W jego domu w Rusi ukry­te są nie tyl­ko foto­gra­fie i doku­men­ty – tu żyje histo­ria War­mii i Wil­na. Andrzej Małysz­ko zna sekre­ty kró­lew­skich skar­bów, pamię­ta opo­wie­ści miesz­kań­ców sprzed wie­ków i poka­zu­je, że prze­szłość może być fascy­nu­ją­ca jak przy­go­da.

Andrzej Małysz­ko, uro­dzo­ny w mar­cu 1940 roku w Wil­nie. Od 1945 roku miesz­kał w Ostró­dzie, a od lat 60. – w Olsz­ty­nie. Z wykształ­ce­nia jest inży­nie­rem budow­nic­twa, ale jego praw­dzi­wą pasją są histo­ria, regio­nal­ne opo­wie­ści i żeglar­stwo. Sam o sobie mówi: „Jestem Wil­niu­kiem i War­mia­kiem” – i w tym krót­kim zda­niu zawie­ra całe swo­je życie mię­dzy dwie­ma ojczy­zna­mi.

– Uro­dzi­łem się w Wil­nie, ale czu­ję się War­mi­jo­kiem, bo tu miesz­ka­łem, tu skoń­czy­łem szko­ły. Mama nauczy­ła mnie sza­cun­ku do innych, mówi­ła, że każ­dy jest czło­wie­kiem. W paź­dzier­ni­ku 1945 roku przy­je­cha­li­śmy z Wil­na do Ostró­dy. Oka­za­ło się, że dalej nie jedzie­my, odpię­li paro­wóz, musi­my wysia­dać. Wysie­dli­śmy w nie­zna­nym mie­ście i zamiesz­ka­li­śmy w jed­nym poko­ju z kuch­nią. Ojciec był w łagrze na Sybe­rii, nie zna­li­śmy jego losów.

Pew­ne­go dnia do mamy przy­szło UB. Funk­cjo­na­riu­sze zapy­ta­li, czy mama chce domek. Poszła z tymi ludź­mi do dom­ku z czer­wo­nej cegły, któ­ry miał być nasz. Mama weszła do środ­ka – ile­kroć opo­wia­da­ła tę histo­rię, drża­ła – a tam pod kuch­nią palił się ogień, ktoś goto­wał obiad, cho­dzi­li ludzie, miesz­kań­cy, tutej­si. A UB-owcy na to: „Nie, to nie ludzie, to Niem­cy, oni zaraz stąd wyja­dą”. – O nie – powie­dzia­ła mama. Zro­bi­ła w tył zwrot. I mia­ła spo­koj­ne sumie­nie, że niko­mu nie ode­bra­ła domu. A ja wyro­słem w rodzi­nie, gdzie sza­no­wa­ło się czło­wie­ka.

Ojciec pana Andrze­ja wró­cił z Sybe­rii i odna­lazł rodzi­nę.

Miejsce dla dawnej i nowej ojczyzny

– W moim ser­cu jest miej­sce na miłość do Wil­na, do War­mii i Mazur. Ostró­da to Mazu­ry Zachod­nie, tam nauczy­łem się pły­wać, nur­ko­wać, żeglo­wać, jeź­dzić rowe­rem. Wszyst­kie żywio­ły wod­ne są moim żywio­łem. Nie wyobra­żam sobie inne­go miej­sca do życia niż War­mia i Mazu­ry.

Pan Andrzej skoń­czył szko­łę pod­sta­wo­wą i śred­nią w Ostró­dzie. Jak mówi, potem przy­szedł czas na samo­dziel­ne decy­zje. W 1958 roku trze­ba było myśleć bar­dzo prag­ma­tycz­nie, wybrał więc budow­nic­two na Poli­tech­ni­ce Gdań­skiej. W Gdań­sku miesz­kał u „bab­ci” Miko­ła­jew­skiej – „tak ją nazy­wa­li­śmy, to nie była moja bab­cia” – przy Wró­blew­skie­go 7, w miesz­ka­niu, skąd zgar­nię­to sani­ta­riusz­kę Inkę. – Bab­cia opo­wia­da­ła mi o tym szep­tem, doda­jąc: ”Broń Boże, niko­mu o tym nie mów”.

Po stu­diach miał róż­ne pro­po­zy­cje, ale wybrał pra­cę i sty­pen­dium fun­do­wa­ne w Olsz­tyń­skim Przed­się­bior­stwie Budow­nic­twa Miej­skie­go.

– Dojeż­dża­łem do pra­cy z Ostró­dy, pozna­łem w Olsz­ty­nie War­mi­jo­ków, fan­ta­stycz­ni ludzie! Zamiesz­ka­łem na uli­cy Kętrzyń­skie­go. Oże­ni­łem się z Tere­są, huma­nist­ką, któ­ra z cza­sem pra­co­wa­ła jako zastęp­czy­ni dyrek­to­ra w biblio­te­ce na UWM, uro­dzi­ły się nam dwie cór­ki: Karo­li­na i Maciej­ka.

Ruś, moje miejsce

– W 1979 roku zna­jo­my mi powie­dział, że jest do kupie­nia domek w Rusi, ktoś wyjeż­dżał do Nie­miec, a my miesz­ka­li­śmy na Jaro­tach w blo­ku, sześć kilo­me­trów stąd — opo­wia­da Andrzej Małysz­ko. — Poje­cha­łem, obej­rza­łem, byłem zachwy­co­ny, żona też. Dom z czer­wo­nej cegły, bez kana­li­za­cji, bez wody. W sąsiedz­twie las, jezio­ro Kie­la­ry, rze­ka Łyna, wokół pięk­na natu­ra. Kupi­li­śmy ten dom, dopro­wa­dzi­li­śmy wodę, posa­dzi­li­śmy drze­wa, kwia­ty, spę­dza­li­śmy tu każ­dą wol­ną chwi­lę. Na sta­łe zamiesz­ka­li­śmy, gdy prze­szli­śmy na eme­ry­tu­rę. Miesz­ka­ło się prza­śnie, ale przy­ro­da zachwy­ca­ją­ca. Obo­je z żoną dużo pły­wa­li­śmy na jach­cie, dawa­li­śmy sobie radę.

Zdję­cia w domu Andrze­ja Małysz­ki opo­wia­da­ją histo­rię Wil­na i War­mii, fot. Beata Bro­kow­ska

Cudowne historie z Warmii

Andrze­ja Małysz­kę zafa­scy­no­wa­ła histo­ria War­mii. Zbie­ra i opi­su­je zasły­sza­ne opo­wie­ści. Jed­ną z nich jest cie­ka­wost­ka o spła­wia­niu drew­na.

– Przy moście we wsi miesz­kał War­mi­jok, któ­ry opo­wia­dał mi, że daw­niej miesz­kań­cy spła­wia­li z Jezio­ra Kie­lar­skie­go drew­no. Kanał, któ­ry łączył jezio­ro z Łyną, już zarósł, trud­no go odszu­kać. Pnie drzew zrzu­ca­no do wody, a potem wią­za­no z nich tra­twy. War­mia­cy spła­wia­li je do Kró­lew­ca cały czas nur­tem Łyny i Pre­go­ły. A jak wra­ca­li? – pyta­łem. „Na kołach!” A te koła to rowe­ry, któ­re bra­li ze sobą na tra­twy.

Histo­ryk-hob­by­sta nazbie­rał wie­le takich, jak mówi, cudow­nych histo­rii – na przy­kład o Jeł­gu­niu, gdzie była huta szkła i miesz­ka­li bra­cia Mans. Jeden z nich, uzdol­nio­ny muzycz­nie, zało­żył orkie­strę w Jeł­gu­niu, ktoś usły­szał jego muzy­kę i zapro­po­no­wał naukę w Lon­dy­nie. Mans poje­chał i został tam kapel­mi­strzem.

Pan Andrzej odkrył też, że w Gągław­kach miesz­ka­li Węgrzy. Prze­miesz­cza­li się w poszu­ki­wa­niu miej­sca dla sie­bie i otrzy­ma­li gospo­dar­stwo w Gągław­kach, gdzie się osie­dli­li.

Ura­to­wał też pamięć o waż­nym histo­rycz­nym wyda­rze­niu. W 1733 roku sto­li­ca apo­stol­ska zmie­ni­ła obo­wią­zu­ją­ce na tych tere­nach pra­wo mag­de­bur­skie na cheł­miń­skie, któ­re było korzyst­niej­sze dla miesz­kań­ców, życząc sobie, by ten fakt był utrwa­lo­ny na tabli­cy. Tabli­ca zosta­ła umiesz­czo­na w par­ku w Gągław­kach.

– Jed­nak chu­li­ga­ni ją znisz­czy­li, więc zapro­po­no­wa­łem, by zro­bić kopię i tak się sta­ło. Nowa, wyku­ta w kamie­niu tabli­ca, z napi­sem po łaci­nie skła­da­ją­cym się z 400 liter, znaj­du­je się w koście­le w Bar­tą­gu.

Na Gościń­cu Nibor­skim – tu każ­dy kamień opo­wia­da histo­rię, fot. Beata Bro­kow­ska

Pan Andrzej stał się orę­dow­ni­kiem zacho­wa­nia odno­gi Gościń­ca Nibor­skie­go, któ­ra bie­gnie przez Ruś, bru­ko­wa­nej polny­mi kamie­nia­mi dro­gi, któ­ra ist­nia­ła od XIV wie­ku. Wal­czy o to, by pozo­sta­ła bru­ko­wa­na i zacho­wa­ła swój daw­ny cha­rak­ter, pod­kre­śla­jąc, że histo­ria gościń­ca jest bar­dzo cie­ka­wa. – Ruś, zało­żo­na w 1374 roku, ma fan­ta­stycz­ne miej­sca – pod­kre­śla.

Laureat nagrody Kopernika

Andrzej Małysz­ko we wrze­śniu 2019 roku został lau­re­atem nagro­dy Koper­ni­ka „Przy­ja­ciel War­mii”, nada­nej mu przez powiat olsz­tyń­ski.

– War­mia to moja dru­ga ojczy­zna. Koper­nik to sym­bol War­mii, jego myśli ruszy­ły Zie­mię, zatrzy­ma­ły Słoń­ce, miał moc. Ta sta­tu­et­ka jest dla mnie wyjąt­ko­wa, nawet nie mogę scho­wać do sza­fy, bo po pierw­sze jest zbyt waż­na, a po dru­gie … nie zmie­ści się – doda­je ze śmie­chem.

Andrzej Małysz­ko z figur­ką Koper­ni­ka – sym­bol jego miło­ści do War­mii, fot. Beata Bro­kow­ska

Pamiątki wędrują do muzeum

Andrzej Małysz­ko jest dobrze zna­ny w olsz­tyń­skim Muzeum War­mii i Mazur, bo od daw­na ofia­ru­je swo­je wileń­skie i war­miń­skie skar­by tej insty­tu­cji. Od maja 2025 roku w Domu „Gaze­ty Olsz­tyń­skiej” moż­na oglą­dać wysta­wę „Por­tret – powieść w jed­nym kadrze”, na któ­rej znaj­du­ją się m.in. zdję­cia z zakła­du foto­gra­ficz­ne­go jego wuja Micha­ła Kat­kow­skie­go.

Kat­kow­ski był bra­tem jego mat­ki. Andrzej Małysz­ko wspo­mi­na, jak w 1945 roku Kat­kow­scy i Małysz­ko­wie razem jecha­li z Wil­na w nie­zna­ne. 19 paź­dzier­ni­ka 1945 roku pociąg zatrzy­mał się w Ostró­dzie.

Wszy­scy zamiesz­ka­li przy ówcze­snej uli­cy 1 Maja (obec­nie Jara­cza) w Ostró­dzie. Michał i Jani­na Kat­kow­scy wzię­li ślub 17 lute­go 1948 roku. Kat­kow­ski już w Wil­nie prak­ty­ko­wał w zakła­dzie, do któ­re­go przy­cho­dził Jan Buł­hak, bar­dzo zna­ny foto­graf. Wuj w Ostró­dzie pra­co­wał na poczcie, tak jak w Wil­nie, ale pro­wa­dził też dzia­łal­ność rze­mieśl­ni­czą, był foto­gra­fem. Zabrał z Wil­na apa­rat Leicę i robił zdję­cia. Nauczył żonę obrób­ki i razem zaj­mo­wa­li się foto­gra­fią. Zacho­wał się list wuja do kole­gi w Wil­nie: „Obec­nie jestem w powia­to­wym mia­stecz­ku Ostró­da, gdzie miesz­ka 5,8 tys. lud­no­ści, a przed woj­ną miesz­ka­ło 50 tys. Mia­sto w trzech czwar­tych jest spa­lo­ne. Obec­nie mamy pokój z kuch­nią i ciem­nię. W wol­nych chwi­lach robię zdję­cia Leicą, któ­ra bar­dzo się przy­da­ła”.

Pan Andrzej mówi o sobie „jestem cho­mi­kiem”, zawsze zbie­rał sta­ro­cia, a teraz nie­któ­re prze­ka­zu­je do muzeum.

Skarby polskich królów

Gdy w grud­niu 2024 roku w kate­drze wileń­skiej odkry­to insy­gnia kró­lew­skie pol­skich kró­lów, Andrzej Małysz­ko poczuł wiel­ką radość i ulgę. Te skar­by w cza­sie woj­ny ukry­wał jego ojciec!

Jego ojciec w kate­drze był zastęp­cą zakry­stia­ni­na. – Ojciec mi opo­wia­dał, że gdy Rosja­nie weszli do Wil­na, zawo­łał go pro­boszcz kate­dry ks. Wołodź­ko: „Panie Janie, nie­bez­piecz­ne cza­sy, musi­my rato­wać kró­lew­skie koro­ny! To sym­bol pol­skiej histo­rii i potę­gi”.

– Ojciec opo­wie­dział mi o tym dopie­ro w latach 80. Mówił, że były tam koro­ny gro­bo­we, koro­ny, łań­cu­chy Elż­bie­ty Habs­bur­żan­ki i Bar­ba­ry Radzi­wił­łów­ny, a tak­że ber­ło i jabł­ko kró­lew­skie Bar­ba­ry Radzi­wił­łów­ny. „W pod­zie­miach wyku­łem wnę­kę, w któ­rą pro­boszcz wsu­nął łań­cu­chy. Skła­da­łem przy­się­gę, że nie zdra­dzę, gdzie są insy­gnia. Teraz czu­ję się z niej zwol­nio­ny” – mówił przed swo­ją śmier­cią.

Pan Andrzej w 2009 roku, przy wspar­ciu pol­skie­go mini­ster­stwa i litew­skich kon­ser­wa­to­rów, szu­kał skar­bów, ale wnę­trza kate­dry w Wil­nie były cał­ko­wi­cie zmie­nio­ne.

– Teraz znów zosta­łem gwiaz­dą mediów – śmie­je się pan Andrzej, przy­jeż­dża­ją do mnie dzien­ni­ka­rze z Wil­na, Wro­cła­wia, Olsz­ty­na. Robią ze mną wywia­dy, bo mój ojciec był świad­kiem ukry­wa­nia skar­bów, a ja jestem tym, któ­ry opo­wia­da o tam­tych wyda­rze­niach. Cie­szę się, że pamięć o histo­rii Wil­na i War­mii prze­trwa­ła.

Sta­re zdję­cia w jego domu opo­wia­da­ją histo­rię Wil­na i War­mii, fot. Beata Bro­kow­ska

Wilniuk i Warmiak w jednym

– Czu­ję się jed­no­cze­śnie Wil­niu­kiem i War­mia­kiem – pod­kre­śla. – Wil­no to moje miej­sce naro­dzin, War­mia i Mazu­ry to moja ojczy­zna ser­ca. Tu dora­sta­łem, tu pra­co­wa­łem, tu two­rzy­łem swo­ją rodzi­nę. Łączę w sobie pamięć o prze­szło­ści i odpo­wie­dzial­ność za teraź­niej­szość.

Pan Andrzej codzien­nie spa­ce­ru­je po Rusi, obser­wu­je przy­ro­dę, spo­ty­ka sąsia­dów, pro­wa­dzi kro­ni­kę miej­sco­wo­ści i zbie­ra opo­wie­ści star­szych miesz­kań­ców. Jego dom jest pełen archi­wal­nych foto­gra­fii, doku­men­tów i przed­mio­tów, któ­re przy­po­mi­na­ją o histo­rii regio­nu.

Żeglarz, historyk i gawędziarz

– Żeglar­stwo nauczy­ło mnie cier­pli­wo­ści, poko­ry wobec natu­ry i prze­wi­dy­wa­nia w zmien­nych warun­kach. Histo­ria nato­miast uczy sza­cun­ku dla ludzi i wyda­rzeń, któ­re nas ukształ­to­wa­ły. A gawę­dy – to spo­sób, by dzie­lić się tym wszyst­kim z inny­mi. – Śmie­je się pan Andrzej. – Lubię, gdy ktoś słu­cha i pyta, bo to znak, że histo­ria żyje, nie umie­ra w książ­kach.

Dziedzictwo i pamięć

Dla Andrze­ja Małysz­ki naj­waż­niej­sze jest, by pamięć o prze­szło­ści była prze­ka­zy­wa­na kolej­nym poko­le­niom. Nie cho­dzi tyl­ko o fak­ty histo­rycz­ne, ale tak­że o codzien­ne życie, tra­dy­cje, opo­wie­ści ludzi, któ­rzy przed nami żyli.

– Jeśli uda mi się zacho­wać te wspo­mnie­nia, foto­gra­fie i doku­men­ty dla potom­nych, będę mógł powie­dzieć, że moje życie mia­ło sens – mówi spo­koj­nie, z lek­kim uśmie­chem. – Chcę, aby Wil­niuk i War­miak w jed­nym prze­ka­zy­wał swo­je doświad­cze­nia i miłość do tych ziem.