Anna Pacanowska od lat konserwuje witraże w warmińskich kościołach. Przywraca zabytkowe szkło i dokładnie dokumentuje każdy detal. W jej pracowni w Blankach kawałki historii łączą się w nowe opowieści.
Cisza. Taka, która pozwala usłyszeć szum liści i własne myśli. Jesteśmy w Blankach, warmińskiej wsi w powiecie lidzbarskim, ukrytej wśród pól i lasów. W starym, ponadstuletnim domu, którego sercem jest pracownia, Anna Pacanowska składa z potłuczonych okruchów całe światy. Przywraca do życia zapomniane, niszczejące witraże – barwne opowieści zaklęte w szkle. Jest konserwatorką dzieł sztuki, plastyczką, a jak sama dodaje – czasami „babką zielarką”. To opowieść o jej pracy i o tym, że czasem jedno zdanie może wskazać drogę na całe życie.
Gdyby pani tu została, chleba by pani nie zabrakło
Na Warmię trafiła z Podkarpacia, z Dębowca pod Jasłem, a właściwie „z lasu”, jak mówi. Wiejskie życie, bliskość przyrody, to wszystko od zawsze nosiła w sercu. I to właśnie znalazła tutaj, blisko dwadzieścia lat temu.
– Przyjechałam do pracy do kościoła, do pomocy – wspomina. Pierwszym zleceniem były złocenia napisów do Drogi Krzyżowej w kościele w Kłębowie w powiecie lidzbarskim. Początkowo wiedzę zdobywała w studium konserwacji i praktykowała u znajomych w Tarnowie. Znała się na pozłotnictwie, a doświadczenie z firmy reklamowej, gdzie wycinała litery z folii, podsunęło jej pomysł, jak ułatwić sobie pracę przy neogotyckich inskrypcjach.
To właśnie wtedy, na progu nowego etapu, usłyszała słowa, które okazały się prorocze. Miejscowy proboszcz, widząc jej zaangażowanie, powiedział: „Gdyby pani tu została, to chleba by pani nie zabrakło”.
– Księdzu chodziło chyba o to, że jest tu tak dużo pracy, tych kościołów, że na pewno jest co robić – mówi Anna. Warmia i Mazury pełne są zabytkowych świątyń. Wiele z nich skrywa skarby, o których mało kto wie. – Są małe, piękne kościółki, często na wsiach, gdzie kościoły otwiera się tylko w niedzielę. Kto widzi te witraże, kto na nie zwraca uwagę? Zwykle patrzy się na inne rzeczy: budynki, ołtarze, rzeźby. Jest to temat niszowy również na Warmii.
Pytana, czy tego chleba jej nie brakowało, mówi: – Kiedyś w przeszłości, bywało trudno. To zdanie dotknęło mojego serca.

Dziś, gdy przyjeżdża do tego samego, sympatycznego księdza, tamte słowa wracają w formie żartu. „I właśnie pani Ania wypomina mi, że to przeze mnie tu została” – śmieje się ksiądz.
Ale to nie prorocze zdanie księdza ostatecznie zatrzymało ją na Warmii. – Tutaj mogłam pracować w domu, zajmować się dzieckiem, jednocześnie ogrodem, ziołami, rozwijać swoje pasje. Otworzyły się drzwi do nowego świata.
Dostała też propozycję, która zmieniła wszystko: trzyletni kontrakt przy renowacji przeszkleń w pałacu w Wilanowie. To była prestiżowa, ogromna inwestycja. – Niewyobrażalne, nawet nie marzyłam o tym, że kiedyś będę pracować przy takim zabytku – mówi. To dało jej stabilizację, której tak potrzebowała jako samotna matka z dzieckiem.
Okno do Boga
Specjalnością Anny Pacanowskiej stały się witraże. Te niedoceniane, często ignorowane „dzieci odrzucone” sakralnej sztuki. Traktowane przez historyków sztuki po macoszemu, jako rzemiosło, sztuka odtwórcza, ale dla niej to znaczy znacznie więcej.
– Witraż narodził się w gotyku. Malowane przedstawienia figuralne na witrażach to był rodzaj Biblii dla ubogich, czyli ludzi niepiśmiennych, którzy przez obraz otrzymywali jakąś wiedzę – tłumaczy z pasją. – Światło było symbolem Boga. I to światło, które przez te kolorowe szkła wpada do wnętrza ciemnego, gotyckiego kościoła, robiło niesamowity klimat. Jak twierdził święty Augustyn, prawdę można dostrzegać jedynie dzięki boskiemu światłu.

Praca konserwatora to jednak nie tylko kontemplacja boskiego światła. To ciężka praca fizyczna, naukowa i artystyczna. Zaczyna się od zdobywania pozwoleń i dotacji, bo małych, wiejskich parafii po prostu nie stać na kosztowne renowacje. – To tak jak w domu – porównuje Anna. Najpierw naprawia się dach, który przecieka, czy ściany. Kto myśli o oknach, o witrażach, dopóki nie mają takich ubytków, że hula wiatr i ptaki wlatują do środka?
Potem przychodzi czas na pracę detektywistyczną. Szukanie informacji w archiwach, w skąpej literaturze. Często nie ma żadnych wzorów, żadnych zdjęć archiwalnych. Trzeba polegać na zachowanych fragmentach, a czasem i na intuicji. Po demontażu każda kwatera, każdy najmniejszy kawałek szkła, jest dokumentowany, czyszczony i analizowany. Czasami to układanie puzzli z setek, a czasem tysięcy kawałków.
– Proszę zobaczyć, jaki to był stan – pokazuje zdjęcia dokumentacji z Jarandowa w powiecie lidzbarskim. Na fotografiach widać poszarpane dziury, brakujące fragmenty scen. – One się po prostu wysypywały. Bardzo obawiałam się o te witraże. Obok, na kolejnym zdjęciu, ten sam witraż po konserwacji – jaśniejący kolorami, z odtworzoną sceną, pełen detali. Wszystkie białe plamy, wszystkie ubytki, zostały uzupełnione. To, co było potłuczoną ruiną, znów jest spójną opowieścią. – To jest lazura srebrowa, to nie jest zwyczajne malowanie. Bardzo trudno namalować coś takiego, żeby uzyskać złudzenie przestrzeni, coś powtórzyć.
Emocje nastolatki i sekrety mistrzów
Jej ulubione witraże, którym poświęciła pracę licencjacką, znajdują się w Płoskini. To dzieła Josepha Marii Machhausena, XIX-wiecznego witrażysty z Koblencji. Kiedy w Muzeum Diecezjalnym w Olsztynie dostała do rąk oryginalne, pisane po niemiecku listy artysty, poczuła niezwykłe emocje.
– Serce mi waliło. Czułam się tak, jak… nastolatka, która dostała płytę ulubionego muzyka z autografem – śmieje się, porównując to do radości swoich bratanic. – Ten krój pisma, ten papier, wszystko, to było dla mnie takie przeżycie. Właśnie w detalach, w osobistym kontakcie z historią, kryje się magia tej pracy.
Pracownia w Blankach pełna jest takich historii. W segregatorach z napisem „Lidzbark Warmiński”, „Lębork”, „Jeziorany”, „Mingajny” kryją się setki zdjęć, szkiców i notatek. To mapa skarbów, które udało się ocalić. Czasem odkrycia przychodzą niespodziewanie. W kościele franciszkanów w Lęborku, podczas remontu wieży pięć lat temu odnaleziono zniszczone, zapomniane kwatery z portretami św. Piotra, Pawła, papieża Piusa XI oraz ówczesnego dziekana i proboszcza Borschki z XIX wieku. Obecnie Anna i Marek, który jest dyplomowanym rzemieślnikiem – witrażownikiem, przygotowują dokumentację do przeprowadzenia konserwacji.
Kiedyś, w kościele farnym w Lidzbarku Warmińskim, stojąc na emporze organowej, zrobili zdjęcie witraża w prezbiterium. Dopiero mocne przybliżenie na ekranie aparatu ujawniło to, czego nie było widać z dołu – sygnaturę słynnej pracowni Fritza Geigesa z Fryburga.
– Dla laika może nic, dla mnie – wielkie odkrycie! – mówi z dumą. W tym samym kościele znajduje się witraż Eduarda Stritta z niezwykle precyzyjną panoramą przedwojennego Lidzbarka, na której widać nawet nieistniejący już ratusz.
Praca ta wymaga nieustannej nauki i eksperymentów. Trzeba dopasować nie tylko kolor, ale i strukturę szkła, odtworzyć dawne techniki malarskie. Czasem, by uzyskać efekt postarzenia, patynowania szkła trzeba zgadywać, jakich narzędzi używał dawny mistrz. – Muszę naśladować artystę, a nie wiem, czym on to zrobił. To były ich tajne sposoby.

Od Kopernika do domku dla lalek
Anna Pacanowska – już po latach witrażowej praktyki – poszła na studia artystyczne, a tematem jej pisemnej pracy magisterskiej były witraże z warmińskich kościołów wiejskich.
Dyplom artystyczny zrobiła z grafiki warsztatowej. – Pomyślałam, a dlaczego by nie zająć się grafiką, której nigdy nie robiłam? Kolejna nowa rzecz. Jej grafiki były wystawiane również poza granicami Polski – we Włoszech, Chorwacji, trafiły nawet na wystawy do największych miast Japonii: Tokio, Kioto, Osaki. Ukończyła też pedagogikę, arteterapię i terapię zajęciową, by móc profesjonalnie prowadzić warsztaty dla różnych osób: od przedszkolaków, przez trudną młodzież, po seniorów.
W pracowni obok narzędzi do obróbki szkła i ołowiu stoją… miniaturowe domki dla lalek. To najnowsza pasja Anny Pacanowskiej. Zaczęło się od szycia szmacianych lalek z „warmińskim życiorysem”, a skończyło na precyzyjnych, architektonicznych miniaturach w skali 1:12. W kamienicy babci Krysi są przesuwane drzwi, miniaturowe mebelki, a nawet oświetlenie. Anna sama projektuje do nich również tapety.
Ta potrzeba tworzenia przejawia się też w jej autorskich pracach. Zainspirowana jednym z najstarszych, zachowanym w regionie warmińsko-mazurskim witrażem – z kościoła w Gudnikach, którego oryginał po wykonanej przez Annę i Marka konserwacji trafił do muzeum we Fromborku – zaczęła tworzyć własne zawieszki. Tak powstała seria inspirowana portretami Kopernika czy grafikami Breugla i niderlandzkimi przysłowiami. Każdy napis jest malowany ręcznie, piórkiem. Każdy witrażyk to pięć osobnych wypałów w piecu.

Misja ocalenia
Przez lata działalności Pracowni Konserwacji i Rekonstrukcji Witraży Anny Pacanowskiej i Marka Gołowacza postrzeganie witraży na Warmii powoli się zmienia. Dzięki ich pracy i zaangażowaniu w 2022 roku odbyła się ogólnopolska XI Konferencja Naukowa Stowarzyszenia Miłośników Witraży Ars Vitrea Polona zatytułowana „Twórcy witraży, projektanci, wykonawcy i konserwatorzy” na zamku w Lidzbarku Warmińskim. Współpracowali również w przygotowaniu wystawy w Muzeum w Kętrzynie, zatytułowanej „W blasku światła ukazuje się obraz”.
– Bo jeśli nie ma światła, nie ma witrażu – podkreśla Anna. Na wystawie w Kętrzynie prezentowane są witraże z dawnych Prus Wschodnich, ale są też zdjęcia z Blanek, Lidzbarka, innych wiejskich kościołów z Warmii, a niektóre skarby po raz pierwszy ujrzały światło dzienne. Część zdjęć wydrukowana jest w skali jeden do jednego, by każdy mógł zobaczyć misterię detali, niewidocznych na co dzień z kościelnej ławy.
W pracowni w Blankach, w otoczeniu starych rzeźb, pędzli i kawałków kolorowego szkła, Anna Pacanowska kontynuuje swoją misję. Z setek rozbitych, brudnych okruchów, kawałek po kawałku, składa na nowo światło. Światło, które opowiada historie.