War­mia to zagłę­bie gła­zów narzu­to­wych – jak­by lodo­wiec zgu­bił tu cały bagaż. Dla jed­nych to tyl­ko ska­ły, dla innych – tajem­ni­ce. „Dia­bel­ski Kamień” w Bisz­tyn­ku to jed­nak wię­cej niż kamień – to legen­da War­mii.

War­mia to kra­ina wiel­kich gła­zów, któ­re od wie­ków pobu­dza­ją wyobraź­nię. Na „Dia­bel­ski Kamień” w Bisz­tyn­ku moż­na patrzeć jak na zwy­kłą ska­łą, ale wystar­czy wsłu­chać się w legen­dę, by dostrzec w nim coś wię­cej.

Sto­ją­cy przy uli­cy Kole­jo­wej, tuż obok szko­ły pod­sta­wo­wej w Bisz­tyn­ku, ten olbrzym ma trzy metry wyso­ko­ści i nie­mal 30 metrów w obwo­dzie. Dla naukow­ców to naj­więk­szy na War­mii głaz narzu­to­wy, któ­ry przy­pły­nął tu na grzbie­cie lodow­ca ze Skan­dy­na­wii – jeden z wie­lu „dia­bel­skich kamie­ni”, jak nazy­wa się takie for­ma­cje w Pol­sce. Te czar­cie gła­zy, roz­sia­ne głów­nie po War­mii, Mazu­rach i Kaszu­bach, to pamiąt­ki po lądo­lo­dzie, któ­ry tysią­ce lat temu prze­mo­de­lo­wał kra­jo­braz. Ale dla miesz­kań­ców Bisz­tyn­ka to jed­nak coś wię­cej niż geo­lo­gicz­ny ślad.

Zakład o duszę

Lokal­na legen­da gło­si, że kamień nie dotarł tu z lodow­cem, a z… rąk same­go dia­bła. Był sobie ubo­gi szewc, ojciec licz­nej gro­mad­ki dzie­ci, któ­ry nie miał już kogo pro­sić na chrzest­ne­go dla naj­młod­sze­go potom­ka. Pew­ne­go dnia spo­tkał tajem­ni­cze­go mło­dzień­ca, któ­ry zaofe­ro­wał pomoc – został kumem, ale obie­cał wró­cić po chłop­ca, gdy ten skoń­czy szko­łę. Chło­piec, nazwa­ny Micha­łem, uczył się na księ­dza, a gdy nad­szedł czas jego pierw­szej mszy, dia­beł przy­po­mniał o umo­wie. Posta­no­wi­li się zmie­rzyć: jeśli dia­beł zdą­ży przy­nieść wiel­ki kamień z Afry­ki przed koń­cem mszy, zabie­rze duszę Micha­ła. Kamień był jed­nak za cięż­ki, dia­beł się spóź­nił, a w zło­ści upu­ścił głaz tam, gdzie stoi do dziś. I tak powstał „Dia­bel­ski Kamień” – podob­no speł­nia­ją­cy życze­nia, jeśli obej­dziesz go dwa razy, myśląc o swo­im marze­niu, zgod­nie z ruchem wska­zó­wek zega­ra.

Klucz do zamczyska

War­mia to praw­dzi­we kró­le­stwo kamie­ni narzu­to­wych. Spo­tkać je moż­na dosłow­nie wszę­dzie – w lasach, na łąkach, przy dro­gach. Każ­dy z nich ma swo­ją histo­rię, a nie­któ­re owia­ne są legen­da­mi, któ­re doda­ją im tajem­ni­cze­go uro­ku.

W leśnic­twie Laski spo­czy­wa jeden z takich gła­zów. Nie­opo­dal znaj­du­je się pra­daw­ne gro­dzi­sko pru­skie zwa­ne „Zam­ko­wą Górą”, a wokół roz­cią­ga się malow­ni­czy kra­jo­braz ze stru­mie­niem i małym jezio­rem. Według legen­dy, daw­no temu stał tu zamek, któ­ry zapadł się pod zie­mię. Pod gła­zem ma spo­czy­wać zło­ty klucz – jedy­ny spo­sób na dotar­cie do ukry­te­go zamczy­ska.

Innym cie­ka­wym miej­scem jest „Dia­bel­ski Kamień” koło Sar­nik, leżą­cy nad rze­ką Oma­zą. Kie­dyś nazy­wa­ny „Teu­fel­ste­in”, miał budzić gro­zę i respekt. Część gła­zu zosta­ła odłu­pa­na, a wciąż widocz­ne otwo­ry świad­czą o pró­bach jego roz­bi­cia.

Z kolei w leśnic­twie Buki, nie­da­le­ko Bukwał­du, moż­na zna­leźć ogrom­ny głaz wysta­ją­cy poło­wicz­nie z zie­mi, ulo­ko­wa­ny na szczy­cie wzgó­rza. Kil­ka jego frag­men­tów też odłu­pa­no, ale nadal impo­nu­je swo­ją wiel­ko­ścią.

Nawet słyn­na baba pru­ska, któ­ra stoi na dzie­dziń­cu olsz­tyń­skie­go zam­ku, to nic inne­go jak głaz narzu­to­wy.! Ten kamien­ny posąg, któ­ry przy­je­chał tu z Bar­cian, pocho­dzi z XI–XIII wie­ku i jest jed­nym z zale­d­wie ośmiu zacho­wa­nych do dziś. Choć nazy­wa­na „babą”, w rze­czy­wi­sto­ści przed­sta­wia męż­czy­znę – świad­czą o tym pas i róg do picia, sym­bo­le męstwa i obfi­to­ści.

Ołtarz Jaćwingów

Mazu­ry też są peł­ne takich gła­zów. Weź­my choć­by ten w Sta­rych Juchach – nie­po­zor­ny kamień, któ­ry od tysię­cy lat tkwi w tym samym miej­scu. Ale według legend był kie­dyś ołta­rzem ofiar­nym Jaćwin­gów. To wła­śnie od krwi skła­da­nych na nim zwie­rząt pocho­dzi nazwa miej­sco­wo­ści – „jucha” ozna­cza­ła nie­gdyś zwie­rzę­cą krew.

Jaćwin­go­wie wie­rzy­li w siły natu­ry, a ich ofia­ry mia­ły zapew­nić przy­chyl­ność bóstw, takich jak Piki­lus czy Per­ku­nas. Chrze­ści­ja­nie pró­bo­wa­li prze­rwać ten kult, budu­jąc kościół na dro­dze piel­grzy­mek do gła­zu. Czy to pomo­gło? Legen­da nie zdra­dza.

Podob­ne histo­rie krą­żą o „Dia­bel­skim Gła­zie” w Jaku­nów­ku. W jego zagłę­bie­niu ponoć skła­da­no ofia­ry, a ludo­we poda­nia mówią o tajem­ni­czym śla­dzie dia­bel­skiej łapy. Według mazur­skiej opo­wie­ści chłop Lip­ka, oskar­żo­ny o kon­szach­ty z dia­błem, zagrał z nim w kar­ty. Gdy dia­beł prze­grał, w gnie­wie ude­rzył w głaz – a odcisk jego pazu­rów widać do dziś.

Z pokolenia na pokolenie

W Pol­sce takich gła­zów narzu­to­wych też jest mnó­stwo. Oko­ło tysią­ca z nich jest chro­nio­ne jako pomni­ki przy­ro­dy. Na przy­kład w Tycho­wie nie­da­le­ko Bia­ło­gar­du moż­na zoba­czyć „Try­gła­wa” – gigan­ta o obwo­dzie 44 metrów i wyso­ko­ści nad zie­mią 3,8 metra, z kolej­ny­mi 4 metra­mi ukry­ty­mi pod powierzch­nią. Ma masę 2 tyś. ton. To naj­więk­szy głaz narzu­to­wy w Pol­sce i jeden z naj­więk­szych w Euro­pie. Z kolei naj­więk­szy głaz narzu­to­wy na świe­cie – „Lewia­tan”, znaj­du­je się w austra­lij­skim sta­nie Wik­to­ria. Jego wymia­ry to 33 x 21 x 12 metrów. Ale „Dia­bel­ski Kamień” w Bisz­tyn­ku ma coś, cze­go nie znaj­dziesz nigdzie indziej – kli­mat małe­go mia­stecz­ka i histo­rie prze­ka­zy­wa­ne z poko­le­nia na poko­le­nie.