Lany Ponie­dzia­łek to dziś naj­bar­dziej mokry dzień w roku. Ale kie­dyś na War­mii takie­go zwy­cza­ju nie było. Więk­szą fraj­dą był sma­ga­nie się gałąz­ka­mi.

Śmi­gus-dyn­gus to wiel­ka­noc­na tra­dy­cja, któ­ra w sło­wiań­skiej kul­tu­rze jest obec­na od setek lat. Na War­mii jed­nak lany ponie­dzia­łek przy­jął się dopie­ro po 1945 roku, kie­dy War­mia sta­ła się czę­ścią Pol­ski. Wcze­śniej, przy­po­mnij­my, War­mia była czę­ścią Prus Wschod­nich, a następ­nie Nie­miec.

Do cza­su II woj­ny zamiast wia­der wody uży­wa­no bazi, gałą­zek brzo­zy, bar­win­ka i boró­wek. Sma­ga­no nimi po kost­kach, co wró­ży­ło zdro­wie. Nikt za to nie mógł się obra­zić.

Sma­ga­nie było zwy­cza­jem nie tyl­ko na War­mii, ale m.in. też w Cze­chach, fot. М. Gardavská/Wikipedia

Męż­czyź­ni zazwy­czaj obry­wa­li gałąz­ka­mi dębo­wy­mi, któ­re były sym­bo­lem siły i męsko­ści, a kobie­ty brzo­zo­wy­mi lub wierz­bo­wy­mi, któ­re koja­rzy­ły się bar­dziej z deli­kat­no­ścią. Brzo­za i wierz­ba w kul­tu­rze ludo­wej były czę­sto wyko­rzy­sty­wa­ne w magii wio­sen­nej. Robio­no z nich pal­my Nie­dzie­lę Pal­mo­wą, ude­rza­no tak­że nimi bydło, by prze­ka­zać życio­wą siłę zie­le­nie­ją­cych witek. Taki­mi gałąz­ka­mi czę­sto przy­stra­ja­no domy z oka­zji świąt.

Obok sma­ga­nia rózga­mi z wierz­by, brzo­zy czy dębu prak­ty­ko­wa­no tak­że uży­cie rózg z kady­ka, czy­li jałow­ca. To  wska­zy­wa­ło na pru­skie pocho­dze­nie tego oby­cza­ju.

Sma­ga­nie się gałąz­ka­mi mia­ło obu­dzić nowe życie i wypę­dzać złe moce (duchy). Z rela­cji naj­star­szych War­mia­ków wyni­ka, że kie­dyś uży­wa­no rów­nież gałą­zek poświę­co­nych w Pal­mo­wą Nie­dzie­lę.

A sma­ga­li się wszy­scy. Dzie­ci rodzi­ców, rodzi­ce dzie­ci. Nawet cho­dzi­ło się do sąsia­dów. Kto nie był sma­ga­ny, był wręcz obra­żo­ny. Zosta­wia­no nawet otwar­te domo­stwa, aby chłop­cy cho­dzi­li do izb i sma­ga­li dziew­czę­ta. A te nawet nie ucie­ka­ły, bo sma­ga­nie rów­na­ło się z powo­dze­niem. Im bar­dziej wysma­ga­na była dziew­czy­na, tym bar­dziej wpa­da­ła w oko chłop­com.

War­miń­skie kobie­ty w tra­dy­cyj­nych stro­jach (lata 20. XX wie­ku), fot. Wiki­pe­dia

Od sma­ga­nia moż­na było się wyku­pić naj­pięk­niej­szy­mi pisan­ka­mi. Stąd też cho­dzą­cych „po sma­ga­niu” nazy­wa­no rów­nież wykup­ni­ka­mi. 

Choć lany ponie­dzia­łek War­mia­kom był nie­zna­ny, od wody nie stro­ni­li. O świ­cie, naj­le­piej przed wscho­dem słoń­ca, szli nad rze­kę, żeby się w niej wyką­pać. Naj­lep­sza była woda pły­ną­ca we wschod­nim kie­run­ku. W cza­sie obrzę­du nale­ża­ło zacho­wać mil­cze­nie i nie oglą­dać się za sie­bie. Kąpiel mia­ła leczyć wszel­kie cho­ro­by, zapew­nić zdro­wie i uro­dę na cały rok. Mówio­no wów­czas do wody: „wodo krysz­ta­ło­wa, obmy­wasz wszel­kie korze­nie obmyj i mnie”.

- Woda czer­pa­na przed wscho­dem słoń­ca posia­dać mia­ła tak­że moc lecze­nia cho­rych oczu. Po powro­cie do domu nale­ża­ło opry­skać wodą śpią­cych domow­ni­ków, a następ­nie kro­wy i konie – zwra­ca uwa­gę Janusz Hochle­it­ner w „War­miń­skiej poboż­no­ści ludo­wej wpi­sa­nej w daw­ne zwy­cza­je wiel­ko­post­ne i wiel­ka­noc­ne”.

Wodą tego dnia pole­wa­no też zie­mię, by lepiej rodzi­ła.