Zamek w Reszlu, ojciec i glina – tak rodziła się pasja Izydora Borysa. Artysta opowiada o dziedzictwie rodzinnym. Każde dzieło ma w sobie historię.
Na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie w pracowni rzeźby stoją prace studentów, w powietrzu unosi się ledwo wyczuwalny zapach terpentyny i gipsu. Izydor Borys, rzeźbiarz o spokojnym głosie i dłoniach, które zdają się pamiętać kształt każdego dzieła, które stworzyły, zaczyna swoją opowieść. A zaczyna się ona w miejscu niezwykłym – w zamku biskupów warmińskich w Reszlu, gdzie bywał także Mikołaj Kopernik.
Dzieciństwo w zamkowych murach
Życie na zamku? Brzmi jak bajka… Dla młodego Izydora była to codzienność, która w sposób naturalny zaszczepiła w nim miłość do tworzenia. Jego ojciec Józef Borys prowadził tam pracownię ceramiczną, która z czasem rozrosła się, zajmując kolejne zamkowe komnaty.
– Właśnie stamtąd wyniosłem zamiłowanie do gliny. Ojciec prowadził pracownię ceramiczną, więc głównym materiałem była glina. Powstawały różne cuda. Miałem kontakt z tym niezwykłym materiałem, ale też kontakt z ludźmi, którzy przewijali się przez pracownię ojca, to miejsce ewoluowało, rozwijało się na zamku – wspomina artysta.
Ojciec, absolwent szkoły zdobienia ceramiki, zatrudniał zdolnych, oddanych rzemieślników, którzy dla chłopca stali się przyjaciółmi i pierwszymi nauczycielami. To były magiczne czasy w magicznym miejscu. Dziecięca wyobraźnia karmiła się legendami o ostatniej spalonej w Europie czarownicy, Barbarze Zdunk, i poszukiwaniem skarbów w zamkowych zakamarkach. Skarbów nie znalazł, ale natrafił na stary karabin z czasów I wojny światowej. Dziś, wracając do Reszla, patrzy na to miejsce z sentymentem, choć i z nutą żalu.

– Przed zamkiem rosły kiedyś takie piękne kasztanowce. Już ich nie ma. Dziedziniec został obniżony, podobno do pierwotnego stanu. Na środku była studnia, wokół której uczyłem się jeździć na rowerze, goniony przez psy sąsiada – opowiada ze śmiechem.
Warunki życia nie były jednak królewskie. Skromne, ogrzewane piecem pokoje. W pracowni ojca początkowo też królowała prostota – piec do wypału ceramiki opalany był drewnem. Dopiero później pojawił się piec elektryczny, który pozwolił na rozwinięcie produkcji pamiątek warmińskich – plakiet, medali, a przede wszystkim słynnych kufli zdobionych charakterystycznymi ornamentami. Ojciec Borysa miał niezwykły talent do malowania, szczególnie koników mazurskich, inspirowanych wzorami ze starych pieców kaflowych.
– Dziś, gdy patrzę na dorobek ojca, najbardziej podobają mi się właśnie te malowane przedmioty, z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. Może nie są doskonałe technicznie, ale mają swój urok i są naprawdę unikatowe, bo nie wszystkie były robione z formy – mówi syn, który przechowuje te artefakty, mając nadzieję na zorganizowanie ojcu pośmiertnej wystawy.
Dziedzictwo ojca to tysiące wyrobów, które trafiły do domów w całej Polsce. Ale jak odróżnić oryginał od licznych kopii? – Ojciec miał wielu uczniów, naśladowców również. Niektórzy poszli swoją drogą. Zabrali pomysł, a czasem nawet wraz z nimi znikały formy. Ale ja potrafię poznać rękę ojca, były wyrafinowane, no i oczywiście sygnowane, zazwyczaj pieczątką JB. Niektóre, bardziej unikatowe rzeczy, ojciec podpisywał ręcznie.
Od plasteliny do Akademii
Już w dzieciństwie Izydor – nazywany przez najbliższych „Dyzio Marzyciel” – chciał być podróżnikiem, zaczytywał się w powieściach Arkadego Fiedlera, Karola Maya, budował miniaturowe żaglowce. Pasja rzeźbiarska Izydora Borysa kiełkowała w naturalny sposób. W grudniu, kiedy w pracowni szybko zapadał zmierzch i pracownicy szli do domów, ojciec rzucał hasło: „Słuchajcie, zbliżają się święta, trzeba zrobić prezenty dla rodziny”. I wtedy Izydor wraz z młodszym o dwa lata bratem siadali i lepili z gliny figurki Indian czy postaci z bajek. A gdy nie było dostępu do gliny, królowała plastelina, z której można było „wyciągnąć” wszystko. Z niej powstawały całe armie, pojazdy, fantastyczne światy.
– Ojciec był pierwszym i najważniejszym mistrzem. Wymagający wobec siebie i innych. Rzadko kiedy zadowolony z efektów, nie tylko naszych, ale również w stosunku do siebie – podkreśla Izydor Borys.
Później, na studiach w gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, pojawili się kolejni przewodnicy. Profesor Henryk Lula, jeden z najlepszych polskich ceramików, który zresztą udzielał pierwszych wskazówek również jego ojcu. A w dziedzinie rzeźby – profesor Stanisław Radwański. – Mistrz. Naprawdę wybitny rzeźbiarz, jeśli chodzi o środowisko gdańskie i nie tylko. Świetny pedagog. Człowiek bardzo charyzmatyczny. Dla nas, studentów z jego pracowni, był guru. To był zaszczyt pracować i uczyć się w jego pracowni – wspomina. Właśnie od Radwańskiego usłyszał słowa, które stały się dla niego artystycznym drogowskazem, cytat z André Malraux: „Trzeba być twórcą form, a nie ich odtwórcą”.
Rzeźby z opowieściami
Twórczość Izydora Borysa to dialog z materiałem, przestrzenią i ludzką historią. Jedną z ważniejszych realizacji jest dla niego pomnik Jana Pawła II w Klebarku Wielkim. Zamówienie wyszło ze środowiska osób niewidomych, a jego inicjatorem był Tadeusz Milewski, pełen pasji były sportowiec. Inspirację do ostatecznego kształtu dzieła dał jednak proboszcz z Klebarka, ks. Henryk Błaszczyk.
– On podsunął mi ideę tej rzeźby: żeby to był właśnie papież w momencie przemijania, w późniejszym wieku, przygarbiony, z laską. I to mi odpowiadało – opowiada rzeźbiarz.
Pomnik, odlany z brązu, stanął przed kościołem w Klebarku, a jego gipsowy model trafił do więzienia w Barczewie, gdzie osadzeni złożyli go i ustawili w więziennej kaplicy. Co ciekawe, odlana z brązu kopia pomnika, stanęła również w Stanach Zjednoczonych, w polonijnej dzielnicy w Nowym Jorku – rzeźba poleciała tam samolotem.

Warto przypomnieć historię rzeźby Adama Mickiewicza, którą Izydor Borys stworzył podczas pleneru we Francji w 1993 roku, czyli już po ukończeniu studiów. W La Châtre, miejscowości związanej z George Sand, odbywał się konkurs rzeźby romantycznej w kamieniu. Olsztyński artysta wyrzeźbił dwumetrowy pomnik poety z piaskowca. Mickiewicz, ubrany w surdut, stoi zatopiony w swoich myślach. Symboliczne przesłanie rzeźby przyniosło autorowi drugą nagrodę w konkursie młodych artystów. – Inspirowałem się Myślicielem Augusta Rodina.
Rzeźbiarz ze śmiechem przypomina losy popiersia pianisty Artura Rubinsteina. – Na drugim czy na trzecim roku Akademii w Gdańsku zrobiłem Rubinsteina, nawet mi się podobał i chciałem go wziąć do domu. Nie miałem wtedy samochodu, musiałem zmieścić „głowę” w plecaku. Obciąłem mu ramiona. Nawet na tym zyskał, do dziś mi towarzyszy, stoi w pracowni…
Żurawie, osiedleńcy i osobista pamięć
W ostatnich latach w przestrzeni publicznej Olsztyna i regionu zaistniało kilka ważnych prac Izydora Borysa. Najbardziej rozpoznawalne są żurawie. Jedna trójka wita podróżnych na lotnisku w Szymanach, choć, co jest bolączką wielu artystów, rzeźba jest anonimowa. Druga grupa, zrealizowana w ramach Olsztyńskiego Budżetu Obywatelskiego, stanęła w Parku Centralnym w Olsztynie. Lokalizacja i forma – ptaki zrywają się lotu, a widać je z ulicy Pieniężnego – budzą bardzo pozytywne emocje. Wykonane ze stali i pokryte rdzawą patyną kortenowską, idealnie wpisują się w naturalne otoczenie.
Inspiracją była warmińska przyroda. – Teraz mieszkam pod Gietrzwałdem i często widzę przelatujące żurawie. To przepiękne ptaki – mówi. Bliskość natury, widok saren, bocianów, a nawet wilków podchodzących pod dom, to dla artysty ważna część życia.
Moment tworzenia żurawi do Parku Centralnego w Olsztynie w 2020 roku naznaczony został osobistymi przeżyciami, które nadały tej pracy poruszający wymiar.

– To był bardzo trudny moment, bo termin naglił. W tym samym czasie mój ojciec umierał w szpitalu na COVID. Ja sam nie czułem się za dobrze, nawet nie wiedziałem, że też jestem chory – przyznaje. W takich okolicznościach, walcząc z czasem i własną słabością, kończył dzieło, które stało się nie tylko ozdobą miasta, ale też swoistą pamiątką po ojcu – pierwszym mistrzu, który odszedł w czasie, gdy syn powołał do życia swoje stalowe ptaki. – To bolesne doświadczenie, symbol losu wielu ludzi, którzy zmarli w samotności w czasach pandemii, nadało tej rzeźbie dodatkowy, osobisty i uniwersalny sens.
Nie wszystkie projekty Izydora Borysa doczekały się realizacji. Z żalem wspomina niezrealizowany pomnik Osiedleńców, który miał stanąć w Olsztynie. Projekt przedstawiający rodzinę z walizkami, symbolizującą trudny los pierwszych powojennych mieszkańców Warmii i Mazur, trafił do Olsztyńskiego Budżetu Obywatelskiego, ale w końcu przepadł.
A czy powstał Kopernik autorstwa Izydora Borysa? – Był projekt astronoma z Ziemią w dłoniach, miałem różne podejścia, ale w końcu nie zostały zrealizowane. Mój ojciec bardzo często rzeźbił Kopernika, to była i ciągle jest bardzo popularna pamiątka z naszego regionu.
Kolejne pokolenia
– Glina daje niebywałą przyjemność pracy – mówi o swoim ulubionym materiale, do którego przekonuje swoich studentów.
Praca pedagoga na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim jest dla niego naturalnym przedłużeniem artystycznej drogi. Czy w młodych ludziach widzi tę samą iskrę, którą sam czuł dekady temu w zamkowej pracowni? – To jest taki zawód, który wymaga dużej pasji i samozaparcia, to także może być zwrot ku ekologii. A przetrwają tylko ci najlepsi – mówi bez złudzeń. Uczy studentów szacunku do materiału, do gliny.
Historia Izydora Borysa to opowieść o sztuce, która wyrasta z ziemi, z rodzinnych korzeni i z osobistej pamięci. Od glinianych koników ojca, przez poszukiwania własnej formy, aż po monumentalne realizacje, które na stałe wpisują się w krajobraz regionu. To dowód na to, że pasja, zaszczepiona w dzieciństwie, może stać się sposobem na życie, a rzeźba – sposobem na ocalenie od zapomnienia historii. Jednak jego dwaj synowie nie poszli w ślady ojca i dziadka. Idą inną drogą.