Gdy idę boso do teatru, niektórzy mówią – obraza teatru. Gdy wchodzę do restauracji boso – znowu coś nie tak. To problem ludzi, którzy krytykują, nie mój – mówi Andrzej Wasilak z Olsztyna.
Chodzi boso po Olsztynie, uczy tai-chi i przekonuje, że zdrowie to nie to, co widać, ale to, co się czuje. Andrzej Wasilak, urodzony w Bartoszycach, od blisko pół wieku mieszka w stolicy Warmii. Jest przedsiębiorcą, który w życiu próbował wielu dróg, ale największą lekcję dostał w 1989 roku w Chicago – od Chińczyka, który pokazał mu zupełnie inne spojrzenie na zdrowie. Dziś powtarza swoje motto: „Każdego dnia o każdej porze czuję się coraz lepiej. Moje ciało jest zdrowe i pełne energii”.

– Bosonogi chłop? Instruktor tai-chi? Weganin?
– Sam siebie określam jako human. Nie homo sapiens, bo na to trzeba mieć dowody, że jest się homo sapiens – człowiekiem niby myślącym. Wolę być human, człowiek czujący.
– A co pan czuje?
– Wszystko! Mój system opiera się na dwóch granicznych porach dnia. Rano się rodzę, a wieczorem odchodzę – żeby nie nazywać tego umieraniem, bo zaraz ktoś skojarzy to ze śmiercią fizyczną. Rano dziękuję za to, że się urodziłem. Ktoś zapyta: komu? Dziękuję temu, kto mną zarządza. Nie wiem, kto to jest, różnie go nazywają.
– Czyli żyje pan według pór roku?
– Dokładnie, choć teraz nam się to trochę pomieszało. Mamy zimę, przedwiośnie, wiosnę, lato, złotą jesień, potem tę późną, prawie zimową jesień i znów zimę…
– Nawet jak jest plus pięć stopni… Pan chodzi boso?
– Chodzę boso cały rok! I może nie namawiam, ale proponuję, żeby chociaż spróbować pochodzić boso rano i wieczorem dziesięć minut po trawie. Chodzę boso dla uziemienia. Chodzi o to, żeby zrzucić do ziemi patogeny zebrane w ciągu dnia, a z ziemi zassać z kolei to, co nam potrzebne.
– Chodzę boso, bo…?
– …lubię. Zawsze miałem problemy ze stopami, z czuciem podłoża, miałem wrażliwe nogi. Jeszcze za PRL‑u kupowano mi jakieś specjalne buty, ale to nie pomagało moim stopom.

– Jak zdjął pan buty, poczuł się lepiej?
– Kiedyś buty zdejmowałem czasami, jak każdy, na plaży czy na łące, ale wtedy o tym nie myślałem. Dopiero gdy szesnaście lat temu poznałem ludzi ze Stowarzyszenia Warmińskich Chłopów Bosych, na dobre zdjąłem buty. Był akurat koniec zimy i… przeżyłem szok, bo musiałem wyjść bez butów w marcu.
– Przy jakiej temperaturze?
– Było pewnie minus pięć. Zobaczyłem wtedy, jak przyjemne jest chodzenie po ciepłym śniegu, bo śnieg jest zawsze ciepły, zimny jest lód. Kiedy stawiamy stopę na śniegu, który zawiera mnóstwo powietrza, dociskamy płatki, które zaczynają się roztapiać i od razu marznąć. To jest najbardziej nieprzyjemne, dlatego po śniegu się idzie, a nie stoi.
– A przy minus dwudziestu?
– To samo. Oczywiście nie katujemy organizmu, żeby pokazać sąsiadowi, że chodzimy boso. Trzeba zachować umiar i przewidywać odległości. Jeśli zimą idę boso do ratusza, a mam tam pięćset metrów, to wiem, że po drodze w wieżowcu jest piekarnia, gdzie jest bardzo ciepło. Mogę tam wejść na pięć minut, żeby temperatura stóp wróciła do normy, i pójść dalej. Moje stopy wytrzymały najniższą temperaturę w Rosji, było około minus 25 stopni. W Olsztynie jest sporo bosonogich chłopów, można zweryfikować, kto jak reaguje. Są osoby, które przy plus pięciu stopniach już nie lubią chodzić boso, ale biegają maratony boso. Niektórzy zakładają garnitur, ale butów nie. Ja mam tak samo.
– Jakie najśmieszniejsze albo najbardziej deprymujące uwagi słyszał pan na temat swoich bosych nóg?
– Najczęściej, że chodzenie boso w pewnych okolicznościach jest niekulturalne. Do teatru boso – obraza teatru. Do restauracji boso – znowu coś nie tak. To problem ludzi, którzy krytykują, nie mój. Tylko raz, na lotnisku w Belgradzie, urzędniczka nie chciała mnie wpuścić boso do samolotu. Pewnie martwiła się o moje bezpieczeństwo, ale w końcu poległa. Musiałem wziąć buty od jakiegoś pracownika, który woził walizki. Rzucił mi buty w rozmiarze 49, a ja mam 41, ale przeczłapałem koło tej pani i wsiadłem do samolotu.
– Bose nogi idą w parze ze specyficznym odżywianiem. Co pan je?
– Jestem osobą, która w młodości doświadczyła chyba wszystkich możliwych chorób. Kiedy zdrowie wymyka się spod kontroli i lekarz mówi, że zostały ci trzy miesiące życia, trzeba zacząć działać.
Najpierw miałem problemy z żołądkiem. Dopiero w wieku 20 lat, gdy byłem w wojsku, dowiedziałem się, że nie wolno mi pić mleka. Po odstawieniu mleka wszystkie problemy jelitowo-żołądkowe zniknęły. A całe dzieciństwo wozili mnie do szpitala z bólami brzucha, wmawiając, że to na tle nerwowym. I w domu, i w szpitalu zalewano mnie mlekiem, co tylko pogarszało sprawę.
Później, po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, gdzie poznałem ciężko pracującą i, nie oszukujmy się, pijącą Polonię, jeszcze pogłębiłem swoje problemy zdrowotne. I dopiero tam spotkałem Chińczyka, który pokazał mi wszystko to, co robię do dzisiaj.

– Jaką dał panu radę w sprawie jedzenia?
– Od tamtej pory nie jem mięsa w żadnej postaci, ani drobiu, ani ryb. Nie jem też produktów mlecznych. Uważam, że to, co żyje i ma oczy, ma prawo żyć. To moja empatyczna droga, bo pożywienia jest tak dużo. Nie lubię słów „jedzenie” i „jeść”. Powinno się mówić: pożywienie, posiłek. Najgorszym słowem w naszym słowniku jest „obiad” – od „objeść się”. A przecież masz się posilić. Czym? Pokarmem. W słowach „pożywienie”, „odżywianie” jest słowo „żywe”. Nie chodzi o to, co kwiczy i ucieka, ale o to, co świeże, niegotowane, niesmażone, niepieczone.
– Jak wygląda takie śniadanie?
– Nie mam śniadań, obiadów i kolacji. Jem wtedy, kiedy organizm wyszukuje coś wzrokiem. W mojej kuchni wszystko leży na wierzchu: orzechy, surowe kakao ceremonialne, jabłka, świeżo przywieziona z pola rukola, szpinak w wodzie, żeby był ciągle żywy. Ja „dziubię”, tu urwę kawałek sałaty, tam zjem jabłko. Nie daję się oszukiwać, bo w wielu produktach mamy sól, polepszacze i całą chemię, która stwarza pozory, że na przykład kefir truskawkowy „widział” truskawkę. Lubię także spożywać kwiaty, oczywiście te jadalne, a jest ich całe mnóstwo prawie przez cały rok, zwłaszcza kwiaty mniszka lekarskiego, stokrotki i nasturcji.
– I wszystko je pan na surowo?
– Wyłącznie! Gotowany szpinak jest bardzo szkodliwy. Każde zielone warzywo zawiera chlorofil, zbawienny dla naszego organizmu. Nie chcę wchodzić w dysputy z dietetykami. Sam jestem instruktorem dietetyki i suplementacji, ale wiem, że każdy z nas jest inny i nigdy nie narzucam nikomu swojego schematu. Są momenty, że zjem coś gotowanego, na przykład, gdy przyjdą wnuki. Może to być niepalona kasza gryczana czy komosa ryżowa, ale to nie stanowi podstawy mojego odżywiania. Jedyna gotowana rzecz to coś, czego rzeczywiście nie da się zjeść na surowo, jak batat czy kasza. Ale to stanowi może jeden procent mojego pożywienia.
– A co pan pije?
– Wodę, najlepiej o temperaturze pokojowej albo leciutko podgrzaną, ale zawsze surową. Mieszkając w mieście, najlepiej założyć filtr osmotyczny, żeby pozbyć się fluoru i chloru.
– Czyli do kawiarni czy restauracji pan nie chodzi?
– Chodzę, ale przynoszę swoją wodę i zawsze pytam kelnera, czy mogę zapłacić za herbatę, ale żeby zrobił ją z mojej wody. Do restauracji nie chodzę, żeby jeść. Bywam tam tylko w towarzystwie. Jem bardzo rzadko, czasem raz na kilka dni. Po prostu organizm nie chce.
– I jak się pan z tym czuje?
– Tak jak widać. Energii mi nie brakuje: prowadzę zajęcia tai-chi. Stworzyliśmy fundację, żeby ludzie mogli doświadczać tai chi, jogi, ruchu prozdrowotnego. Łączymy różne systemy, żeby ruch był kompleksowy: kardio, wysiłkowy, lekki i obciążeniowy, ale nie w wymiarze siłowni czy maratonów. Przychodzą do nas ludzie w wieku od 6 do 90 lat.
– Na Warmii można żyć bardziej ekologicznie niż w innych regionach?
– Powietrze jest tu czystsze, bo mamy zróżnicowane środowisko: mnóstwo jezior i lasów. Mamy też wyraźne pory roku. Dla mnie to jest „święta Warmia”. Każde miejsce na świecie, w którym byłem, uważałem za wspaniałe, gdy tam przebywałem i akceptowałem jego warunki.
– A pana ubiór, a raczej jego zielony kolor, to też symbol szacunku do natury?
– Poniekąd tak. Ludzie widzą mnie w takim stroju od 16 lat i myślą, że mam tylko jedną parę spodni i jedną bluzę. A ja mam dwadzieścia takich koszulek i dziesięć par spodni. Są to jedne z najlepszych spodni, produkowane dla amerykańskich żołnierzy. Mają specjalny krój, który pozwala na pełną swobodę ruchów.
– Jak dobrze zacząć dzień?
– Nigdy nie wstajemy, dopóki nie uruchomimy podstawowych elementów: dłoni, stóp, bioder. Trzeba się kilka razy poprzeciągać, ponapinać mięśnie, poruszać palcami. Potem siadamy i nie wstajemy. Robimy skręty, obroty głową, unosimy ręce. Dopiero potem wstajemy i ruszamy biodrami. Obserwuję kolegów z mojego rocznika. Złe jedzenie, siedzący tryb życia, brak ruchu, brak wody powoduje, że połowa z nich ledwo chodzi, sapie, narzeka na nogi. Zrzuciłem 20 kilogramów, zamiast 80 ważę 60 kilogramów. W moim wieku, a mam 66 lat, nigdy nie czułem się tak dobrze jak teraz, jeśli chodzi o stawy i jelita.
– Gdzie szukać zdrowego jedzenia?
– U siebie! Kupić ogródek działkowy. Albo złożyć się w 5–6 osób, kupić pół hektara ziemi od jakiegoś ekologicznego rolnika i mieć dyżury w pracy na polu. Można też dogadać się z kimś, kto ma większy ogród – pomagamy w pracy w zamian za produkty. Kiedyś nie spożywało się jedzenia pochodzącego z dalszej odległości niż 50 kilometrów od domu, bo tyle można było przejechać konno w jeden dzień. Nie było lodówek. Pamiętam, że moja babcia na wsi nie miała lodówki, a zawsze było co jeść. Mięso jadło się od święta albo w formie suszonej kiełbasy, która wisiała na strychu. Korzystano z produktów związanych z porami roku i tych, które się nie psuły: orzechów, ziarna i przede wszystkim konopi.

– Wiele osób skarży się na problemy ze snem. Jak pan sypia?
– Kładę i wstaję. Nawet nie pamiętam, czy spałem, bo nie mam z tym problemów. Dlaczego? Nasza pamięć jest ciągle zajęta. Mamy przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Przeszłość wiąże się z żalem: mogłem coś zrobić, a nie zrobiłem, ktoś mnie oszukał. Cierpimy. Przyszłość jest jeszcze gorsza, bo wiąże się z lękiem: co będzie, czy stracę pracę, czy mi się uda? Zostaje teraźniejszość, bycie tu i teraz. Wszyscy o tym mówią, ale mało kto rozumie. Co to znaczy? Jesteś ty i jestem ja. Nic więcej.
– Mamy jeszcze piękną przyrodę dookoła…
– Kąpiele leśne to nie tylko pójście do lasu, żeby powąchać mech. To musi być świadomy proces. Nie idę do lasu, myśląc o kredycie, który mam do spłacenia, ale przytulam się do każdego drzewa! Ważne, żeby robić to z głębokim przekonaniem, a nie dlatego, że ktoś nam tak powiedział.
– A czy Mikołaj Kopernik mógł chodzić boso?
– Pewnie! Chodził boso, dzięki temu miał kontakt ze wszechświatem. Nie odkryłby tego, co odkrył, gdyby chodził tylko w butach. A już na pewno zrzucał buty latem i wiosną, bo przecież w tamtych czasach ludzie, nawet zamożni, nie mieli takiego wyboru obuwia, jak my dziś.