Erich Koch, hitle­row­ski zbrod­niarz, spę­dził 21 lat w wię­zie­niu w Bar­cze­wie, uni­ka­jąc egze­ku­cji. Przez cały ten czas skry­wał sekret, któ­ry fascy­no­wał cały świat — tajem­ni­cę Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty.

W Bar­cze­wie, nie­wiel­kim war­miń­skim mia­stecz­ku, przez ponad 20 lat wię­zio­no jed­ne­go z naj­więk­szych zbrod­nia­rzy III Rze­szy. Erich Koch, nazi­stow­ski dygni­tarz, gau­le­iter Prus Wschod­nich i komi­sarz Rze­szy na Ukra­inę, unik­nął kary śmier­ci. W zamian zaofe­ro­wał wie­dzę o Bursz­ty­no­wej Kom­na­cie — bez­cen­nym skar­bie, któ­ry do dziś roz­pa­la wyobraź­nię poszu­ki­wa­czy.

Erich Koch, fot. Bundesarchiv/WIkipedia

Wyrok śmierci, którego nie wykonano

9 mar­ca 1959 roku Sąd Woje­wódz­ki w War­sza­wie ska­zał Kocha na karę śmier­ci. Odpo­wia­dał za zbrod­nie ludo­bój­stwa doko­na­ne na lud­no­ści pol­skiej i żydow­skiej w cza­sie II woj­ny świa­to­wej. Sąd uznał, że w latach 1939–1945 z jego ini­cja­ty­wy i za jego przy­zwo­le­niem zgi­nę­ło co naj­mniej 72 tysią­ce Pola­ków, a lud­ność żydow­ska na tere­nie Prus Wschod­nich zosta­ła nie­mal cał­ko­wi­cie wymor­do­wa­na.

Pro­ces Kocha trwał bli­sko pięć mie­się­cy. Prze­pro­wa­dzo­no 77 roz­praw, a każ­da była sze­ro­ko rela­cjo­no­wa­na przez pol­skie i zagra­nicz­ne media. Koch utrzy­my­wał, że jest nie­win­ny, a o zbrod­niach popeł­nia­nych przez Niem­ców dowie­dział się dopie­ro w sądzie. Sąd nie dał temu wia­ry.

Zresz­tą Koch do koń­ca swo­ich dni nie przy­znał się do winy.

- Kie­dy w przed­dzień śmier­ci pie­lę­gniar­ka pod­łą­cza­ła mu kro­plów­kę, siwy sta­rzec uniósł z gry­ma­sem dłoń, kie­ru­jąc kciuk w dół. Led­wie sły­szal­nym gło­sem powie­dział po pol­sku: „Z Kochem koniec. Trzy­dzie­ści sześć lat w pol­skim kry­mi­na­le. I za co?”. Były to ostat­nie zro­zu­mia­łe dla oto­cze­nia sło­wa Eri­cha Kocha — opo­wia­da Ire­ne­usz Iwań­ski w arty­ku­le „Erich Koch – nazi­sta w wię­zie­niu w Bar­cze­wie (1965–1986)”.

Wyrok śmier­ci pod­trzy­mał rów­nież Sąd Naj­wyż­szy. Jed­nak egze­ku­cji nigdy nie wyko­na­no. Ofi­cjal­nie — ze wzglę­du na zły stan zdro­wia. Nie­ofi­cjal­nie – Koch roz­gry­wał swo­ją ostat­nią kar­tę: Bursz­ty­no­wą Kom­na­tę.

Erich Koch w cza­sie pro­ce­su, w któ­rym ska­za­no go na karę śmier­ci za zbrod­nie na Pola­kach i Żydach, fot. Insty­tut Pamię­ci Naro­do­wej

Skarb, który zniknął

Bursz­ty­no­wa Kom­na­ta, uzna­wa­na za ósmy cud świa­ta, powsta­ła na począt­ku XVIII wie­ku w Pru­sach. Zosta­ła stwo­rzo­na na począt­ku XVIII wie­ku na zle­ce­nie Fry­de­ry­ka I Pru­skie­go. Arcy­dzie­ło sztu­ki bursz­tyn­ni­czej tra­fi­ło w 1716 roku do Rosji jako pre­zent dla cara Pio­tra I Wiel­kie­go. Przez ponad 200 lat zdo­bi­ła Car­skie Sio­ło pod Peters­bur­giem.

W cza­sie II woj­ny świa­to­wej, po zaję­ciu Lenin­gra­du, Niem­cy zde­mon­to­wa­li Bursz­ty­no­wą Kom­na­tę i prze­wieź­li jej pane­le do Kró­lew­ca (dziś Kali­nin­grad). Tam, w zam­ku kró­le­wiec­kim, zosta­ła sta­ran­nie zre­kon­stru­owa­na i sta­ła się jed­nym z naj­więk­szych skar­bów hitle­row­skich Prus Wschod­nich. Jed­nak w 1944 roku, gdy Armia Czer­wo­na zbli­ża­ła się do mia­sta, Niem­cy mie­li spa­ko­wać Kom­na­tę w skrzy­nie i wywieźć ją w nie­zna­nym kie­run­ku. Nad wszyst­kim czu­wał wte­dy Erich Koch, gau­le­iter Prus Wschod­nich, któ­ry rzą­dził Kró­lew­cem twar­dą ręką. To on zor­ga­ni­zo­wał ewa­ku­ację cen­nych dzieł sztu­ki z zam­ku — naj­pierw w głąb Prus Wschod­nich, a potem… ślad po nich zagi­nął. Jako czło­wiek, któ­ry miał kon­tro­lę nad każ­dym trans­por­tem z Kró­lew­ca, Koch musiał znać los Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty.

Po woj­nie ślad po Bursz­ty­no­wej Kom­na­cie zagi­nął. Dziś jej war­tość sza­cu­je się na ponad pół miliar­da dola­rów.

Bursz­ty­no­wa Kom­na­ta w 1917, fot. Andriej Andrie­je­wicz Zeest/Wikipedia

Trop w Prusach Wschodnich

W latach powo­jen­nych naj­wię­cej hipo­tez doty­czą­cych ukry­cia Kom­na­ty sku­pia­ło się wokół daw­nych Prus Wschod­nich. Poja­wia­ły się suge­stie, że skrzy­nie z bursz­ty­nem mogły zostać zde­po­no­wa­ne w bun­krach w Mamer­kach, piw­ni­cach zam­ku w Resz­lu, a nawet w ruinach pała­ców w Gali­nach czy Wil­czym Szań­cu.

Bar­cze­wo nie było więc przy­pad­kiem. To War­mia, teren daw­nych Prus Wschod­nich – region, któ­ry Koch znał dosko­na­le. Bli­skość miejsc, gdzie mogła być ukry­ta Bursz­ty­no­wa Kom­na­ta, czy­ni­ła z nie­go więź­nia „stra­te­gicz­ne­go”. Do tego Zakład Kar­ny w Bar­cze­wie (daw­niej wię­zie­nie w War­ten­bur­gu) to jed­na z naj­star­szych i naj­cięż­szych pla­có­wek peni­ten­cjar­nych w Pol­sce. Osa­dza­no tam oso­by szcze­gól­nie nie­bez­piecz­ne, w tym zbrod­nia­rzy wojen­nych. Wię­zie­nie było dobrze zabez­pie­czo­ne, a jego poło­że­nie — z dala od dużych ośrod­ków miej­skich — czy­ni­ło je odpo­wied­nim miej­scem do izo­lo­wa­nia takich więź­niów jak Koch.

W 1965 roku Erich Koch został prze­nie­sio­ny wła­śnie do Bar­cze­wa. Cela numer jeden, w któ­rej spę­dził ostat­nie 21 lat życia, sta­ła się nie­mym świad­kiem jed­nej z naj­więk­szych zaga­dek XX wie­ku. Koch był jedy­nym więź­niem w histo­rii zakła­du, któ­ry miał do dys­po­zy­cji jed­no­oso­bo­wą celę. Był też jed­nym z naj­le­piej pil­no­wa­nych.

Erich Koch (po pra­wej) i Alfred Rosen­berg (w środ­ku) w Kijo­wie, Reich­skom­mis­sa­riat Ukra­ina, fot. Bundesarchiv/Wikipedia

Gra o życie

Przez cały czas poby­tu w wię­zie­niu Koch suge­ro­wał, że zna miej­sce ukry­cia Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty. Skła­dał pro­po­zy­cje stro­nie radziec­kiej i pol­skim służ­bom. Miał jechać do Kró­lew­ca i wska­zać scho­wek. KGB nawet przy­go­to­wy­wa­ło taką wypra­wę, ale osta­tecz­nie nigdy do niej nie doszło.

W latach 60. rosyj­ski nauko­wiec Dimi­trij Olde­rog­ge odwie­dził Kocha w Bar­cze­wie. Pomiesz­cze­nie, w któ­rym roz­ma­wia­li, było naszpi­ko­wa­ne mikro­fo­na­mi. Koch opo­wia­dał, że Kom­na­ta nigdy nie opu­ści­ła Kró­lew­ca i znaj­du­je się w jed­nym z tam­tej­szych bun­krów.

SB pro­wa­dzi­ła tak­że wła­sne dzia­ła­nia pod kryp­to­ni­ma­mi „Jan­tar” i „Kom­na­ta”. Doku­men­ty z tych ope­ra­cji do dziś pozo­sta­ją nie­od­na­le­zio­ne. Wia­do­mo jed­nak, że poszu­ki­wa­nia pro­wa­dzo­no m.in. w Mamer­kach i ruinach pała­ców na tere­nie War­mii i Mazur.

Legenda Barczewa

W Bar­cze­wie Koch nie był zwy­kłym więź­niem. Wię­zien­ni straż­ni­cy zapa­mię­ta­li go jako czło­wie­ka wynio­słe­go i kon­flik­to­we­go. Nauczył się mówić po pol­sku, ale nie wyka­zy­wał skru­chy.

- Żył tak, jak­by miał wró­cić zaraz do woj­ska, ten woj­sko­wy dryg był w nim nie­mal do koń­ca. Wsta­wał wcze­śnie rano, nawet o 4.30, gim­na­sty­ko­wał się, potem toa­le­ta. Jak spóź­nia­no się ze spa­ce­rem to stu­kał laską w pod­ło­gę, że już czas — wspo­mi­na eme­ry­to­wa­ny straż­nik wię­zien­ny z Bar­cze­wa w roz­mo­wie z dzieje.pl. — Na spa­ce­rze zbie­rał mle­cze i koni­czy­ny i robił z nich sałat­ki, mówił, że to bar­dzo zdro­we. Cza­sem jadł tę zie­le­ni­nę już na spa­cer­nia­ku. Kar­mił świe­żym chle­bem pta­ki, a sobie chleb suszył na para­pe­cie, a potem moczył te sucha­ry w wodzie i dopie­ro jadł – jak na woj­nie. Po spa­ce­rze zawsze parzył her­ba­tę – miał takie rytu­ały.

I doda­je: — Jak dosta­wał za zim­ną kawę rzu­cał kub­kiem, wrzesz­czał na nas jak potknął się na śli­skiej ścież­ce zimą na spa­cer­nia­ku, jak cze­goś nie dosta­wał walił laską w pod­ło­gę i robił hałas, nie sprzą­tał w celi, nie wsta­wał na apel itp. Wście­kał się, gdy go pona­gla­no po nie­miec­ku „Raus!” Dla nie­go taki zwrot był wię­cej, niż poni­że­niem.

- Pie­lę­gniar­ki pra­cu­ją­ce w bar­czew­skim szpi­ta­lu wię­zien­nym wspo­mi­na­ły dzien­ni­ka­rzom, że Koch, jak pra­wie każ­dy star­szy czło­wiek, miał skłon­no­ści do cho­mi­ko­wa­nia. Zło­ścił się, kie­dy pró­bo­wa­ły porząd­ko­wać pusz­ki i reszt­ki jedze­nia. A w ostat­nich dniach życia nie pozwa­lał się nawet dotknąć — opo­wia­da Ire­ne­usz Iwań­ski. — Ostat­nie trzy lata swo­je­go życia Erich Koch spę­dził w celi nr 14, na pierw­szym pię­trze ówcze­sne­go blo­ku szpi­tal­ne­go. Cela była nie­wiel­ka: trzy na dwa metry. Naj­wię­cej miej­sca zaj­mo­wa­ło meta­lo­we łóż­ko, były też biur­ko, sto­lik, krze­sło, klo­zet, zlew, a na ścia­nie wisiał sta­ry gło­śnik. Z okna miał widok na teren pral­ni i maga­zy­nu.

Jego cela była regu­lar­nie kon­tro­lo­wa­na, ale nigdy nie zna­le­zio­no tam nicze­go, co mogło­by wska­zy­wać, że fak­tycz­nie znał loka­li­za­cję Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty. Mimo to przez ćwierć wie­ku pozo­sta­wał „więź­niem spe­cjal­nym”, któ­re­go losy budzi­ły emo­cje zarów­no w War­sza­wie, jak i w Moskwie.

- Był na ten temat wyczu­lo­ny. Jak ktoś go pytał o Bursz­ty­no­wą Kom­na­tę natych­miast prze­ry­wał roz­mo­wę i kazał się pro­wa­dzić do celi. To był dla nie­go temat na wagę życia – chy­ba wie­dział, że im dłu­żej będzie nim grał, tym ma więk­sze szan­se na to, że nie wyko­na­ją na nim wyro­ku śmier­ci — pod­kre­śla eme­ry­to­wa­ny straż­nik. — Przed strycz­kiem rato­wa­ły go też cho­ro­by, bo cho­re­go się nie pro­wa­dza­ło się na sza­fot. Pamię­tam, jak raz do mnie powie­dział: „Żeby żyć, trze­ba cho­ro­wać”. I sta­le na coś się uskar­żał.

W latach 80. w tym samym blo­ku co Koch prze­trzy­my­wa­no dzia­ła­czy opo­zy­cji z Soli­dar­no­ści. Było to dzia­ła­nie pro­pa­gan­do­we — zesta­wie­nie „faszy­sty” i „wro­gów ludu” w jed­nym miej­scu mia­ło poka­zać, że PRL nie dzie­li więź­niów poli­tycz­nych według ide­olo­gii.

Widok na budynki z czerwonymi dachami i wysokim murem przy jeziorze.
Wię­zie­nie w Bar­cze­wie — miej­sce, gdzie Erich Koch spę­dził osta­nie 21 lat życia, fot. Ada Roma­now­ska

Koniec gry

Erich Koch zmarł śmier­cią natu­ral­ną 12 listo­pa­da 1986 roku w Bar­cze­wie. Pie­lę­gniar­ki zamknę­ły mu oczy o godz. 3.50.

- Koch zmarł w wie­ku 90 lat — pod­kre­śla Ire­ne­usz Iwań­ski. — Sek­cję prze­pro­wa­dzo­no w Bar­cze­wie, w pod­zie­miach szpi­ta­la wię­zien­ne­go, w dzień po śmier­ci Kocha. Zwło­ki znaj­do­wa­ły się w odręb­nym pomiesz­cze­niu w spe­cjal­nej dużej, szczel­nej skrzy­ni – trum­nie. Cho­dzi­ło o ich zabez­pie­cze­nie, na przy­kład przez szczu­ra­mi buszu­ją­cy­mi w piw­ni­cach bar­czew­skie­go kry­mi­na­łu. Leka­rze dr Zbi­gniew Jan­kow­ski i dr Roman Zby­chor­ski zapo­zna­li się z doku­men­ta­cją medycz­ną szpi­ta­la. Wyni­ka­ło z niej, że Koch trzy tygo­dnie wcze­śniej zapadł na kolej­ne zapa­le­nie płuc i podej­rze­wa­no, że pomi­mo inten­syw­ne­go lecze­nia, to było przy­czy­ną zgo­nu.

Koch został pocho­wa­ny 14 listo­pa­da 1986 roku o godzi­nie 19:30 na cmen­ta­rzu komu­nal­nym w Bar­cze­wie. Trum­na, wyko­na­na z drew­na jesio­no­we­go, była jed­ną z trzech prze­cho­wy­wa­nych w rezer­wie w tam­tej­szym zakła­dzie kar­nym. Kosz­ty zaku­pu odzie­ży pogrze­bo­wej — mary­nar­ki, koszu­li, spodni, butów i skar­pe­tek — zosta­ły pokry­te ze środ­ków post­pe­ni­ten­cjar­nych. Zakład kar­ny uiścił tak­że opła­tę w wyso­ko­ści 2500 zło­tych na rzecz Miej­skie­go Przed­się­bior­stwa Gospo­dar­ki Komu­nal­nej za prze­pro­wa­dze­nie pochów­ku.

Choć cała pro­ce­du­ra zosta­ła prze­pro­wa­dzo­na zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cy­mi prze­pi­sa­mi, śmierć Kocha — byłe­go zbrod­nia­rza wojen­ne­go — wzbu­dza­ła sil­ne emo­cje wśród funk­cjo­na­riu­szy wię­zien­nych. Dla wie­lu z nich był on sym­bo­lem zła i okru­cień­stwa, któ­re­go ślad pozo­stał mimo upły­wu lat. W Sko­ro­wi­dzu Oddzia­łu XIV, w rubry­ce „uwa­gi”, poja­wi­ła się napi­sa­na nie­re­gu­la­mi­no­wy­mi, duży­mi lite­ra­mi adno­ta­cja: „POMERŁO DIABELSTWO”.

- Na pogrze­bie było kil­ka osób z wię­zie­nia, ktoś z sądu, pano­wie ze służb. Dali mu krzyż ale bez tablicz­ki. Dziś tego gro­bu już nie ma, zapadł się. Ale jesz­cze kil­ka lat temu sta­ła tam jakaś donicz­ka ze sztucz­ny­mi kwia­ta­mi, sta­ry wia­nek prze­nie­sio­ny z inne­go gro­bu – ktoś mu to poło­żył nie­świa­do­my pew­nie, komu kła­dzie. Bo u nas jest dom opie­ki i cza­sem jego pod­opiecz­nych cho­wa­no w podob­ny spo­sób — wspo­mi­na eme­ry­to­wa­ny straż­nik wię­zien­ny. — Teraz po Kochu w Bar­cze­wie nie ma prak­tycz­nie śla­du, bo pawi­lon XIV, w któ­rym sie­dział, został prze­bu­do­wa­ny.

Pasz­port Eri­cha Kocha, wysta­wio­ny przez amba­sa­dę RFN w 1982 roku, fot. Insty­tut Pamię­ci Naro­do­wej

Więzienie za karę?

Tajem­ni­cy Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty Koch nigdy nie zdra­dził.

Wie­lu histo­ry­ków twier­dzi, że Koch ble­fo­wał. Dla władz PRL i KGB był tyl­ko narzę­dziem w grze wywia­dow­czej. Inni uwa­ża­ją, że wie­dział znacz­nie wię­cej, ale utrzy­my­wa­no go przy życiu w nadziei, że w koń­cu się zła­mie.

Tajem­ni­ca Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty do dziś pozo­sta­je nie­roz­wią­za­na. A cela numer jeden w Bar­cze­wie jest nie tyl­ko miej­scem histo­rycz­nym, ale i sym­bo­lem, jak wie­le poli­ty­ka potra­fi znie­kształ­cić poję­cie spra­wie­dli­wo­ści.

Koch, do koń­ca bez­kar­ny, umarł w miej­scu, gdzie sam decy­do­wał o losach tysię­cy ludzi. Tym razem jego cela była praw­dzi­wym wię­zie­niem. Ale czy była karą?

Bursztynowa Komnata w Mamerkach

Poszu­ki­wa­nia Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty trwa­ją do dziś. I wciąż poja­wia­ją się nowe tro­py. Skar­bu szu­ka­no w Górach Sowich, pod zam­kiem Książ, w Niem­czech, a ostat­nio tak­że na Kaszu­bach.

Rów­nież Mazu­ry nadal przy­cią­ga­ją uwa­gę poszu­ki­wa­czy. W Mamer­kach – w daw­nym kom­plek­sie kwa­ter głów­nych Wehr­mach­tu – poszu­ki­wa­nia pro­wa­dzo­no już w 2016 roku. Według rela­cji, Erich Koch został tam prze­wie­zio­ny z wię­zie­nia w Bar­cze­wie i miał wska­zać miej­sce ukry­cia skar­bu. Pra­ce kon­cen­tro­wa­ły się wokół bun­kra nr 31. Sape­rzy bez­sku­tecz­nie pró­bo­wa­li dostać się do jego wnę­trza.

Choć Kom­na­ta nie zosta­ła odna­le­zio­na, legen­da trwa. Od 2025 roku w Mamer­kach moż­na oglą­dać repli­kę Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty w ska­li 1:1. W spe­cjal­nie wybu­do­wa­nym pawi­lo­nie odwzo­ro­wa­no wnę­trze o wymia­rach 10 × 10 metrów i wyso­ko­ści 8 metrów – z bursz­ty­no­wy­mi ścia­na­mi, pod­ło­gą i sufi­tem.

O Eri­chu Kochu i tajem­ni­cy Bursz­ty­no­wej Kom­na­ty opo­wia­da­ją nie tyl­ko histo­ry­cy, ale i youtu­be­rzy. To cały czas temat, któ­ry wcią­ga. Zobacz, jak robi to Alan Paczusz­ka.