Brąswałd to wieś, gdzie polska szkoła stała się symbolem oporu i determinacji. Od tajnych lekcji księdza Barczewskiego po działaczy lat trzydziestych – historia tej placówki to historia ludzi, którzy nie pozwolili zapomnieć o języku i kulturze.
Choć z Brąswałdu do północnej granicy Warmii jest – w ujęciu geograficznym – dość daleko, to w okresie międzywojennym właśnie tam kończył się „zasięg” języka polskiego oraz obszar, na którym na Warmii tworzono polskie szkoły. Dalej w stronę Dobrego Miasta, Lidzbarka Warmińskiego i Ornety, Warmia miała charakter niemiecki. Udajmy się zatem do malowniczo położonej wsi, z której wywodzi się wybitna warmińska poetka – Maria Zientara-Malewska, aby prześledzić dzieje szkoły polskiej w tej miejscowości.

Brąswałd już od wjazdu urzeka wszystkich niezwykłym pagórkowatym krajobrazem, tradycyjną warmińską zabudową, a także najsłynniejszymi zabytkami – położonym na górce kościołem oraz cmentarzem z nagrobkiem postaci niezwykle zasłużonej dla tej podoolsztyńskiej wsi, której miłośnikom regionu przedstawiać nie trzeba.
Walenty Barczewski — współtwórca szkoły
Tą osobą jest oczywiście ksiądz Walenty Barczewski – Warmiak, postać wręcz pomnikowa dla ruchu polskiego w całych Prusach Wschodnich w okresie międzywojennym. Ksiądz Barczewski był współtwórcą Związku Polaków w Prusach Wschodnich oraz aktywnym działaczem IV Dzielnicy Związku Polaków w Niemczech.
Utarło się, chyba zresztą słuszne, przekonanie, że Polacy są dobrymi konspiratorami. Określenie to odnieść można także do księdza Barczewskiego, który w Brąswałdzie prowadził lekcje języka polskiego dla swoich ówczesnych parafian, czyli dzieci mieszkających we wsi. Spotkania miały formę tajnych kompletów, bowiem od 1912 roku w państwie niemieckim nie wolno było nauczać po polsku. Jedną z uczestniczek tych osobliwych lekcji była Maria Zientarówna – późniejsza poetka, skarbnica wiedzy o Warmii i kustoszka jej tradycji.

Nie ma księdza – jest szkoła
Walentemu Barczewskiemu nie dane było doczekać uchwalenia prawa, pozwalającego na istnienie i funkcjonowanie szkolnictwa mniejszości narodowych w Niemczech, a tym samym otwarcia polskiej szkoły w Brąswałdzie. Duchowny zmarł 28 maja 1928 roku, a placówkę otwarto 15 czerwca 1931 roku. Pierwszym kierownikiem i nauczycielem został, wywodzący się z Wielkopolski Wojciech Gromadecki.
Brąswałd – „trampoliną”
Być może zbitka słów w podtytule nie za bardzo do siebie pasuje, ale oddaje stan faktyczny. Kierowaną przez Wojciecha Gromadeckiego szkołę umiejscowiono w prywatnym domu, należącym do Józefa Bartnika, który — jak wielu Warmiaków — wyjechał za chlebem do Westfalii.
Gromadecki, pomimo niezbyt pokaźnej liczby uczniów, z werwą zabrał się do pracy. W szkole utworzono Radę Rodziców. Odbywały się w niej także spotkania działaczy Związku Polaków w Niemczech oraz struktur Towarzystwa Młodzieży.
Z inicjatywy Gromadeckiego we wsi powstał także chór mieszany, składający się z młodzieży i dorosłych. Innymi słowy, przybysz z Wielkopolski robił dokładnie to, czego oczekiwali od niego przełożeni z Polsko Katolickiego Towarzystwa Szkolnego na Warmię. Uczynił bowiem ze szkoły w Brąswałdzie centrum życia kulturalno-społecznego wsi. Jego pracowitość i zaangażowanie zostały docenione, a on sam awansował na kierownika nowopowstałej szkoły w Olsztynie, szkoły o zupełnie innym charakterze niż placówki położone na wsiach.

Godny następca
Miejsce Wojciecha Gromadeckiego w Brąswałdzie zajął Adam Kołodziej – pedagog pochodzący z ziemi złotowskiej. Kołodziej rozwinął inicjatywy zapoczątkowane przez swojego poprzednika.
Bardzo ważny element życia szkoły stanowiły relacje z miejscowymi działaczami Związku Polaków w Niemczech – Augustynem Zientarą, Janem Moritzem i Stanisławem Żurawskim z pobliskich Kajn. Warto podkreślić, że byli to nierzadko krewni dzieci uczących się w placówce, a silne oparcie w miejscowej ludności szybko przyniosło wymierne efekty.
Doskonały przykład zaangażowania lokalnej społeczności w życie szkoły stanowiło wsparcie nauczyciela w rozszerzeniu, dziś powiedzielibyśmy, oferty edukacyjnej. W tym zakresie wyróżniała się chociażby Łucja Żurawska, która prowadziła z dziećmi zajęcia praktyczne z prac ręcznych, zdejmując tym samym część obowiązków z pedagoga.
Nie oznaczało to, że Adam Kołodziej mógł narzekać na nudę. Podobnie jak Wojciech Gromadecki prowadził chór, rozwijał także przyszkolną bibliotekę.
Kolejnym etapem rozwoju brąswałdzkiej placówki było otwarcie przy tamtejszej szkole świetlicy, co nastąpiło 25 października 1935 roku.
Adam Kołodziej dbał również o kontakt ze słowem i kulturą polską mieszkańców sąsiednich wsi. Raz w tygodniu nauczyciel pakował najpotrzebniejsze książki oraz teksty pieśni i wyruszał do Gutkowa, gdzie wygłaszał prelekcje dotyczące m.in. historii Polski oraz uczył polskich pieśni.

Pierwsze zawirowania
Postawa Adama Kołodzieja, co oczywiste, nie odpowiadała władzom niemieckim, które zrobiły wszystko, by usunąć go z Brąswałdu. Na podstawie sfingowanego zarzutu, dotyczącego składania fałszywych zeznań, nauczyciel spędził pół roku w więzieniu w Olsztynie i 16 maja 1936 roku ostatecznie powrócił do Polski. W trakcie jego nieobecności lekcje – dorywczo – prowadził Konrad Sikora, pracujący wówczas w Jarotach.
Formalnym następcą A. Kołodzieja został Józef Tomke, któremu pracę, przynajmniej w teorii, ułatwiało posiadanie niemieckiego obywatelstwa.
Tomke – sekretarz wschodniopruskiego hufca Związku Harcerstwa Polskiego – zorganizował przy szkole drużynę harcerską. Był także bardzo dobrym metodykiem, posiadającym bogaty zasób wiedzy na temat samego procesu nauczania. Co bardzo istotne, swoją wiedzą w tym zakresie dzielił się, wygłaszając referaty oraz uczestnicząc w różnych spotkaniach z innymi nauczycielami w przestrzeni Domu Polskiego w Olsztynie.
Narastające napięcie
W odróżnieniu od wielu szkół polskich na Warmii, placówka w Brąswałdzie, w trakcie bieżącego funkcjonowania, nie spotykała się ze zdecydowanymi szykanami ze strony Niemców. Nie było ataków niemieckich bojówek, wybijania szyb czy demolowania wyposażenia klas.
Ataki niemieckie przybrały na sile dopiero w 1938 roku. Latem tegoż roku Józefowi Tomke odebrano paszport, aby nie mógł wyjechać na wakacje do Polski. Do przychodzącej z terenu Rzeczpospolitej lub nawet polskojęzycznej korespondencji zaczęto wkładać kartki z wyzwiskami, aby od nowego roku szkolnego przymusić dwóch gospodarzy do przeniesienia swoich dzieci do szkoły niemieckiej. Musimy przy tym pamiętać, że wymienieni wcześniej gospodarze, w odróżnieniu od Polaków mieszkających w innych warmińskich wsiach, byli dość zamożni, a także cieszyli się uznaniem w strukturach ruchu polskiego. Dlatego też Niemcom w Brąswałdzie było względnie trudniej „uporać” się z polską szkołą.
Bezdomna szkoła
Wreszcie przystąpiono do ostatecznego ataku. Niemiecki żandarm coraz częściej „odwiedzał” właścicieli budynku, w którym mieściła się placówka. Doszło do sytuacji wręcz bezprecedensowej. By odsunąć groźbę likwidacji szkoły ze względu na zbyt małą liczbę uczniów, do Brąswałdu sprowadzono czworo dzieci pochodzących aż … z Nidzicy oraz powiatu reszelskiego. Dzieci mieszkały na stancjach, odpowiednio jedna para u Moritzów w Kajnach, a druga u Zientarów w Brąswałdzie.
Niestety, pod presją Niemców, Józef Bartnik wymówił szkole umowę najmu, a lekcje przeniesiono do domu Zientarów. Budynek ten nie był jednak chociażby w minimalnym stopniu przystosowany do roli szkoły. Szukano jeszcze rozwiązania. Pomóc chcieli Żurawscy, którzy czynili starania o przeniesienie szkoły do pobliskich Kajn, co finalnie też się nie udało.
20 grudnia 1938 roku Józef Tomke utracił prawo do wykonywania zawodu, a 31 grudnia szkoła zakończyła swoją działalność.

Tradycja – wciąż żywa
Aktywność brąswałdzkich pedagogów zaowocowała tym, że do szkoły w rodzinnej wsi Marii Zientary-Malewskiej uczęszczały dzieci nie tylko z tej miejscowości, ale także pobliskich Kajn, Wilim, Leszna i Dłużka. Czworo absolwentów kontynuowało naukę na kolejnych etapach – Artur Hallmann oraz Alojzy Kiwicki w gimnazjach w Bytomiu i Kwidzynie, a Maria Bartnik i Maria Behnke w szkole gospodarczej w Malinowie k. Działdowa.
W przypadku Brąswałdu, historia szkoły polskiej jest żywa w zasadzie do dnia dzisiejszego. W domu należącym niegdyś do Józefa Bartnika mieszka jego wnuk Zbigniew Kowalik – syn uczennicy polskiej szkoły Gertrudy Bartnik. Pamięć o szkole polskiej kontynuuje również nauczyciel z pobliskiego Bukwałdu – Kazimierz Kisielew.
Na zakończenie warto zauważyć, że „chichot historii” w Brąswałdzie nabrał wręcz praktycznego wymiaru. Tablica upamiętniająca funkcjonowanie polskiej szkoły wisi… na szkole poniemieckiej w centrum wsi, zamiast na domu Bartników.
Lepszej puenty skomplikowanych warmińskich losów chyba być nie może.