W Ornecie, wśród średniowiecznych murów, ożył kiedyś szkielet zamurowanego grzesznika, rzucając wyzwanie odważnej karczmarce. Czy to klątwa, czy sprawiedliwość zza grobu?
Orneta to urokliwe miasteczko w zachodniej Warmii. Gotycki kościół św. Jana Chrzciciela góruje nad brukowanymi uliczkami. W miasteczku wciąż żyją dawne historie. Jedną z nich jest legenda o kościotrupie. Historia ta stała się częścią lokalnego folkloru, który przetrwał do dziś.
Szkielet żyje, patrzy, czeka
Dawno temu w Ornecie żył zakonnik o mrocznej reputacji. Wysoki, postawny, z twarzą jak z ryciny. Nosił szaty Krzyżaków, lecz jego dusza była daleka od świętości. Kochał wino, hulanki i łamanie przysiąg. Najgorsze? Skrzywdził szanowaną w okolicy zakonnicę. Tego grzechu nigdy mu nie wybaczono.
Kara przyszła szybko. Zamurowano go żywcem w kościelnej wieży. Długo konał w ciemności, aż pozostał po nim jedynie szkielet. Potężny, oparty o okno, z rękami zwisającymi na zewnątrz – jakby wciąż błagał o litość. Od tamtej pory w Ornecie szeptano o „kościotrupie z wieży”.
W Ornecie lęk przed nim był wszechobecny. Dzieciom szeptano groźnie: „Bądź grzeczny, bo kościotrup cię zabierze!” Nawet rycerze, popijając piwo w karczmach, unikali kościoła po zmroku.
Ulica Kościelna nocą świeciła pustkami. Tylko wiatr przemykał między kamienicami, niosąc szepty tych, którzy widzieli za dużo. Przy stołach krążyły mroczne plotki – szkielet żyje, patrzy, czeka.

„Złoto dla tego, kto go przyniesie!”
Pewnego wieczoru w karczmie zapachniało miodem i pieczonym chlebem. Goście, rozgrzani trunkami, spierali się o kościotrupa. „To bajka!” – śmiali się jedni, wznosząc gliniane kufle. „To klątwa!” – szeptali drudzy, rozglądając się nerwowo. Padł zakład: „Złoto dla tego, kto go przyniesie!”.
Zgłosiła się karczmarka. Młoda, energiczna, z błyskiem w oku. Uwielbiała tańce, żarty i plotki z gośćmi. „Dajcie mi chwilę!” – rzuciła, zawiązując fartuch ciaśniej. Wyszła w noc. W karczmie wszyscy zamilkli. Słychać było tylko trzask ognia.
Dziewczyna wróciła szybciej, niż się spodziewano. Na ramieniu dźwigała kościotrupa. Rzuciła szkielet na stół, tuż obok dzbana z piwem. Uśmiechnęła się szelmowsko, ocierając dłonie o spódnicę. Goście zaniemówili. Kufle zawisły w powietrzu. Karczma, jeszcze przed chwilą pełna śmiechu i brzęku szkła, nagle ucichła, jakby ktoś wstrzymał oddech.
Żądanie zza grobu
„Zanieś go z powrotem!” – błagali goście, oferując podwójną zapłatę. Karczmarka wzruszyła ramionami. Chwyciła szkielet jak worek mąki i ruszyła do wieży. Nie bała się – nie takich rzeczy doświadczyła, pracując w karczmie pełnej pijanych rycerzy i wagabundów. Znała ludzkie strachy. A kościotrup? Cóż, wyglądał tylko jak zwykła kupa starych kości. Postawiła go przy oknie. Otrzepała ręce i odwróciła się na pięcie. Chciała wrócić do ciepła karczmy, do śmiechów, kufli pełnych piwa, zapachu pieczonego mięsa…
Ale wtedy się zaczęło. Zanim zdążyła zrobić krok, coś zimnego zacisnęło się na jej nadgarstku. Były to kościste palce. Serce podeszło jej do gardła. „Zbezcześciłaś mnie” – wychrypiał głos, którego nie powinno tu być. Niski, chropowaty, jakby wypowiadany przez wiatr przeciągający po grobowcu: „Teraz mi pomóż… albo zginiesz.”
Nogi jej zmiękły, ale nie krzyknęła. W karczmie nauczyła się, że strach tylko napędza demony. „Czego chcesz?” – wykrztusiła. Kościotrup przechylił czaszkę. Z pustych oczodołów biło czymś więcej niż ciemnością. „Idź do kościoła” – rozkazał kościotrup. – „Znajdź zakonnicę. Poproś o przebaczenie dla mnie.”
Karczmarka cofnęła się: „Ale jak mam wejść? Przecież nocą kościół jest zamknięty.” Kościotrup puścił jej rękę. Kości zagrzechotały, gdy uniósł dłoń i wskazał palcem na miasto: „Drzwi są otwarte.”

„W imię pięciu ran Chrystusa”
Dziewczyna pobiegła, serce waliło jej w piersi. Noc była ciężka i chłodna. Kościół pachniał woskiem i starym drewnem, a w powietrzu unosił się zapach kadzideł. W środku panował półmrok. Przy ołtarzu klęczała zakonnica. Cicho szlochała, jakby modlitwa była jej jedynym towarzyszem.
„Kościotrup prosi o przebaczenie” – szepnęła karczmarka, głos jej drżał. W odpowiedzi panowała martwa cisza. Jakby cała świątynia zatrzymała się w czasie. W końcu zakonnica podniosła głowę. W jej oczach było coś, czego nie dało się opisać – coś, co przypomniało karczmarce o ciemnych zakamarkach jej duszy.
„Nigdy mu nie wybaczę” – odpowiedziała zakonnica. Karczmarka cofnęła się, serce w piersi wciąż biło. Ciężkim krokiem wróciła do wieży. Powtórzyła słowa zakonnicy, a kościotrup tylko skinął głową. Nie był zadowolony. Znowu kazał jej iść do kościoła. I tak zrobiła – raz po raz, przez całą noc, wracała i ponownie prosiła. Za każdym razem zakonnica milczała dłużej. W końcu kościotrup poradził dziewczynie: „Proś siostrę, by mi winy moje przebaczyła w imię pięciu ran Chrystusa”.
Karczmarka znów zawróciła w stronę kościoła. Tym razem szybciej, bo czuła, że czas już się kończy. Zaraz będzie świtać. Znów znalazła się przed ołtarzem, a zakonnica wciąż klęczała, ale teraz jej głos brzmiał jakby z innego świata: „Przebaczam” – powiedziała.
A potem, jakby na rozkaz, zniknęła. Jej postać rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając po sobie jedynie echo słów.
Zamknęła się w domu
Karczmarka pobiegła jak najszybciej do kościotrupa. „Dziękuję” – usłyszała. — „Rozmawiałaś z umarłą. Twoje życie? Hulanki, grzechy, karczemne swawole… Popraw się, bo za trzy tygodnie umrzesz.” I też zniknął. Nagle, bez śladu, zostawiając po sobie tylko ciszę.
Wieża opustoszała. Karczmarka stała w miejscu, czując zimny dreszcz na plecach. Pustka, która po nim pozostała, była trudniejsza do zniesienia niż jakiekolwiek słowa.
Nie wróciła już do karczmy. Zrezygnowała z tańców, z żartów, z zabawy. Zamknęła się w domu, w ciemnych kątach, gdzie nie docierał blask słońca. Każdą chwilę spędzała przy świecach, modląc się, prosząc o litość i przebaczenie za swoje grzechy. Nie jadła, nie spała. Z każdym dniem, z każdym ściemniającym się wieczorem czuła, jak życie wymyka się jej z rąk. Zajrzawszy śmierci w oczy, poczuła, że musi żyć inaczej.
Trzy tygodnie później odeszła. Nie było już tańców, nie było już żartów. Zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Słowa kościotrupa się ziściły.
Jednak w warmińskich karczmach, przy miodzie i chlebie, wciąż ludzie szepczą o szkielecie, który ożył. Nie zapominają też o odważnej karczmarce, która zmierzyła się z legendą. Kto wie, być może i ona gdzieś czeka na jakiegoś śmiałka?