W nie­zwy­kły spo­sób oświad­czył się żonie, pra­co­wał od rana i zatrzy­my­wał… tram­wa­je. Feliks Nowo­wiej­ski skom­po­no­wał „Rotę” do wier­sza Marii Konop­nic­kiej, uzna­wa­ną za nie­ofi­cjal­ny dru­gi hymn Pol­ski. Ale nie było­by tej pie­śni, gdy­by nie War­mia w ser­cu arty­sty.

Dzień 7 lute­go 1877 w War­tem­bor­ku (obec­nie Bar­cze­wo) zapi­su­je się w histo­rii War­mii. Rodzi się Feliks Nowo­wiej­ski, przy­szły kom­po­zy­tor, orga­ni­sta, dyry­gent i peda­gog. Współ­cze­śni zna­ją go jed­nak przede wszyst­kim jako auto­ra „Roty”. To do jego melo­dii śpie­wa­my do dziś „Nie rzu­cim zie­mi, skąd nasz ród”.

- Nowo­wiej­ski był czło­wie­kiem z jed­nej stro­ny bar­dzo dba­ją­cym o swo­je inte­re­sy, ale i bujał w obło­kach – opo­wia­da w roz­mo­wie z PAP Bogna Nowo­wiej­ska-Bie­law­ska, wnucz­ka kom­po­zy­to­ra. — Zda­rza­ło się podob­no, że zakła­dał buty nie do pary albo zabie­rał para­sol w sło­necz­ny dzień, a w desz­czo­wy zosta­wiał go w domu.

Feliks Nowo­wiej­ski, zdję­cie z 1908 roku, fot. Wiki­pe­dia

Nawet jeśli mistrz zakła­dał buty nie do pary, ser­ce miał zawsze na War­mii. Gdy jeź­dził po świe­cie, kon­cer­to­wał i kom­po­no­wał, myślał o swo­jej rodzin­nej zie­mi. Bo War­mia, gdy się uro­dził, prze­cho­dzi­ła trud­ny czas. Rok wcze­śniej sejm, za spra­wą Otto von Bismarc­ka, uchwa­lił w zabo­rze pru­skim usta­wę uzna­ją­cą język nie­miec­ki za urzę­do­wy. A o Pola­kach pisał tak: „Bij­cie Pola­ków tak dłu­go, dopó­ki nie utra­cą wia­ry w sens życia; współ­czu­ję im ich sytu­acji, ale jeśli chce­my prze­trwać, nie może­my zro­bić nic inne­go, jak tyl­ko ich wytę­pić”. Na szczę­ście Pol­ski z serc War­mia­ków nie wyma­zał. Wybrzmie­wa­ła ona w pie­śniach, roz­mo­wach i domo­wych modli­twach. Nie­ste­ty po cichu, nie­ofi­cjal­nie. Mło­dy Feliks musiał to wyjąt­ko­wo odczu­wać, bo jego dom był typo­wo war­miń­ski i głę­bo­ko pol­ski.

- Rodzi­na i naj­bliż­sze śro­do­wi­sko mło­de­go Felik­sa były na wskroś pol­skie, posłu­gi­wa­no się języ­kiem pol­skim. Już w okre­sie narze­czeń­stwa jego ojciec, Fran­ci­szek, pisał do przy­szłej żony, Kata­rzy­ny, listy po pol­sku, zaś ona posia­da­ła nikłą zna­jo­mość języ­ka nie­miec­kie­go, któ­ra dała o sobie znać w trak­cie egza­mi­nu przed­ślub­ne­go i obo­wiąz­ku m.in. prze­tłu­ma­cze­nia reli­gij­nych pozdro­wień. Nie­miec­kie pozdro­wie­nie „Es wer­de Dein Name gel­bot” („Niech będzie pochwa­lo­ne Two­je imię”), prze­tłu­ma­czy­ła w nastę­pu­ją­cy spo­sób: „Nawet konie chwa­lą Two­je imię” – pod­kre­śla Joan­na Maria Gar­bu­la w „Obra­zie rodzi­ny Felik­sa Nowo­wiej­skie­go”. — Ojciec Felik­sa był wła­ści­cie­lem pra­cow­ni kra­wiec­kiej. Poza pra­cą zawo­do­wą dzia­łał na rzecz pol­sko­ści, szy­jąc bia­ło-czer­wo­ne sztan­da­ry i odzież dla powstań­ców stycz­nio­wych, któ­rzy zimą na prze­ło­mie 1863 i 1864 roku schro­ni­li się na War­mii.

W takich oko­licz­no­ściach dora­stał Feliks. I z takim baga­żem emo­cji wyru­szył w świat.

Ze Świętej Lipki do Berlina

Nie wia­do­mo, kto zaczął uczyć małe­go Felik­sa muzy­ki. Wie­my jed­nak, że już jako dzie­się­cio­la­tek skom­po­no­wał suitę for­te­pia­no­wą „Łatwe tań­ce kla­sycz­ne i współ­cze­sne”. Na tej pod­sta­wie przy­ję­to go do pro­wa­dzo­nej przez jezu­itów szko­ły muzycz­nej w Świę­tej Lip­ce. Tam, oprócz gry na orga­nach i for­te­pia­nie, opa­no­wał rów­nież pod­sta­wy gry na for­te­pia­nie, skrzyp­cach, wio­lon­cze­li i wal­tor­ni. Skoń­czył szko­łę w 1893 roku. Wte­dy też z rodzi­ca­mi prze­pro­wa­dził się do Olsz­ty­na. Tu grał w orkie­strze puł­ku gre­na­die­rów, ale nie ogra­ni­czał się tyl­ko do gra­nia nad Łyną. Talent Felik­sa dawał o sobie znać do tego stop­nia, że w 1898 roku otrzy­mał I nagro­dę sto­wa­rzy­sze­nia The Bri­tish Musi­cian na kon­kur­sie kom­po­zy­tor­skim w Lon­dy­nie za utwór „Pod sztan­da­rem poko­ju”.

W tym samym roku udał się do kon­ser­wa­to­rium w Ber­li­nie na pół­rocz­ne stu­dia, gdzie szli­fo­wał kon­tra­punkt, kom­po­zy­cję, grę na orga­nach i wio­lon­cze­li. Po powro­cie do Olsz­ty­na, od 1898 do 1900 roku, był orga­ni­stą w koście­le św. Jaku­ba. W tym cza­sie odbył też trzy­mie­sięcz­ny kurs w Raty­zbo­nie, gdzie w szko­le muzycz­nej pobie­rał naukę z zakre­su cho­ra­łu gre­go­riań­skie­go i poli­fo­nii.

Ale cią­gle było mu mało nauki. Dla­te­go poje­chał do Ber­li­na, gdzie do 1902 roku stu­dio­wał kom­po­zy­cję i muzy­ko­lo­gię. Spo­ro też już kom­po­no­wał. Jako mło­dy stu­dent otrzy­mał Nagro­dę im. Gia­co­mo Mey­er­be­era — Prix de Rome za ora­to­rium „Powrót syna mar­no­traw­ne­go” i „Uwer­tu­rę roman­tycz­ną”. Za pie­nią­dze z nagro­dy odbył dwu­let­nią podróż arty­stycz­ną przez Niem­cy, Cze­chy, Austrię, Wło­chy, Afry­kę, Fran­cję, Bel­gię, w cza­sie któ­rej spo­tkał się z Anto­ni­nem Dvo­řákiem, Gusta­vem Mah­le­rem, Camil­lem Saint-Saën­sem, Pie­tro Masca­gnim i Rug­ge­ro Leon­ca­val­lo.

Język polski na nowo

Jed­nak nie tyl­ko spo­tka­nia z wiel­ki­mi muzy­ka­mi go wzbo­ga­ca­ły. Sam dużo two­rzył, zbie­rał licz­ne nagro­dy i wyróż­nie­nia. Stał się mistrzem w swo­jej kla­sie.

- Kom­po­zy­tor brał wybit­ny udział w życiu śpie­wac­twa ber­liń­skie­go, a jego utwo­ry cie­szy­ły się tak wiel­ką wśród roda­ków popu­lar­no­ścią, że nie było koła, któ­re by nie wyko­na­ło cho­ciaż jed­nej z tych pięk­nych pie­śni – czy­ta­my w „Pola­cy w Ber­li­nie” autor­stwa Anto­nie­go Gołąb­ka i Jana Kaź­mier­cza­ka. — Nowo­wiej­ski zna­ny był wów­czas jako jeden z naj­więk­szych  kom­po­zy­to­rów pol­skich, powa­ża­ny nie tyl­ko przez pol­ski świat muzycz­ny, ale i przez obcych.

Za spra­wą bli­skich kon­tak­tów z Pola­ka­mi w Niem­czech — zwłasz­cza z Ludo­mi­rem Różyc­kim i Mie­czy­sła­wem Kar­ło­wi­czem — Feliks dogłęb­nie zapo­znał się z histo­rią Pol­ski i z meto­da­mi ger­ma­ni­za­cji w zabo­rze pru­skim. A pod wpły­wem Cze­sła­wa Meis­sne­ra, dzia­ła­cza Towa­rzy­stwa Czy­tel­ni Ludo­wych, na nowo nauczył się języ­ka pol­skie­go i opa­no­wał jego for­mę lite­rac­ką. Wpływ na pol­ską toż­sa­mość kom­po­zy­to­ra miał też wyzna­wa­ny kato­li­cyzm, któ­ry odróż­niał War­mia­ków od resz­ty miesz­kań­ców Prus.

Muzeum Felik­sa Nowo­wiej­skie­go w Bar­cze­wie w miej­scu, w któ­rym wcze­śniej znaj­do­wał się dom rodzin­ny kom­po­zy­to­ra, fot. Wiki­pe­dia

Mąż, ojciec, kompozytor

W 1909 roku Nowo­wiej­ski powró­cił do kra­ju i osiadł w Kra­ko­wie. Peł­nił tu funk­cję dyrek­to­ra arty­stycz­ne­go Towa­rzy­stwa Muzycz­ne­go, wystę­po­wał jako dyry­gent na kon­cer­tach sym­fo­nicz­nych oraz jako orga­ni­sta. W Kra­ko­wie poznał też Elż­bie­tę Miro­now-Miroc­ką, w któ­rej się zako­chał. Nie popro­sił jej jed­nak o rękę jak na dżen­tel­me­na przy­sta­ło. Zro­bił to w swo­im sty­lu. Sta­now­czo zako­mu­ni­ko­wał, że ona — jako jego przy­szła żona — nie może iść na bal, na któ­ry wkrót­ce się wybie­ra­ła, bo on nie umie tań­czyć, a jej samej iść nie wypa­da. Został przy­ję­ty.

- Feliks Nowo­wiej­ski miał dużą rodzi­nę, pię­cio­ro dzie­ci. Jego córecz­ka Wan­da zmar­ła w wie­ku 3 lat, ale pozo­sta­ło mu na utrzy­ma­niu czte­rech synów i żona. Musiał więc kom­po­no­wać nie tyl­ko bar­dzo ambit­ne dzie­ła wyko­ny­wa­ne w wiel­kich salach kon­cer­to­wych, ale i takie dla orkiestr ama­tor­skich czy chó­rów – zwra­ca uwa­gę Bogna Nowo­wiej­ska-Bie­law­ska. — Jed­ną z naj­bar­dziej zna­nych aneg­dot jest ta zwią­za­na z utwo­rem dla orkie­stry woj­sko­wej. Zama­wia­ją­cy usta­lił z kom­po­zy­to­rem, że woj­sko przy­śle wóz gno­ju do ogro­du, do użyź­nie­nia zie­mi. Nowo­wiej­ski prze­słał im kom­po­zy­cję, ale oka­za­ło się, że mają pre­ten­sje, bo jest za krót­ka. Na to kom­po­zy­tor wykrzyk­nął wzbu­rzo­ny: „Za kupę gno­ju mam im całą sym­fo­nię skom­po­no­wać?!” Nowo­wiej­ski stwo­rzył wie­le utwo­rów dla takich wła­śnie zespo­łów ama­tor­skich, głów­nie dla pie­nię­dzy, żeby mieć za co żyć. To jed­nak powo­du­je, że te napraw­dę ambit­ne kom­po­zy­cje są tro­chę zapo­mnia­ne i sam Nowo­wiej­ski stał się zapo­mnia­nym kom­po­zy­to­rem.

„Rota” na kartce z kieszeni

Po wybu­chu I woj­ny świa­to­wej, przez cały okres jej trwa­nia, Feliks Nowo­wiej­ski chro­nił się przed fron­tem w orkie­strze ber­liń­skiej. Po woj­nie osiadł w Pozna­niu i czyn­nie włą­czył się w nurt odra­dza­ją­ce­go się życia kul­tu­ral­ne­go mia­sta.

- Feliks Nowo­wiej­ski szu­kał ośrod­ka, w któ­rym mógł­by naj­le­piej się roz­wi­jać jako kom­po­zy­tor. Kra­ków był spe­cy­ficz­ny, nie za bar­dzo go tam lubia­no (…) Poznań nato­miast był jed­nym z naj­pręż­niej dzia­ła­ją­cych ośrod­ków. Tutaj Feliks otrzy­mał pro­po­zy­cje obję­cia kla­sy orga­nów w Aka­de­mii Muzycz­nej. Tu też dzia­ła­ło kil­ka dobrych orkiestr, chó­rów i miał nadzie­ję na wyko­ny­wa­nie przez nie jego utwo­rów. Lata poznań­skie wią­żą się też chy­ba z naj­szczę­śliw­szym okre­sem w życiu rodzin­nym Felik­sa Nowo­wiej­skie­go. – pod­kre­śla wnucz­ka kom­po­zy­to­ra. – Nowo­wiej­ski był nie tyl­ko bar­dzo zna­ną posta­cią, ale i nie­zwy­kle barw­ną i lubia­ną oso­bą w Pozna­niu. Na widok prze­cha­dza­ją­ce­go się ale­ją Felik­sa Nowo­wiej­skie­go maszy­ni­ści zatrzy­my­wa­li tram­wa­je i woła­li: „Cześć mistrzu! Cześć pie­śni!”. Nie­raz, mimo tego że nie było przy­stan­ku w danym miej­scu, otwie­ra­ły się drzwi i mógł wejść do tram­wa­ju. Nie był też zwią­za­ny jako orga­ni­sta z żad­nym kościo­łem, nato­miast lubił bywać w róż­nych miej­scach na nie­dziel­nych mszach. Zazwy­czaj zawie­dzio­ny grą orga­ni­sty w koście­le potra­fił go zepchnąć z ław­ki i sam impro­wi­zo­wał. Oso­bą, któ­ra sta­ła na stra­ży jego karie­ry i roz­wo­ju była jego żona, któ­ra nie tyl­ko zaj­mo­wa­ła się domem, ale była też jego sekre­tar­ką: prze­pi­sy­wa­ła nuty i pisa­ła listy.

I doda­je: — W Pozna­niu dzia­dek miał przede wszyst­kim ści­śle okre­ślo­ny rytm dnia. Wsta­wał wcze­śnie rano, kom­po­no­wa­nie roz­po­czy­nał punk­tu­al­nie o 9 i pra­co­wał do 12. Póź­niej wycho­dził do tzw. mia­sta, czy­li do cen­trum, na spo­tka­nia w kawiar­ni przy ul. Fre­dry. Bar­dzo lubił roz­ma­wiać, spo­ty­kać się z dyry­gen­ta­mi, arty­sta­mi, dzien­ni­ka­rza­mi i oma­wiać kolej­ne kon­cer­ty. Zabie­gał też, żeby ist­nieć w pra­sie — był nie tyl­ko kom­po­zy­to­rem, ale i swo­im wła­snym mena­dże­rem. Oko­ło godzi­ny 14 wra­cał do domu na obiad i od 16 do wie­czo­ra ponow­nie kom­po­no­wał. Mimo tego ści­śle usta­lo­ne­go har­mo­no­gra­mu zda­rza­ło się jed­nak, że w jakimś przy­pły­wie chwi­li wycią­gał z kie­sze­ni kart­kę i pisał na niej pię­cio­li­nię, po czym zapi­sy­wał na niej utwór — tak było choć­by z muzy­ką do „Roty” Marii Konop­nic­kiej.

Drugi hymn narodowy

W 1910 roku Feliks Nowo­wiej­ski skom­po­no­wał muzy­kę „Roty”. Wybrzmie­wa w nim miłość do War­mii i do trud­nej histo­rii, jakiej arty­sta był świad­kiem. Pierw­sze wyko­na­nie pie­śni odby­ło się 15 lip­ca pod­czas odsło­nię­cia Pomni­ka Grun­waldz­kie­go, w cza­sie obcho­dów 500. rocz­ni­cy Bitwy pod Grun­wal­dem. Krze­pią­ca duch pol­ski pieśń uwa­ża­na za dru­gi hymn naro­do­wy, wie­lo­krot­nie towa­rzy­szy­ła naro­do­wi pol­skie­mu pod­czas wal­ki o wyzwo­le­nie. Do chwi­li obec­nej to jed­na z naj­czę­ściej śpie­wa­nych pol­skich pie­śni patrio­tycz­nych.

Pocz­tów­ka z „Rotą” i zdję­ciem kom­po­zy­to­ra wyda­na w Pozna­niu w 1920 roku z oka­zji ple­bi­scy­tu na War­mii, fot. Wiki­pe­dia

Nowo­wiej­ski namięt­nie kom­po­no­wał utwo­ry, któ­re mia­ły w roda­kach umac­niać pol­skość. Włą­czył się też w wal­kę o pol­skość na War­mii. Jako uczest­nik prac ple­bi­scy­to­wych na War­mii, Mazu­rach i Powi­ślu, w maju 1920 roku skom­po­no­wał „Hymn War­miń­ski”, któ­ry po raz pierw­szy został wyko­na­ny 2 czerw­ca 1920 roku w Olsz­ty­nie. Patrio­tycz­na pieśń ode­gra­ła waż­ną rolę w okre­sie ple­bi­scy­tu i póź­niej w wal­ce War­mia­ków prze­ciw ger­ma­ni­za­cji.

Sygnały wywoławcze i hejnał

Jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych utwo­rów kom­po­zy­to­ra jest rów­nież ope­ra „Legen­da Bał­ty­ku”. Wyko­na­na w Pozna­niu 28 listo­pa­da 1924 roku szyb­ko zyska­ła mia­no pol­skiej ope­ry naro­do­wej. Opar­ta jest na sta­ro­sło­wiań­skim micie o zato­pio­nym mie­ście Wine­ta. Jej akcja roz­gry­wa się na sło­wiań­skim wybrze­żu Bał­ty­ku w cza­sach przed­hi­sto­rycz­nych. Bogac­two wąt­ków ludo­wych, baśnio­wych i mito­lo­gicz­nych we wspa­nia­łej opra­wie muzycz­nej spra­wi­ło, że ope­ra ta w dniu swej pre­mie­ry oka­za­ła się wiel­kim suk­ce­sem i wysta­wia­na była set­ki razy na wie­lu sce­nach. To wła­śnie na cześć głów­nej boha­ter­ki tego utwo­ru wnucz­ka Felik­sa otrzy­ma­ła na imię Bogna.

Po wybu­chu II woj­ny świa­to­wej Nowo­wiej­ski ukry­wał się w szpi­ta­lu sióstr elż­bie­ta­nek w Pozna­niu, następ­nie wyje­chał do Kra­ko­wa. Do Pozna­nia powró­cił w sierp­niu 1945 roku. Zmarł 18 stycz­nia 1946 roku.

Za życia, choć popu­lar­ny, bywał nie­do­ce­nia­ny przez kry­ty­ków. Po woj­nie pamię­ta­ny w zasa­dzie jako autor muzy­ki do „Roty”, choć dwa ośrod­ki tele­wi­zyj­ne i jeden radio­wy obra­ły sobie frag­men­ty jego utwo­rów jako sygna­ły wywo­ław­cze. Oddział poznań­skiej tele­wi­zji wybrał „Rotę”, a roz­gło­śnia radio­wa w Olsz­ty­nie pieśń „O War­mio moja miła”, któ­ra jest obec­nie ofi­cjal­nym hym­nem i hej­na­łem Olsz­ty­na, nato­miast „Hymn Pomo­rza” był ofi­cjal­nym sygna­łem tele­wi­zji gdań­skiej.

Pogrzeb Felik­sa Nowo­wiej­skie­go w Pozna­niu, fot. Cyfro­we Repo­zy­to­rium Lokal­ne Poznań

Pogrzeb arty­sty, któ­ry odbył się w Pozna­niu 22 stycz­nia, stał się mani­fe­sta­cją naro­do­wą. Przed ratu­szem wyko­na­no m.in. psalm Miko­ła­ja Gomół­ki, motet autor­stwa Orlan­da di Las­so i hymn „Ufaj­cie” Nowo­wiej­skie­go. Tłu­my zain­to­no­wa­ły „Rotę”.

Feliks Nowo­wiej­ski był patro­nem 2016 roku. „Zawsze stał po stro­nie pol­sko­ści i pol­skiej kul­tu­ry” — gło­si­ła uchwa­ła przy­ję­ta przez Sejm.