W cie­niu rewo­lu­cyj­ne­go dzie­ła Koper­ni­ka „De revo­lu­tio­ni­bus” kry­je się tajem­ni­ca: sfał­szo­wa­ny wstęp, przy­pi­su­ją­cy mu sło­wa, któ­rych nigdy nie napi­sał. Czy to akt cen­zu­ry, strach uczo­ne­go, a może inte­lek­tu­al­ny spi­sek?

Pisać do szu­fla­dy, gdy chce się zmie­niać świat, nie ma sen­su. Dla­te­go dzie­ło Koper­ni­ka „De revo­lu­tio­ni­bus”, któ­re zosta­ło ukoń­czo­ne we From­bor­ku, musia­ło zostać wydru­ko­wa­ne. Padło na odle­głą o 1035 km dru­kar­nię w Norym­ber­dze. Prze­wie­zie­nie ręko­pi­su było więc nie lada wyczy­nem. Wziął to na sie­bie przy­ja­ciel Koper­ni­ka — Jerzy Joachim Retyk.

Druk „Obro­tów” roz­po­czął się w pierw­szej poło­wie 1542 roku. Zajął się tym dru­karz Jan Petre­iusz, któ­ry — jak na praw­dzi­we­go biz­nes­me­na przy­sta­ło — zabie­gał o publi­ka­cję nowej teo­rii Koper­ni­ka. Nie moż­na było jed­nak zro­bić tego od ręki. Ręko­pis nie był opra­co­wa­ny redak­cyj­nie, więc trze­ba było nad nim jesz­cze „posie­dzieć”. Ale czy coś mogło pójść nie tak?

Kar­ta auto­gra­fu „De revo­lu­tio­ni­bus” z notat­ka­mi Jerze­go Joachi­ma Rety­ka, fot. Wiki­pe­dia

Retyk doko­nał redak­cji tek­stu ręko­pi­su swe­go mistrza, wpro­wa­dził popraw­ki rze­czo­we i sty­li­stycz­ne, a nawet zwe­ry­fi­ko­wał poda­ne w wie­lu tabli­cach obli­cze­nia. Resz­tą miał zająć się wydaw­ca — teo­log Andrzej Osian­der, lute­ra­nin z krwi i kości. Tyl­ko czy był to wła­ści­wy czło­wiek do tego zada­nia?

„Powściągnąć utalentowaną lekkomyślność”

Lute­ra­nie do nauki Koper­ni­ka pod­cho­dzi­li, mówiąc deli­kat­nie, ostroż­nie. Według nich była sprzecz­na z biblij­ną wizją świa­ta, trak­to­wa­ną przez nich dosłow­nie. Dla­te­go Mar­cin Luter mówił o Koper­ni­ku: „Ten głu­piec chce wywró­cić całą sztu­kę astro­no­mii!” Do tego Filip Melanch­ton, współ­pra­cow­nik Lutra, doda­wał, że „nie­któ­rzy sądzą, że to zna­ko­mi­te wypra­co­wać rzecz tak absur­dal­ną, jak ów sar­mac­ki astro­nom, któ­ry poru­sza Zie­mię i zatrzy­mu­je Słoń­ce. Zaiste, mądrzy wład­cy powin­ni by powścią­gnąć uta­len­to­wa­ną lek­ko­myśl­ność”. Zatem czy Osian­der, któ­ry wywo­dził się z takie­go śro­do­wi­ska, był czło­wie­kiem god­nym zaufa­nia, żeby pra­co­wać nad „De revo­lu­tio­ni­bus”? Czy może był niczym tyka­ją­ca bom­ba?

Osian­der żywo inte­re­so­wał się już wcze­śniej wyda­niem „Obro­tów”. W 1541 roku nama­wiał Koper­ni­ka, żeby w przed­mo­wie do dzie­ła nazwał swo­ją teo­rię przy­pusz­cze­niem. Wie­rzył, że świat jest już „uło­żo­ny”, więc nie ma sen­su go burzyć. A sło­wa Koper­ni­ka mia­ły raże­nie pio­ru­na. Może więc Osian­der chciał zła­go­dzić zbyt śmia­łą wymo­wę dzie­ła i ata­ki na odważ­ne myśli War­mia­ka? A może chciał chro­nić wła­sną skó­rę?

Andrzej Osian­der pędz­la Geo­r­ga Pen­cza, fot. Wiki­pe­dia

Fałszerstwo bez podpisu

Koper­nik odrzu­cił rady Osian­dra. Nie tyl­ko był pew­nym swo­je­go odkry­cia, ale miał też „ludzi”, któ­rzy zga­dza­li się z jego postrze­ga­niem świa­ta. Nie był więc „samot­nym wil­kiem”.

- Chcąc umoc­nić obro­nę swe­go sta­no­wi­ska, prze­słał Koper­nik Osjan­dro­wi w 1542 roku dodat­ko­wo dwa listy: do papie­ża Paw­ła III, sta­no­wią­cy wła­ści­wą dedy­ka­cję, i list kar­dy­na­ła Schon­ber­ga, w któ­rym nama­wia on Koper­ni­ka do ogło­sze­nia swo­jej teo­rii – pod­kre­śla Aloj­zy Tuja­kow­ski w książ­ce „Miko­ła­ja Koper­ni­ka De revo­lu­tio­ni­bus. Histo­ria wydań”. — Odwo­ła­nie się do naj­wyż­szych auto­ry­te­tów Kościo­ła było wła­ści­wie rozu­mia­ną obro­ną, jaką pod­jął Koper­nik przed moż­li­wy­mi ata­ka­mi teo­lo­gów.

Osian­der sło­wa te zlek­ce­wa­żył. Bo gdy już pra­co­wał nad „Obro­ta­mi”, zro­bił wszyst­ko po swo­je­mu. Co praw­da załą­czył do dzie­ła dwa powyż­sze listy, ale przede wszyst­kim dodał swój wstęp „Ad Lec­to­rem”, któ­ry zaprze­czał wszyst­kie­mu, co poja­wia­ło się na kolej­nych stro­nach. Wska­zał, że bada­nia Koper­ni­ka są tyl­ko hipo­te­zą: „…jest bowiem jasne, że ta nauka cał­ko­wi­cie i po pro­stu nie zna przy­czyn pozor­nych nie­rów­no­ści ruchów”. Dodał też: „Niech więc nikt nie ocze­ku­je od astro­no­mii nicze­go pew­ne­go w odnie­sie­niu do hipo­tez, bo ona nicze­go pew­ne­go w tym dać nie może”. Nie pod­pi­sał się nawet pod tymi sło­wa­mi. Zamie­ścił je ano­ni­mo­wo, czy­li w domy­śle, że napi­sał je sam Koper­nik. I bez żad­nych kon­sul­ta­cji, nawet z Rety­kiem, któ­ry czu­wał nad publi­ka­cją. Dopu­ścił się więc fał­szer­stwa. Oszu­kał wszyst­kich, z Koper­kiem na cze­le.

300 lat milczenia

Gdy Retyk ode­brał wydru­ko­wa­ne egzem­pla­rze „De revo­lu­tio­ni­bus”, wszyst­ko wyszło na jaw. Wzbu­rzył się do tego stop­nia, że prze­kre­ślił wstęp Osian­dra czer­wo­nym ołów­kiem. Do dziś moż­na zoba­czyć dwa oca­la­łe egzem­pla­rze pamię­ta­ją­ce ten moment. Jed­na księ­ga znaj­du­je się w pry­wat­nej kolek­cji Har­ri­so­na Hor­bli­ta w Con­nec­ti­cut, dru­ga w Biblio­te­ce Uni­wer­sy­tec­kiej w Uppsa­li. Ale dla­cze­go Retyk nie dopil­no­wał wyda­nia dzie­ła bez uchy­bień, do cze­go się zobo­wią­zał? Osian­der był tak prze­bie­gły, czy przy­ja­ciel Koper­ni­ka za bar­dzo mu zaufał?

Skre­ślo­ny ręką Rety­ka wstęp Osian­dra na pierw­szy wyda­niu „De revo­lu­tio­ni­bus” z Uppsa­li

Na mani­pu­la­cję Osian­dra trud­no było przy­mknąć oko. Na szczę­ście, wbrew legen­dzie, Koper­nik nie ujrzał księ­gi za życia. Cięż­ko cho­ry po uda­rze, stra­cił czu­cie i pamięć. Nie był więc świa­do­my fał­szer­stwa, jakie­go doko­nał Osian­der w Norym­ber­dze. Jego bli­scy prze­ży­wa­li jed­nak to fał­szer­stwo wyjąt­ko­wo moc­no. Biskup war­miń­ski Tie­de­mann Gie­se pisał w liście do Rety­ka 26 lip­ca 1543 roku o „norym­ber­skich machi­na­cy­ach” zwią­za­nych z „per­fi­dią wydaw­ców”.

- Żad­na inna przed­mo­wa do książ­ki nie spo­tka­ła się z taką kry­ty­ką – zauwa­ża Marek Soł­ty­siak w arty­ku­le „Pro­ble­ma­tycz­ność przed­mo­wy Ad Lec­to­rem Andrze­ja Osian­dra do De revo­lu­tio­ni­bus Miko­ła­ja Koper­ni­ka”. A Aloj­zy Tuja­kow­ski doda­je: — Przed­mo­wa Osian­dra była zaprze­cze­niem istot­nej tre­ści dzie­ła, co wypa­dło tym gorzej, że ukry­ta przed­mo­wa Koper­ni­ka była nie­zna­na przez lat trzy­sta i po raz pierw­szy zosta­ła ogło­szo­na dru­kiem dopie­ro w wyda­niu war­szaw­skim z 1854 roku — doda­je Aloj­zy Tuja­kow­ski.

Bez winy i kary

Nie­ste­ty nie wydru­ko­wa­no ponow­nie pierw­szych arku­szy „De revo­lu­tio­ni­bus”. Osian­der, jako że napi­sał tekst ano­ni­mo­wo, czuł się bez­kar­ny. Zaskar­żo­no jedy­nie Petre­iu­sa, bo jedy­nie jego, jako pod­pi­sa­ne­go na dzie­le, moż­na było pocią­gnąć do odpo­wie­dzial­no­ści. Dru­karz był jed­nak tyl­ko narzę­dziem Osian­dra. Petre­ius wybro­nił się i wła­ści­wie na tym spra­wa się skoń­czy­ła. Musiał jedy­nie wydać erra­tę, co zro­bił nie­dba­le. Dołą­czył ją do pozo­sta­łych egzem­pla­rzy „De revo­lu­tio­ni­bus”, stąd nie­któ­re z pierw­sze­go wyda­nia były bez, a inne z kar­ta­mi erra­ty. Tych ostat­nich zacho­wa­ło się bar­dzo mało.

O obrotach świata

Osian­der nie poprze­stał tyl­ko na wpro­wa­dze­niu wła­sne­go wstę­pu. Zmie­nił rów­nież tytuł dzie­ła, któ­ry uży­wa­my do dzi­siaj — „De revo­lu­tio­ni­bus orbium coele­stium”.

- Jaki tytuł dał Koper­nik swe­mu dzie­łu — nie wia­do­mo, ponie­waż nie zacho­wa­ła się kar­ta tytu­ło­wa ręko­pi­su — twier­dzi Hono­ra­ta Kor­pi­kie­wicz w arty­ku­le „Jak brzmiał tytuł dzie­ła Koper­ni­ka?” – Sam Koper­nik w przed­mo­wie do papie­ża Paw­ła III pisze o księ­gach: „De revo­lu­tio­ni­bus spha­era­rum mun­di” (O obro­tach sfer świa­ta), a czę­sto uży­wa skró­co­nej nazwy: „De revo­lu­tio­ni­bus”, względ­nie „Revo­lu­tio­ni­bus” (Obro­ty). Trud­no jed­nak stwier­dzić, czy taki był rze­czy­wi­ście tytuł dzie­ła. (…) Wyda­je się bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że autor, zakła­da­jąc ruch Zie­mi (świa­ta) nadał swej pra­cy taki wła­śnie tytuł. Sło­wa „orbium coele­stium” doda­ne przez Osian­dra mia­ły nato­miast suge­ro­wać, że obro­ty doty­czą nie Zie­mi — któ­ra pozo­sta­je nie­ru­cho­ma — lecz nie­ba, i spro­wa­dzać wszech­świat Koper­ni­ka do tra­dy­cyj­ne­go sys­te­mu Ary­sto­te­le­sa.

O „De rovo­lu­tio­ni­bus” opo­wia­da rów­nież film Astro­na­rium.