Koper­nik nie bał się sta­wić czo­ła mrocz­nym cho­ro­bom. Jako lekarz rato­wał bra­ta Andrze­ja i bisku­pa Fabia­na Luzjań­skie­go, wal­cząc z „cho­ro­bą dwor­ską”. A ta nio­sła nie tyl­ko cier­pie­nie, ale i spo­łecz­ne pięt­no.

Na prze­ło­mie XV i XVI wie­ku Euro­pa zma­ga­ła się z nową, strasz­ną cho­ro­bą. Kiła — bole­sna, trud­na do lecze­nia i budzą­ca gro­zę, szyb­ko roz­prze­strze­nia­ła się po kon­ty­nen­cie. Tra­fi­ła tak­że na zie­mie pol­skie, gdzie zetknął się z nią Miko­łaj Koper­nik.

Koper­ni­ka jako medy­ka zilu­stro­wał Jan Mar­cin Szan­cer w „Cyklu Koper­nik” w 1953 roku, fot. Muzeum Miko­ła­ja Koper­ni­ka ©

Syfi­lis zbie­rał żni­wo na dwo­rach i w mia­stach. Fran­cu­zi wini­li Wło­chów, Pola­cy – Fran­cu­zów, a Rosja­nie – Pola­ków. Cho­ro­ba nie mia­ła jed­nej nazwy, ale mia­ła wspól­ny mia­now­nik: ból, wstyd i śmierć. Nazy­wa­no ją też „cho­ro­bą dwor­ską”, bo czę­sto ata­ko­wa­ła eli­ty – tych, któ­rych styl życia sprzy­jał zaka­że­niom.

Wrzo­dy, bóle kości, wysyp­ki i stop­nio­wa dege­ne­ra­cja orga­ni­zmu – tak wyglą­da­ła codzien­ność cho­rych. Nie­le­czo­na kiła pro­wa­dzi­ła do poważ­nych uszko­dzeń cia­ła i psy­chi­ki.

Pierw­szy odno­to­wa­ny przy­pa­dek w Pol­sce pocho­dzi z 1495 roku, kie­dy żona szew­ca zara­zi­ła się pod­czas… piel­grzym­ki do Rzy­mu.

Chory brat, chory biskup

Koper­nik stu­dio­wał medy­cy­nę na uni­wer­sy­te­cie w Padwie. Zdo­był solid­ne wykształ­ce­nie i leczył ludzi w swo­im oto­cze­niu. Miał opi­nię czło­wie­ka uczo­ne­go i pomoc­ne­go. Leczył naj­bliż­szych.

Histo­rycz­ne źró­dła wska­zu­ją, że Koper­nik leczył swo­je­go cięż­ko cho­re­go bra­ta Andrze­ja. Obja­wy i spo­sób lecze­nia suge­ru­ją kiłę, choć bez jed­no­znacz­nych dowo­dów. Andrzej miał zara­zić się nią pod­czas stu­diów we Wło­szech. Podob­no pod­czas wyjaz­du do… Rzy­mu. Po zakoń­cze­niu nauki przez jakiś czas miesz­kał w Rzy­mie, gdzie też szu­kał pomo­cy u leka­rzy – nie­ste­ty bez­sku­tecz­nie. W koń­cu przy­je­chał do From­bor­ka, licząc, że tyl­ko brat – wykształ­co­ny medyk – zdo­ła mu ulżyć.

Kano­ni­cy jed­nak bali się cho­ro­by i kaza­li mu opu­ścić Wzgó­rze Kate­dral­ne. 4 wrze­śnia 1512 roku kapi­tu­ła ofi­cjal­nie wyklu­czy­ła go ze wspól­no­ty – „bo zagra­ża oto­cze­niu”.

Ale nie cho­dzi­ło tyl­ko o zdro­wie. Andrze­jo­wi przy­słu­gi­wa­ła pre­ben­da, czy­li kościel­na pen­sja, oraz 15 grzy­wien rocz­nie – coś w rodza­ju duchow­ne­go „kie­szon­ko­we­go”. Nie chciał rezy­gno­wać z należ­nych mu pie­nię­dzy, ale kano­ni­cy byli nie­ugię­ci. Gro­zi­li nawet, że spra­wa tra­fi do Rzy­mu. W koń­cu Andrzej, wypchnię­ty z From­bor­ka, wró­cił wła­śnie do sto­li­cy Włoch. Tam zmarł przed 1518 rokiem.

Biskup war­miń­ski Fabian Luzjań­ski, autor nie­zna­ny, fot. Wiki­pe­dia

Na kiłę cho­ro­wał też biskup war­miń­ski Fabian Luzjań­ski, choć nie ma na to jed­no­znacz­nych dowo­dów. Kiła prze­no­si się głów­nie dro­gą płcio­wą, więc taka dia­gno­za u oso­by duchow­nej może budzić kon­tro­wer­sje. Z dru­giej stro­ny, histo­ria zna wie­le przy­pad­ków roman­sów i pota­jem­nych związ­ków wśród ducho­wień­stwa, więc nie był­by to zupeł­ny ewe­ne­ment. A jak wie­my – życie bywa bar­dziej zło­żo­ne niż kościel­ne regu­ły. I wła­śnie tak było w tym przy­pad­ku.

Fabian Luzjań­ski został wybra­ny na bisku­pa, choć… nie był nawet kapła­nem. Nie miał ambi­cji, któ­re mogły­by zagro­zić pozy­cji kapi­tu­ły, więc był kan­dy­da­tem ide­al­nym. Dla­te­go w eks­pre­so­wym tem­pie przy­jął świę­ce­nia, by móc objąć urząd. Gdy wkro­czył do kate­dry, odpra­wił swo­ją pierw­szą mszę – i jak się oka­za­ło, ostat­nią.

Luzjań­ski dobrze znał Koper­ni­ka. Pozna­li się w cza­sie stu­diów w Bolo­nii. Miał więc do nie­go zaufa­nie i powie­rzył mu wła­sne zdro­wie. Nie­ste­ty zmarł 30 stycz­nia 1523 roku, jak poda­ją źró­dła, z powo­du „cho­ro­by wene­rycz­nej”. Koper­nik nie był w sta­nie go uzdro­wić.

Pot, rtęć, szarlataneria

W cza­sach Koper­ni­ka lecze­nie kiły było bru­tal­ne. Ówcze­śni medy­cy, chcąc pozbyć się wrzo­dów, posłu­gi­wa­li się roz­pa­lo­nym żela­zem, noża­mi oraz wier­tła­mi. Sto­so­wa­no rów­nież rtęć w posta­ci maści, pary lub pigu­łek. Cho­rych zmu­sza­no do poce­nia się – sądzo­no, że „złe soki” wyj­dą z cia­ła wraz z potem. Nie­ste­ty, rtęć była sil­nie tok­sycz­na, a jej sto­so­wa­nie w wie­lu przy­pad­kach szko­dzi­ło bar­dziej niż poma­ga­ło. Z bie­giem lat zaczę­to wycią­gać wnio­ski, a w XVII wie­ku nie­miec­cy kan­dy­da­ci na leka­rzy skła­da­li przy­się­gę, obie­cu­jąc, że nie sta­ną się „mor­der­ca­mi” ani „wytwór­ca­mi tru­ją­cych mie­sza­nek” dla pacjen­tów. Mimo to, rtęć była wciąż powszech­nie sto­so­wa­na, nawet w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Dr Natha­niel Chap­man, pierw­szy pre­zes Ame­ry­kań­skie­go Towa­rzy­stwa Medycz­ne­go, pisał: „Gdy­by­ście mogli zoba­czyć to, co widzę: wychu­dzo­ne posta­cie, jak szkie­le­ty, z podziu­ra­wio­ny­mi czasz­ka­mi, bez poło­wy nosów, z gni­ją­cy­mi żuchwa­mi i owrzo­dzo­ny­mi gar­dła­mi… Zawo­ła­li­by­ście: strasz­na, zabój­cza szar­la­ta­ne­ria”.

Jed­nak Koper­nik, mimo że był wykształ­co­nym leka­rzem, nie był szar­la­ta­nem. Jako duchow­ny miał do dys­po­zy­cji inne, bar­dziej umia­ro­we meto­dy lecze­nia. Choć znał popu­lar­ne ówcze­sne kura­cje, to jako lekarz, a przede wszyst­kim jako czło­wiek wie­rzą­cy, praw­do­po­dob­nie szu­kał bar­dziej umiar­ko­wa­nych spo­so­bów, by pomóc swo­im pacjen­tom. Choć mógł sto­so­wać rtęć, jego podej­ście do lecze­nia zapew­ne róż­ni­ło się od bru­tal­nych metod, któ­re wciąż były powszech­ne w medy­cy­nie tam­tych cza­sów.

Krętek, tabu i 5 milionów

W rene­san­sie kiła nie tyl­ko wynisz­cza­ła cia­ło, ale i repu­ta­cję. Była syno­ni­mem grze­chu i hań­by – o jej obja­wach mil­cza­no, a leka­rze uni­ka­li jed­no­znacz­nych zapi­sów w doku­men­ta­cji. Nic dziw­ne­go, że dziś tak trud­no usta­lić, kto fak­tycz­nie cho­ro­wał. Lecze­nie? Raczej zga­dy­wa­nie – bo przy­czy­na pozo­sta­wa­ła tajem­ni­cą aż do 1905 roku, kie­dy nie­miec­cy bada­cze Fritz Schau­dinn i Erich Hof­f­mann odkry­li wino­waj­cę: kręt­ka bla­de­go.

Medycz­na ilu­stra­cja przy­pi­sy­wa­na Albrech­to­wi Düre­ro­wi (1496) przed­sta­wia­ją­ca oso­bę cho­rą na kiłę. Przed­sta­wio­no tu pogląd o astro­lo­gicz­nych przy­czy­nach kiły, fot. Wiki­pe­dia

W cza­sach Koper­ni­ka kiła była postrze­ga­na jako wyrok z wyso­ka. Bóg miał dość roz­wią­zło­ści. Dla­te­go cho­ro­ba mia­ła być cie­le­snym pięt­nem grze­chu. Mni­si i kazno­dzie­je ostrze­ga­li z ambon: to, co dzie­je się w alko­wie, ma swo­je kon­se­kwen­cje w duszy… i na skó­rze. Każ­dy wrzód, każ­da rana była jak styg­mat wsty­du – przy­po­mnie­nie, że nie da się bez­kar­nie igrać z boski­mi przy­ka­za­nia­mi.

Z dru­giej stro­ny byli tacy, któ­rzy zamiast do kościo­ła, spo­glą­da­li w nie­bo. Astro­lo­go­wie ukła­da­li horo­sko­py nie tyl­ko dla dwo­rów kró­lew­skich, ale i dla cho­rób. Wie­lu wie­rzy­ło, że układ pla­net – szcze­gól­nie Mar­sa (sym­bol woj­ny i krwi) i Wenus (bogi­ni miło­ści) – mógł wywo­łać „cho­ro­bę fran­cu­ską”.

Zanim oka­za­ło się, co rze­czy­wi­ście jest przy­czy­ną, cho­ro­ba zdą­ży­ła zebrać dra­ma­tycz­ne żni­wo. Pod koniec XV wie­ku pochło­nę­ła 5 milio­nów ofiar w Euro­pie. Nie wybie­ra­ła…

Jan Olbracht zmarł na nią w 1501 roku, jego brat Alek­san­der pięć lat póź­niej. Nawet Jan III Sobie­ski uskar­żał się na „prysz­cze nie­sły­cha­nie gęste”, któ­re mogły być obja­wem zaawan­so­wa­nej cho­ro­by – a kura­cja rtę­cią tyl­ko przy­spie­szy­ła jego zgon.

Choć dziś mamy anty­bio­ty­ki, kiła wciąż nie znik­nę­ła. Nadal cho­ru­ją ludzie na całym świe­cie, a wstyd, któ­ry narósł wokół niej wie­ki temu, wciąż bywa prze­szko­dą w sku­tecz­nej dia­gno­sty­ce i lecze­niu.