Kościół w Sząbruku skrywa na swoich murach tajemnice sprzed 500 lat. To cenne świadectwo historii Warmii i chrześcijańskiej symboliki. Każdy kamień zna ich sens, ale niektóre historie… tylko Grażyna Kaźmierczak.
Sząbruk to niewielka wieś na Warmii, położona kilkanaście kilometrów od Olsztyna. Przy głównej drodze, na wzniesieniu, stoi jedna z najstarszych świątyń w regionie — kościół św. Mikołaja i św. Jana Ewangelisty – z czerwonej cegły, z charakterystyczną wieżą. Dla jednych to przykład typowej warmińskiej architektury sakralnej. Dla innych – po prostu parafialny kościół, jakich wiele. Ale wystarczy wejść do środka, by zrozumieć, że to miejsce skrywa więcej, niż widać z zewnątrz. Ściany tej świątyni rzeczywiście „mówią” – chociażby przez freski, które przetrwały tu od czasów późnego średniowiecza.
Nie tylko ceglany kościół
Pani Grażyna Kaźmierczak mieszka tu prawie pół wieku, choć pochodzi z mazurskiej Łukty. To jednak Warmia stała się dla niej miejscem, gdzie znalazła swój rytm życia. Z okien domu widzi kościół, w którym doświadczyła wielu ważnych chwil.

– Jestem wierząca. I jestem na emeryturze. Mam wiarę, ale mam też chęć. Jeśli mam siedzieć przed telewizorem, wolę przyjść, poukładać obrusy, poustawiać kwiaty. Żeby nie żałować żadnej godziny, bo tylko Pan Bóg wie, co komu dane. Żeby nie mówić później: „Teraz to ja bym zrobiła…” Wtedy może być już za późno — przyznaje pani Grażyna. — Tu jest wszystko – i dom Boży, i historia, i cisza. Jak się tu wejdzie, to człowiek czuje, że to miejsce widziało dużo więcej niż my. Wiem, bo ja nie tylko patrzę – ja tego kościoła słucham. Od księży, od starszych ludzi, z dokumentów. A najwięcej mówią ściany. Dosłownie.
„Jakie tu są grube mury!”
Kościół ma dwie dusze – gotycką i neogotycką. Pierwotna część powstała pod koniec XV wieku, z kamienia polnego i cegły. Przetrwała do dziś jako prezbiterium i północna nawa. Druga znacznie później — gdy wieś się rozrastała.
- Chciałabym cofnąć się w czasie i zobaczyć ten moment – jak budowali ten kościół. Nie chodzi mi nawet o samą konsekrację, ale o te codzienne prace. Jak, przy tamtej technice, ludzie stawiali te masywne mury, dźwigali kamienie… Spójrzcie, jakie tu są grube mury! — zachwyca się pani Grażyna. — Trzeba było mieć ogromną wiarę, żeby podjąć się czegoś takiego.
To właśnie w tej starszej części znajdują się freski. Pochodzą z początku XVI w. Przedstawiają m.in. sceny z Sądu Ostatecznego, dziewięć scen pasyjnych oraz postacie patronów kościoła. Malowidła zostały uznane przez specjalistów za „warmińskie skarby”.
Freski warte pół miliona
Freski odkryto przypadkiem, podczas konserwacji w latach 80. XX wieku. Wcześniej przez dziesięciolecia nikt nie miał o nich pojęcia.
Odsłonięte dzieła przedstawiają m.in. sceny drogi krzyżowej oraz walecznego św. Jerzego pokonującego smoka – motyw, który od wieków pobudzał wyobraźnię artystów i wiernych. Co ciekawe, mimo że autor malowideł pozostaje nieznany, eksperci byli przekonani, że stworzył je malarz sztalugowy – świadczą o tym technika i kompozycja. Ale wówczas nie odkryto wszystkich fresków. Te jeszcze nieodkryte musiały czekać aż do 2019 roku. Choć były poważnie uszkodzone, dzięki cierpliwej pracy udało się je uratować.

Renowacja nie była tania – kosztowała ponad pół miliona złotych. Projekt wsparły fundusze europejskie, gmina Gietrzwałd i… sami parafianie, którzy pokazali, że lokalna historia i sztuka naprawdę mają dla nich znaczenie.
– To był szok! Przez lata patrzyło się na gładkie, otynkowane ściany – nic nie zapowiadało, co kryje się pod spodem. A potem nagle, po zdjęciu tynku, odsłoniły się freski — wspomina pani Grażyna. — To, co wcześniej wydawało się zwyczajne, nagle okazało się piękne i pełne historii. Coś, co kiedyś uznawano za stare i mało warte uwagi, zaczęło przemawiać z nową siłą.
Freski powstały na początku XVI wieku. Wykonano je techniką al fresco – czyli na mokrym tynku — tak, by pigmenty wsiąkły i stały się trwałą częścią ściany. To jedna z najstarszych technik malarskich. Wymagała szybkości, precyzji i mistrzostwa. Artysta nie mógł poprawiać – każde pociągnięcie było ostateczne.
Dziś możemy podziwiać scenę Ukrzyżowania. Chrystusa na krzyżu, Maryję pod krzyżem, Jana Ewangelistę. Obok – inne epizody Męki Pańskiej. Nad wszystkim „czuwa” postać Michała Archanioła, ważącego dusze w scenie Sądu Ostatecznego.
Symbolika ukryta w ścianie
W freskach z Sząbruku widać nie tylko religijne treści, ale i echo epoki. Postacie są uproszczone, ale emocjonalnie wyraziste. Chrystus cierpi realnie – z wykrzywioną twarzą, z krwią. Maryja nie patrzy w niebo, ale w ziemię – jak matka, która widzi, że nie uratuje syna.
Sceny są dynamiczne, ujęcia zwarte. Kompozycje ułożone rytmicznie – to typowe dla malarstwa ludowego, które czerpało z tradycji bizantyjskiej i niemieckiej. Wzory podobne odnaleźć można w innych kościołach Warmii – choć nigdzie nie są aż tak spójne.
– Jakieś pięć lat temu robiłam coś przy jednej ze ścian z freskami. I coś odkryłam! Spojrzałam w górę i zobaczyłam, jakie są tu nierówności. Ściana jest pofalowana przez kamienie, z których zbudowano kościół – same góry i doliny. Jak na takiej powierzchni malować, żeby z daleka wyglądało, jakby była prosta? A jednak freski sprawiają wrażenie, jakby powstały na gładkim tynku – mówi z podziwem pani Grażyna. – Zastanawiające jest coś jeszcze. Kiedyś myślałam, że freski były tylko ozdobą kościoła. Ale ilu ludzi wtedy umiało czytać? Niewielu. Mało było wykształconych – książąt, hrabiów. A reszta? Zwykli ludzie. Dla nich freski były jak biblia w obrazkach.

Dwa światy, dwa ołtarze
Sząbruk początkowo miał skromny, gotycki kościół, który był duchowym centrum dla mieszkańców. W XVIII wieku wzbogacono go o wieżę, a wnętrze zyskało barokowy charakter – powstały wówczas ołtarze, ambona i drewniany sufit ozdobiony malowidłami. Gdy liczba wiernych zaczęła rosnąć, zamiast wyburzyć starą świątynię, zdecydowano się ją rozbudować z szacunkiem dla pierwotnej konstrukcji. W latach 1911–1913 do gotyckiej bryły dostawiono nową, trójnawową halę w stylu neogotyckim, zaprojektowaną przez renomowanego architekta Fritza Heitmanna z Królewca.
Zachowana, dawna część kościoła pełni dziś funkcję bocznego ramienia świątyni, a ołtarz pozostał na swoim historycznym miejscu. Główna przestrzeń liturgiczna została przeniesiona do nowej, dobudowanej na początku XX wieku nawy. Dzięki temu wnętrze kościoła harmonijnie łączy gotycką surowość i barokowy przepych z neogotyckim rozmachem. A jeśli dodać do tego panią Grażynę, która zna te mury jak mało kto i potrafi opowiadać o nich z pasją i sercem, to historia tego miejsca nabiera wyjątkowego wymiaru.
- Nieraz ludzie żartują, że powinni mi postawić pomnik za to, co robię dla tego kościoła. Ale to tylko takie śmiechy. Ja po prostu coś wiem, coś pamiętam, coś usłyszałam — i lubię się tym dzielić. Opowiadam historię kościoła każdemu, kto chce jej słuchać. Tyle tylko. Nie będę się tu chwalić, bo nie o to chodzi — podkreśla Grażyna Kaźmierczak. — Ale jedno wiem na pewno — sercem i duszą jestem związana z tym kościołem. I zawsze mówię prosto z serca, jak to czuję.

Kopernik i królewska para
Z tą niezwykłą przestrzenią wiąże się też wiele opowieści – choćby o tym, jak Mikołaj Kopernik, rezydując na zamku w Olsztynie, odwiedzał Sząbruk jako administrator dóbr kapituły warmińskiej. W swoich zapiskach z 1517 i 1519 roku wspominał o zasiedlaniu opuszczonych gospodarstw – to świadectwo trudnych czasów, ale i prób odbudowy życia po zniszczeniach.
Sząbruk wielokrotnie musiał podnosić się z ruin – spłonął w czasie wojen polsko-krzyżackich, a po wojnach napoleońskich ponownie odbudowywano tu życie. XIX wiek przyniósł rozwój – działała tu fabryka organów, a mieszkańcy aktywnie uczestniczyli w życiu społecznym i religijnym. W tym czasie rozwijało się również Bractwo św. Anny – wspólnota świeckich i duchownych o intelektualnym rodowodzie, której celem była obrona wiary katolickiej.
13 października 1977 roku Sząbruk odwiedzili wyjątkowi goście: królowa Belgów Fabiola i jej mąż, król Baudouin, którzy przebywali w Polsce z oficjalną wizytą. Nocowali w rządowym ośrodku wypoczynkowym w pobliskim Łańsku. Poprosili o możliwość uczestnictwa w mszy świętej – najlepiej w jakimś zabytkowym, warmińskim kościele. Naturalnym wyborem wydawał się Gietrzwałd – miejsce objawień maryjnych i duchowe serce regionu. Kuria warmińska ruszyła do przygotowań. Jednak niemal w ostatniej chwili centralne władze w Warszawie zmieniły zdanie. Obawiały się, że pojawienie się królewskiej pary w tak symbolicznym miejscu ściągnęłoby tłumy, nad którymi trudno byłoby zapanować.

I tak wybór padł na Sząbruk – spokojną wieś, oddaloną od zgiełku i zbyt „żywej” historii, by mogła nieść polityczne ryzyko. O wizycie wiedziano niewiele. Wszystko miało pozostać w tajemnicy. Miejscowi jednak coś przeczuwali.
- Nagle zaczęto porządkować drogę z Sząbruka do Tomaszkowa. Wycinano stare drzewa, zasypywano wyboje… – wspominała na antenie Radia Olsztyn Bożena Umbras, żona ówczesnego kierownika miejscowej szkoły. – Rano jechałam do pracy i pytam, co się tu dzieje. A jeden pan mówi: „A proszę pani, bo tu Gierek będzie jechał”. Machnęłam ręką i pojechałam dalej. Dopiero po powrocie dowiedziałam się, że przegapiłam… królewską wizytę.
Pani Grażyna Kaźmierczak dodaje, że para królewska modliła się wtedy o potomka. Po pięciu poronieniach nadzieję pokładali w Matce Bożej, a w Gietrzwałdzie szukali błogosławieństwa. W Sząbruku mieli wejść do pustego kościoła, a zastał ich tłum. W ławkach siedziały m.in. dzieci z miejscowej szkoły. To niewątpliwie wzbudziło w królowej głębokie wzruszenie i mogło dodać otuchy na przyszłość. Niestety, królewska para nie doczekała się potomstwa.
Słuchaj opowieści pani Grażyny
GALERIA | Kościół św. Mikołaja w Sząbruku




























