Pałac w Smolajnach stoi dziś pusty, ale wciąż robi wrażenie tak, jakby biskup Krasicki tylko wyszedł na chwilę do parku. Barokowa rezydencja, która pamięta polowania, ogrodowe eksperymenty i wielkie literackie plany, czeka na nowe życie. I wciąga jak dobra opowieść.

Smolajny to jedna z najstarszych wsi Warmii. Lokowano je w 1290 roku nad rzeką Łyną, w miejscu, gdzie woda zakręca, jakby chciała zatrzymać się choć na chwilę. Od XV wieku należały do biskupów warmińskich i szybko stały się ich letnią „stolicą”. To tu odpoczywali, to tu polowali, a czasem po prostu uciekali od obowiązków — zgodnie z ówczesną definicją odpoczynku.

Na początku stał tu dwór obronny, tzw. fortalicjum. Zniszczyła go wojna głodowa z 1414 roku. Potem wojna trzynastoletnia, kolejne walki z Krzyżakami, najazdy szwedzkie. Każdy konflikt coś zabierał, ale Smolajny były uparte — po każdej katastrofie wstawały i zaczynały od nowa. To dlatego dziś widać tu historię przypominającą sinusoidę: zniszczenie, odbudowa, świetność, znów zniszczenie.

Pałac w Smolajnach. Barokowa rezydencja, która czeka na nowe życie, fot. Ada Romanowska

Im bliżej, tym lepiej

Przełom przyszedł wraz z biskupem Adamem Stanisławem Grabowskim. W latach 1741–1746 kazał postawić pałac w najlepszym, pełnym rozmachu baroku. Budowla była elegancka i symetryczna, z harmonijnymi osiami, niskimi ryzalitami i herbami Grabowskiego zdobiącymi trójkątne naczółki. Z zewnątrz wydaje się prosta, ale im bliżej, tym więcej detali: pilastry, zdobione kartusze, dekoracje w formie roślin akantu. W środku — charakterystyczny dwutaktowy układ sieni, część kolebkowych sklepień i sztukaterie o miękkich, roślinnych liniach. A wszystko nakryte czterospadowym dachem z czerwoną dachówką, którą rozjaśnia światło stojących wokół drzew.

Do tego dochodzi perła całego zespołu — wieża bramna z 1765 roku. Późnobarokowa, z elementami rokoka, z kopulastym hełmem, latarnią i arkadowym przejazdem. Jeśli ktoś przyjeżdża do Smolajn po raz pierwszy, zwykle to właśnie ona zatrzymuje go w pół kroku.

Na Warmii po angielsku

Gdy w 1767 roku biskupem warmińskim został Ignacy Krasicki, Smolajny weszły w swój złoty czas. Krasicki pokochał to miejsce. Przyjeżdżał tu często, coraz rzadziej opuszczał Warmię, aż w końcu stał się niemal stałym rezydentem. W Smolajnach pisał, planował, rozmyślał, przeprowadzał ogrodowe eksperymenty. W dokumentach znajdziemy jasny zapis: od 1780 roku to była jego ulubiona przystań.

Krasicki postanowił przeobrazić okolicę w ogród w stylu angielskim — modny, swobodny, pełen nieregularnych ścieżek, mostków i zieleni. Sam projektował i doglądał prac. Rozebrał oficynę i kaplicę, bo psuły kompozycję. Kładł kładki nad wodą, tworzył groble i nasypy. W listach do hrabiego Lehndorffa ze Sztynortu brzmiał jak architekt-amator, artysta, który nagle odkrył, że tworzenie ogrodów daje mu równie dużo frajdy jak pisanie bajek: „…trzeba, byś wrócił do nas z jaskółkami, aby wziąć udział w wielkich naradach w sprawie dobrania roślin, promenad, świątyń, kiosków, mostów, grobli etc…” — prosił przyjaciela.

Jelenie na wyciągnięcie ręki

Choć sam polowań nie lubił, stworzył miejsca idealne dla myśliwskiej elity. W Smolajnach stanęły dwie oficyny myśliwskie — jedna z końca XVIII wieku, druga z XIX, neobarokowa, z charakterystycznym ryzalitem i mansardowym dachem. Ich architektura dopełniała całość kompozycji, a zwierzyniec założony przez Krasickiego uchodził za wyjątkowo bogaty. Hodował tu jelenie i dbał o populację zwierząt w okolicznych lasach.

Gdy Smolajny wchodziły w XIX wiek, pałac był już rozpoznawalnym punktem na warmińskiej mapie. Z czasem pojawiły się tu kolejne zabudowania, ale najważniejsze pozostało to, co stworzyli Grabowski i Krasicki: barokowy korpus, brama, dworki, park krajobrazowy o powierzchni kilku hektarów, z wiekowymi lipami, grabami i stawkami odbijającymi niebo.

Zwierzyniec już nie istnieje, ale przyroda wciąż rządzi tu własnymi prawami, fot. Ada Romanowska

Koszty zbyt wysokie

II wojna światowa obeszła się z pałacem względnie łagodnie. W pierwszych latach powojennych bywali tu studenci KUL‑u, którzy postawili drewnianą kapliczkę. Potem przyszły czasy PGR‑u — wnętrza przebudowano, część przestrzeni utraciła swój historyczny układ, a założenie zaczęło powoli niszczeć. W 1961 roku wprowadzono się tu z nowym pomysłem: szkołą rolniczą. Funkcjonowała ponad 50 lat, wypełniając pałac gwarami lekcji, stukotem walizek w internacie i jesiennym zapachem palonego liścia z okolicznego parku.

Gdy w 2014 roku szkołę przeniesiono do Dobrego Miasta, Smolajny zamarły. Starostwo uznało, że budynek nie nadaje się do dalszego użytkowania przez uczniów — koszty były zbyt wysokie, stan techniczny coraz trudniejszy, a układ pomieszczeń nie nadawał się do współczesnych potrzeb. Z dnia na dzień pałac opustoszał. I choć nadal jest własnością Archidiecezji Warmińskiej, właściwie nikt już tu nie mieszka. Może jedynie kilka pająków, nietoperzy i myszy.

Światełko nadziei pojawiło się w czerwcu 2023 roku, kiedy podpisano list intencyjny o powołaniu Muzeum Biskupa Ignacego Krasickiego. Ambitny plan zakładał stworzenie instytucji kultury, digitalizację archiwów biskupich i przywrócenie Smolajnom należnego miejsca na mapie Warmii. Zapowiadano szybkie otwarcie, ale czas płynie, a pałac nadal stoi cicho. Czeka.

Ale mimo tej ciszy — przyciąga ludzi. Bo jest w nim coś magnetycznego.

Smolajny można zwiedzać swobodnie z zewnątrz. Teren jest otwarty, park dostępny. Pałacu nie da się dziś obejrzeć od środka, ale sam spacer po tym założeniu robi większe wrażenie, niż mogłoby się wydawać.

GALERIA | Smolajny