięknych kapeluszach. To zagraniczni dyplomaci opuszczają stolicę Polski. Powód? Na Warszawę sunie Armia Czerwona, a w głowie wszystkich kłębią się pytania – czy uda się obronić niepodległość? My już odpowiedź znamy – udało się, wojna się skończyła i przez dwadzieścia lat można było żyć w pokoju i zaznać względnego spokoju.
Znowu w Wilnie
Konflikty z Rosją Radziecką oraz Litwą wreszcie udaje się zażegnać. Wacław Stankiewicz idzie do cywila i podejmuje pracę w wileńskim Urzędzie Wojewódzkim – odpowiednio w wydziałach ewidencji ludności oraz wojskowym, gdzie „dosłuży się” stanowiska zastępcy naczelnika. Jego brat wybiera karierę oficera zawodowego, która zostanie przerwana w obozie w Starobielsku i dole śmierci w Charkowie. Dziś jego nazwisko znajdziemy na liście katyńskiej.
Wacław zakłada własną rodzinę. Z żoną zamieszka przy ulicy Fabrycznej. Na świat przychodzi dwóch synów – Stefan (rocznik 1927) oraz Jerzy (rocznik 1932). Do 1939 roku życie upływa mu na pracy zawodowej i obowiązkach wynikających z bycia mężem i ojcem.
„A więc wojna”
Wilno, wrzesień 1939 roku. W jednym z gabinetów, przy biurku, pochylony nad odbiornikiem radiowym, siedzi starszy mężczyzna z twarzą ukrytą w dłoniach. Aktor Józef Małgorzewski wygłasza słynne słowa: „A więc wojna. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory.”
Tym mężczyzną był naczelnik wydziału wojskowego, odpowiadający między innymi za mobilizację oddziałów. Nie było czasu na załamywanie się – należało działać. Wacław Stankiewicz – jego zastępca – od razu zabrał się do roboty. Ściąganie ludności, sprzętu, konnych taborów i przydzielanie ich do poszczególnych oddziałów Wojska Polskiego. A pod osłoną nocy palenie akt, nie tylko mobilizacyjnych, w obawie przed dostaniem się ich w ręce okupanta. Na szczęście w Wilnie wszystko względnie działało i można było, przynajmniej w pierwszym tygodniu wojny, zjeść nawet obiad w restauracji.

Po agresji Armii Czerwonej Stankiewicz ponownie staje się żołnierzem, jednak szybko zostaje internowany przez Litwinów. Trafia do obozu w okolicach Kowna, z którego zostanie zwolniony dopiero w lutym 1940 roku. Po powrocie z internowania ukrywa się w Wilnie, pracuje na budowie i działa w strukturach Armii Krajowej, m.in. kolportując podziemne wydawnictwa i szkoląc młodych ludzi do walki w konspiracji. W tym okresie żona wraz z synami pozostaje w majątku swoich rodziców – Powisińcze, oddalonym 27 km od miasta.
Na Warmię – z przygodami
Nie wiadomo, czy Stankiewicz od początku planował osiedlenie się na Warmii. Trafia jednak do naszego regionu w 1945 roku, szukając starszego syna Stefana. Stefan, żołnierz AK na Wileńszczyźnie, wstąpił do Wojska Polskiego, by uniknąć represji i możliwej wywózki na Syberię. Ojcu udaje się odnaleźć syna w Otwocku, po czym razem ruszają na Warmię – region, w którym Wacław Stankiewicz odnajduje spokój i w pełni realizuje swoją misję. Wspiera przesiedleńców z dawnych Kresów, angażuje się w życie lokalnych społeczności i staje się świadkiem oraz uczestnikiem powojennej historii regionu.
Zachować dla potomnych
Dom Emeryta w Szczytnie to miejsce, w którym – będąc na emeryturze – Wacław Stankiewicz przede wszystkim pisze. Pisze swoje wspomnienia, w których wiele miejsca poświęca udziałowi w walkach o niepodległość oraz chlubnym dziejom swojej rodziny, a także koresponduje, zwłaszcza z mieszkającym na Dolnym Śląsku synem Stefanem.

Pozostawia po sobie wiele dokumentów. Umiera w podolsztyńskim Nikielkowie, w domu syna Jerzego, 28 stycznia 1980 roku.
Dzielny ułan znad Berezyny znajduje miejsce wiecznego spoczynku na cmentarzu komunalnym przy ul. Poprzecznej w Olsztynie.
Tak kończy się historia życia człowieka, w którym — jak w soczewce — skupiają się najważniejsze wydarzenia minionego stulecia – wojna z bolszewikami, II wojna światowa, powojenna wielka wędrówka ludów. W tym wszystkim, gdzieś w tle, znów Olsztyn, znów Warmia. A to przecież tylko jedna z wielu takich historii…