Mło­dy Koper­nik nie miał smart­fo­nu ani kon­so­li do gier. Patrzył w nie­bo z nudy? Nic z tych rze­czy. Cza­sy mło­de­go astro­no­ma wca­le nie były mono­ton­ne, a dzie­cia­ki w tym cza­sie mia­ły wie­le zabaw do wybo­ru. Rów­nież tych, któ­re… są odkry­ciem XXI wie­ku.

Co wie­my o dzie­ciń­stwie Koper­ni­ka? I tu zaczy­na­ją się scho­dy, bo ten czas w życiu geniu­sza z War­mii to wiel­ka zagad­ka. Nigdzie nie zapi­sał swo­ich wspo­mnień, z nikim też nie dzie­lił się swo­imi wra­że­nia­mi z naj­młod­szych lat. Nie zna­czy to jed­nak, że to temat zamknię­ty. Uchy­la­my rąb­ka tajem­ni­cy.

Jakim był chłop­cem? Czy ganiał po podwór­ku, czy może zaszy­wał się domo­wej ciszy? Na pew­no był malu­chem, któ­ry musiał się wybie­gać i wyba­wić. Dzie­ci tak mają – nie­za­leż­nie, czy ich dzie­ciń­stwo przy­pa­da na koniec śre­dnio­wie­cza, czy na XXI wiek. Dziec­ko jest dziec­kiem. Zawsze.

Czy mały Miko­łaj miał kole­gów? Sko­ro cho­dził do szko­ły nie­da­le­ko domu, to zapew­ne nie sie­dział sam w ław­ce. Nawet jeśli pro­gram naucza­nia róż­nił się od dzi­siej­szej pod­sta­wów­ki, rela­cje mię­dzy dzieć­mi musia­ły być podob­ne. Pew­nie nie­raz się zda­rza­ło, że Miko­łaj poprzty­kał się chło­pa­ka­mi. Ot, męskie spra­wy. Ale przy­szły astro­nom miał też bra­ta Andrze­ja, z któ­rym łączy­ła go bli­ska rela­cja. Miał też dwie sio­stry — Baś­kę i Kaś­kę.

Złamany nos siedmiolatka?

Z zacho­wa­nych por­tre­tów Koper­ni­ka moż­na wyczy­tać, że Koper­nik miał zła­ma­ny nos i nie­znacz­nie znie­kształ­co­ną lewą część twa­rzy. W dzie­ciń­stwie, być może mię­dzy siód­mym a dwu­na­stym rokiem życia, mógł ulec jakie­muś wypad­ko­wi, któ­ry spo­wo­do­wał te ura­zy. Czy bił się z kole­ga­mi? Musia­ła by być to nie­zła bój­ka, sko­ro jej śla­dy dają się zauwa­żyć po set­kach lat. Wydo­by­ta czasz­ka we From­bor­ku, gdzie znaj­du­je się grób astro­no­ma, też ujaw­ni­ła „tę pamiąt­kę z dzie­ciń­stwa”. Ale być może mały Miko­łaj po pro­stu spadł ze stoł­ka. Może ze zbyt wiel­kim natchnie­niem spo­glą­dał w gwiaz­dy, zbyt wyso­ko się wspiął i… „wylą­do­wał na gle­bie”?

Koń czy piłka?

A w co grał mały Miko­łaj? Jakie miał zabaw­ki? W cza­sach mło­do­ści astro­no­ma nie było skle­pów, w któ­rych pół­ki ugi­na­ły się od ich nad­mia­ru. Owszem, dzie­ci mia­ły swo­je gadże­ty, ale przede wszyst­kim mia­ły wyobraź­nię.

- Wśród chłop­ców naj­bar­dziej popu­lar­ne były drew­nia­ne koni­ki na kiju. Pano­wa­ła tu zupeł­na dowol­ność: od zwy­kłe­go kija, przez moc­no sche­ma­tycz­ne, po bar­dzo wier­ne odwzo­ro­wa­nie gło­wy i grzy­wy. Czę­stym uzu­peł­nie­niem konia na paty­ku były inne akce­so­ria, np. wia­tracz­ki lub nie­wiel­kie baci­ki czy kij­ki słu­żą­ce do poga­nia­nia zwie­rzę­cia. Z cza­sem koni­ki na kiju prze­kształ­ci­ły się w koni­ki na bie­gu­nach — opo­wia­da Anna Klim-Kli­ma­szew­ska w arty­ku­le „Histo­rycz­ny kon­tekst zabaw­ki” z książ­ki „Zabaw­ki dzie­cię­ce – wybra­ne kon­tek­sty teo­re­tycz­ne, badaw­cze i prak­tycz­ne”.

Konik na paty­ku, fot. Anna Grze­lak, Muzeum Arche­olo­gicz­no-Histo­rycz­ne w Elblą­gu

Czy to nie przy­po­mi­na dzi­siej­sze­go „hob­by hor­sa”? W XXI wie­ku gło­wa konia na paty­ku prze­ży­wa swój rene­sans. Z tą róż­ni­cą, że dziś łeb zwie­rza­ka czę­ściej jest plu­szo­wy niż drew­nia­ny. Teraz też „hob­by hor­se” czę­ściej tra­fia w ręce dziew­czy­nek, któ­re nawet orga­ni­zu­ją mię­dzy sobą zawo­dy na sko­ki wzwyż z gło­wą konia. Chłop­cy, jeśli nie gra­ją w Mine­cra­fta lub w Roblo­xa, wolą kopać pił­kę. Ale czy kie­dyś było ina­czej?

- Dzie­ci mia­ły do zaba­wy owal­ne i okrą­głe pił­ki zro­bio­ne z nadmu­cha­nych pęche­rzy zwie­rzę­cych, a w póź­niej­szym okre­sie pił­ki wyko­na­ne ze skó­ry: z prze­pla­ta­nych pasków lub zszy­te z trzech ele­men­tów: dwóch kół i podłuż­ne­go paska – zwra­ca uwa­gę Anna Klim-Kli­ma­szew­ska.

Być może Miko­łaj Koper­nik też potra­fił „grać w nogę” z kole­ga­mi. Nie miał co praw­da poję­cia o Lewan­dow­skim czy Ronal­do, ale wie­dział, że trze­ba dobrze kop­nąć, żeby wzbu­dzić podziw. Wte­dy nie było jesz­cze bra­mek, ale rywa­li­za­cja mię­dzy chłop­ca­mi musia­ła się dawać we zna­ki. Kto wie, może gdy Koper­nik kie­dyś dobrze kop­nął, zro­zu­miał, że Zie­mia niczym pił­ka może krę­cić się wokół Słoń­ca?

Zaba­wy z pił­ką w XV wie­ku, autor: Euge­ne Damblans/Wikipedia

Krzyżacy między obiadem a kolacją

- Naśla­du­jąc czyn­no­ści doro­słych męż­czyzn, głów­nie ryce­rzy, chłop­cy bawi­li się też drew­nia­ny­mi mie­czy­ka­mi i noży­ka­mi. Do zaba­wy mie­li tak­że minia­tu­ro­we narzę­dzia przy­go­to­wu­ją­ce do ról zawo­do­wych, m.in. pra­cy w rze­mio­śle, a tak­że środ­ki trans­por­tu – wóz­ki czy łód­ki. Wóz­ki mogły być wyko­rzy­sty­wa­ne do woże­nia lalek lub innych zaba­wek, jak rów­nież dzie­ci mogły się nimi wozić nawza­jem — zauwa­ża Anna Klim-Kli­ma­szew­ska. — Minia­tu­ro­we łódecz­ki z kory lub drew­na były odwzo­ro­wa­niem łodzi prze­zna­czo­nych do prze­miesz­cza­nia się oraz poło­wu ryb – nie­po­rad­ność wyko­na­nia nie­któ­rych z nich świad­czy, że dzie­ci czę­sto wyko­ny­wa­ły je same.

Drew­nia­ny mie­czyk z cza­sów śre­dnio­wie­cza, fot. Muzeum Naro­do­we w Szcze­ci­nie

Nie bra­ko­wa­ło też gier, któ­re rów­nież dzi­siaj sku­tecz­nie zabi­ja­ły nudę. Były to gry kar­cia­ne, sza­chy i war­ca­by. Dziew­czyn­ki mia­ły lal­ki, a chłop­cy figur­ki koni i ryce­rzy. Bied­niej­sze dzie­ci stru­ga­ne z drew­na, bogat­sze nawet z por­ce­la­ny. Na sto­łach musia­ły więc roz­gry­wać się licz­ne bata­lie. Co cie­ka­we, Koper­nik doj­rze­wał w cza­sie walk z Krzy­ża­ka­mi. W domu musia­ło się o tym spo­ro mówić, bo zarów­no dzia­dek Łukasz jak i ojciec Miko­łaj star­szy, byli bar­dzo zaan­ga­żo­wa­ni w spra­wy wojen­ne. Być może mały Miko­łaj poko­ny­wał żoł­nie­rzy Zako­nu mię­dzy obia­dem i kola­cją? I wła­śnie te zaba­wy prze­ło­ży­ły się potem na jego zwy­cię­ską obro­nę zam­ku w Olsz­ty­nie? Przy­po­mnij­my, że w stycz­niu 1521 roku Koper­nik, któ­ry wów­czas admi­ni­stro­wał w Olsz­ty­nie, odpra­wił Krzy­ża­ków z kwit­kiem.

Ale zaba­wy w cza­sach małe­go Miko­ła­ja to rów­nież wspól­ne zaba­wy w dom, urzą­dza­nie małych wesel czy świąt. Rów­nież dzi­siaj dzie­ci mają się świet­nie, urzą­dza­jąc w ten spo­sób życie swo­ich zaba­wek. Im ich wię­cej w domu, tym wię­cej moż­li­wo­ści. A jeśli bawią się z rodzi­ca­mi, to już szczę­ście nie­po­ję­te.

A co najważniejsze?

- W daw­nym spo­łe­czeń­stwie pra­ca nie zabie­ra­ła czło­wie­ko­wi aż tyle cza­su w cią­gu dnia i nie czu­ła się tak bar­dzo w opi­nii; nie mia­ła wte­dy tej egzy­sten­cjal­nej war­to­ści, jaką jej przy­zna­je­my od z górą stu lat. Trud­no nawet powie­dzieć, że mia­ła ten sam sens. Nato­miast zaba­wy i roz­ryw­ki zaj­mo­wa­ły o wie­le wię­cej miej­sca niż krót­kie chwi­le, któ­re my im ukrad­kiem poświę­ca­my. Dla ówcze­snej spo­łecz­no­ści były jed­nym z naj­waż­niej­szych spo­so­bów zacie­śnie­nia zbio­ro­wych wię­zi, trzy­ma­nia się razem – zwra­ca uwa­gę Phi­lip­pe Ari­ès w „Histo­rii dzie­ciń­stwa”. Czyż­by dzie­ci cza­sów Koper­ni­ka były szczę­śliw­sze od dzi­siej­szych? Czy spę­dza­ły wię­cej cza­su z rodzi­ca­mi i rówie­śni­ka­mi?