Jak to możliwe, że człowiek, który hobbystycznie zajmował się astronomią, wywrócił świat do góry nogami? Jak udało mu się udowodnić, że Ziemia krąży wokół Słońca? Mikołaj Kopernik dokonał tego na Warmii. Zawarł wszystko w dziele „De revolutionibus”. Pisanym po godzinach.
Ma 212 kart zapisanych odręcznym, starannym pismem po łacinie. Czy to dużo, aby rozprawić się ze starożytną teorią kosmosu geocentrycznego? Czy to “akurat”, aby przekonać nowożytny świat, że system heliocentryczny to rzeczywistość? Tak, tyle wystarczyło, by dzieło „De revolutionibus” Mikołaja Kopernika zmieniło obraz świata. Tyle wystarczyło, by myśli zawarte w księdze raziły współczesnych mocą pioruna. W czasach, kiedy Kopernik badał niebo, wierzono, że to Ziemia jest w centrum kosmosu, a Słońce i planety krążą wokół niej, niejako oddając jej hołd. Za myślenie, że jest inaczej, groziła kara śmierci. Za mówienie i pisanie o tym, wyklęcie za życia. Czasy nie ułatwiały więc doświadczaniu i dochodzeniu do prawdy. Pewnie łatwiej byłoby siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, dla świętego spokoju, ale czy byłoby to zgodne z sumieniem Kopernika?
Urwanie głowy i nadzieje biskupa
Kopernik jest szalenie zapracowanym człowiekiem. Pracuje dla kapituły warmińskiej, więc – przekładając to na dzisiejsze realia – w korporacji. Nie pracuje od-do, nie zamyka drzwi wychodząc z pracy i nie zajmuje się tylko prywatnym życiem „po godzinach”. Po studiach, w 1503 roku, przyjeżdża do Lidzbarka Warmińskiego, gdzie jest sekretarzem i lekarzem wuja – Łukasza Watzenrode, biskupa warmińskiego. Jest więc na każde zawołanie. Nie tylko do bólu głowy, ale i do rozmów na różne tematy. Wuj z siostrzeńcem omawia też obowiązki. Mikołaj towarzyszy mu podczas zjazdów stanów pruskich (to jak dzisiejsze sejmiki), negocjacji polsko-krzyżackich i w innych wydarzeniach politycznych, doskonaląc swoje talenty dyplomatyczne. Ma pełne ręce roboty. Do tego Watzenrode pokłada w siostrzeńcu nadzieje, że kiedyś przejmie po nim pałeczkę. Ma go na oku. Jak więc w tym tyglu znaleźć czas na hobby? A jednak. Zamiast kłaść się spać, Kopernik patrzy w niebo, czując, że „coś tu nie gra”. Jest świetnym obserwatorem i matematykiem, więc to, co dostrzega, potrafi opisać. Wie, że w życiu liczą się konkrety. I że trzeba je opisać.

Wojna i niebo na Warmii
Czas leci. Kopernik dobiega czterdziestki. Kreśli „Mały Komentarzyk”, w którym przedstawia siedem założeń dotyczących ruchu sfer w układzie heliocentrycznym. Ostatnie słowo zapisuje w 1512 lub 1513 roku. Wtedy bywa już w Olsztynie jako wizytator kapituły warmińskiej. Gdy zamieszkuje tu w latach 1516–19 i 1520–21, ma już jasno określony plan – badać niebo i napisać coś większego na temat swojego odkrycia. Ale obowiązków cały czas ma masę. Jest administratorem zamku w Olsztynie, czyli korporacyjnym menadżerem. Do tego dochodzą jeszcze Krzyżacy, którzy mają apetyt na Warmię. Zajmują miasto po mieście. Za cel obierają też Olsztyn, ale Kopernik nie chce dać im za wygraną. I to dosłownie. Choć do walki nie dochodzi, sprytnie odprawia wrogów. Jest jak kapitan, który ostatni schodzi ze statku. Jak więc ze spokojem i uwagą w takiej sytuacji obserwować niebo? A jednak miłość do gwiazd jest tak silna, że znajduje na to czas. Być może to go odstresowuje. Być może chęć udowodnienia tego, co dzieje się wokół Słońca jest tak ogromna, że nie może przestać o tym myśleć.
- Po napisaniu „Małego Komentarzyka” i udostępnieniu go nielicznemu gronu zaufanych przyjaciół przystąpił do zorganizowania obserwacji astronomicznych i pisania swego głównego dzieła. Obserwacje wykonywał za pomocą instrumentów, opisanych u Ptolemeusza. Sporządził je własnoręcznie z drewna. Były to: kwadrant do obserwacji Słońca, instrument paralaktyczny, czyli trikwetrum i sfera armilarna – wylicza Eugeniusz Rybka, autor „Życia i twórczości Mikołaja Kopernika”. — Najprawdopodobniej w 1515 roku Kopernik zaczął pisać swe główne dzieło, które później w druku otrzymało tytuł (nadany chyba przez wydawców) „De revolutionibus orbium coelestium”. Pracować mógł nad tym dorywczo, bo działalność publiczna pozostawiała mu niewiele czasu na badania naukowe, szczególnie podczas pełnienia obowiązków administratora dóbr kapitulnych. (…) Pracy naukowej jednak jako astronom nie przerywał. (…) Na krużganku zamku olsztyńskiego wykonał około 1517 roku tablicę, przy pomocy której obserwował pozorny ruch Słońca w celu wyznaczenia nierównomierności w ruchu Ziemi.
“Głupiec od astronomii”
W końcu 1521 roku Kopernik zamieszkuje we Fromborku. Na stałe aż do śmierci. Tu też ma ręce pełne roboty, jest kanonikiem katedralnym, ale cały czas pracuje nad swoim dziełem. Nie rezygnuje też z obserwacji Słońca. Kupuje za własne pieniądze basztę północno-zachodnią. To dobry punkt do obserwacji, ale tylko w teorii. Kopernik nigdy nie patrzy w niebo z wieży. Buduje wypoziomowaną, ceglaną platformę w ogrodzie jednej z kanonii, poza obrębem Wzgórza Katedralnego we Fromborku, zwaną pavimentum.
W końcu ok. 1523 roku przystępuje do uzupełnienia części napisanej w Olsztynie. Ale głowi się, czy ukazanie dzieła światu w całości mam sens. Trzyma je w przysłowiowej szufladzie. Ale o jego odkryciu, przekazywaną pocztą pantoflową, mówi się coraz częściej. Różne są opinie.
Marcin Luter na przykład wyraża swój sąd o Koperniku: „Ten głupiec chce wywrócić całą sztukę astronomii!”
Do publikacji przekonuje Kopernika jego jedyny uczeń, Jerzy Joachim Retyk. Ale żeby sprawdzić nastroje, najpierw w Gdańsku – w 1540 roku — ukazuje się zapowiedź „De revolutionibus” właśnie jego pióra. Nosi tytuł „Narratio prima” i po dziś dzień jest uważana za najlepszy wstęp do kopernikowego „O obrotach”. Okazuje się sukcesem, który otwiera drogę dziełu Mikołaja. Retyk zawozi w końcu rękopis „De revolutionibus” do drukarni w Norymberdze i nadzoruje początkowe etapy druku. Nie ma już odwrotu.

Kopernik świadomy rewolucji?
Pierwsze wydanie „De revolutionibus” ukazuje się drukiem w Norymberdze 21 marca 1543 roku w drukarni Jana Tetreiusa. Kopernik wtedy choruje z powodu udaru, w wyniku którego doznaje częściowego paraliżu i traci mowę. Śmierć jest blisko.
- Pod koniec 1542 roku Kopernik tak zaniemógł, że już z łoża nie zdołał się podźwignąć. Opiekowali się nim dwaj kanonicy warmińscy, Jerzy Donner i Fabian Emerich – twierdzi Eugeniusz Rybka. — Legenda mówi, że zdołał dzieła dotknąć stygnącymi palcami. Jednakże do świadomości konającego człowieka fakt, że dzieło jego zostało już wydrukowane, dotrzeć nie mógł.
Może i Kopernik nie ma już świadomości, ale świat jej nabiera. Teoria heliocentryczna ma rację bytu. Może nie od razu, po wielu trudnościach, ale w końcu Ziemia pełnoprawnie krąży wokół Słońca. Pojawiają się nowe dowody, nowi wyznawcy Kopernika, chociażby Galileusz, który stwierdza: „a jednak się kręci!”

Kolejna edycja „De revolutionubus” ukazuje się drukiem w Bazylei w 1566 roku, która posiada dołączony tekst Retyka „Narratio Prima”. Następna publikacja ma miejsce w Amsterdamie w 1617 roku. Dzieło trafia też na Indeks Ksiąg Zakazanych. Usunięte z niego jest dopiero w 1835 roku, czyli aż po 219 latach. Niedługo potem ukazuje się czwarte wydanie — w 1854 roku w Warszawie. Wydanie piąte pojawia się w Toruniu w 1873 roku, natomiast szóste w 1949 roku w Monachium. W 1953 w Warszawie ukazuje się pierwsza księga „O obrotach sfer niebieskich” w językach polskim i łacińskim.
Godziwa cena autografu
Rękopis po śmierci Kopernika trafia w ręce Retyka. Prawdopodobnie towarzyszy mu aż do jego śmierci w 1574 roku w czeskich Koszycach. Dziedziczy go po nim Walentyn Otho, uczeń Retyka i późniejszy profesor w Heidelbergu. Właśnie w tym mieście rękopis „De revolutionibus” w 1603 roku przechodzi na własność Jakuba Christmanna. Ten orientalista i miłośnik astronomii podpisuje rękopis 19 grudnia 1603 roku nazywając Kopernika Warmiakiem. Ma rację, w końcu tu wszystko się zadziało. Od pierwszego słowa do ostatniej kropki. Toruń, który nauczył Mikołaja chodzić, mówić i pisać, może tylko obejść się smakiem. To klimat Warmii odcisnął się na Koperniku, jakiego znamy.

- Po jego śmierci (Christmanna – red.) wdowa sprzedała rękopis 17 stycznia 1614 roku za „godziwą cenę” ówczesnemu studentowi uniwersytetu heidelberskiego, Janowi Amosowi Komenskiemu (1592–1670). Być może autograf towarzyszył słynnemu pedagogowi w czasie jego pobytu w Polsce w latach 1626–1656 – zauważa Teresa Borawska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu na stronie uczelni. — Nie wiadomo dokładnie, w jakich okolicznościach rękopis „De revolutionibus” trafiłł do biblioteki śląskiego hrabiego Ottona von Nostitz (1608–1665). Obecność autografu w jego zbiorach potwierdza sporządzony 5 października 1667 oku. inwentarz Biblioteki Nostitzów znajdującej się wówczas na zamku w Jaworze Śląskim. Przeniesiony później wraz z całym księgozbiorem do pałacu w Pradze autograf „De revolutionibus” pozostawał w posiadaniu Nostitzów przez blisko 300 lat.
Gdy bibliotekę Nostitzów upaństwowiono w 1945 roku, rękopis trafia do zbiorów Biblioteki Muzeum Narodowego w Pradze. Stąd w 1953 roku, w roku śmierci Stalina i końca pewnej epoki, wypożyczony został do Warszawy na wystawę zorganizowaną z okazji obchodów rocznicy kopernikańskiej. Trzy lata później rząd Czechosłowacji przekazuje Polsce ten bezcenny zabytek. Strona polska rewanżuje się Biblią w języku czeskim z XV wieku. Od tego czasu autograf „De revolutionibus” przechowywany jest w skarbcu Biblioteki Jagiellońskiej. Jest dostępny online.
- Na ile wiedza nasza pozwala domniemywać, iż rękopis (autograf) jest istotnie rękodziełem Mikołaja Kopernika? Przede wszystkim analizie poddano papier. W tym dziele rozróżniamy cztery rodzaje papieru, posiadają one charakterystyczne filigrany, czyli znaki wodne. Najstarszy papier pochodzi z nieustalonej papierni ze znakiem węża – to znak wodny dość powszechnie używany we Włoszech i w Hiszpanii, a także w południowej Francji w XV i XVI wieku. Drugi rodzaj papieru pochodzi najprawdopodobniej z Holandii. Jest to papier, który nie należał do papieru najwyższych gatunków. W filigranie widać rękę z uniesionymi do góry rozwartymi palcami pod koroną. Inny papier z filigranem przedstawia literę P z umieszczonym nad nim kwiatem, wreszcie na czwartym filigranie widać rękę, jednak zamiast korony jest tam trójlistna koniczyna – tłumaczy Jacek Szczepanik w portalu Przystanek Nauka. — Wszystkie te papiery pochodzą z epoki. Bardzo szczegółowo badane było również pismo, niemalże krok po kroku, wszystkie litery. Dzieło napisane jest ręką uczonego, tzw. kursywą humanistyczną, drobne zapiski na marginesach i pomiędzy liniami pochodzą od Jerzego Joachima Retyka, ucznia Mikołaja Kopernika, oraz Jakuba Christmanna.
I dodaje: — Przeglądając rękopis, można wiele dowiedzieć się o samym autorze. Równe, kaligraficzne pismo świadczy o uporządkowaniu myśli wiodącej. Równiutkie tabele i przejrzyste rysunki pokazują wielkość autora. Widać miejsca, gdzie dzieło powstawało na skutek jakiegoś natchnienia, inkaust coraz jaśniejszy świadczy o tym, że dolewano do niego wody. W innym miejscu widzimy plamy czy nawet wylany kałamarz – prawdopodobnie Mikołaj Kopernik miał zawsze napełniony kałamarz. Różna grubość pisma może zależeć od różnej grubości naciętego gęsiego pióra. W pewnej części tabel do nagłówków stosował czerwony atrament. Nawet bez znajomości łaciny i astronomii, patrząc tylko na zapisane stronice, możemy dowiedzieć się wiele o osobie i geniuszu Mikołaja Kopernika.
Warto wiedzieć
W 1998 roku z Biblioteki PAN skradziono pierwsze wydanie „De revolutionibus” Mikołaja Kopernika z 1543 roku.
Złodziej podał się za pracownika pracowni artystycznej, założono mu konto i udostępniono starodruk do skorzystania na miejscu. Mężczyzna wyszedł do toalety, starodruk schował pod swetrem i opuścił budynek.
Skradziony egzemplarz miał 196 numerowanych i 6 nienumerowanych stron. Policja wyznaczyła nagrodę za wskazanie sprawcy, ale nie przyniosło to skutku. Podobne kradzieże odnotowano w krajach byłego ZSRR. W lutym 2017 roku z magazynu w pobliżu lotniska Heathrow skradzione zostały starodruki warte ponad 2 mln funtów, wśród nich było też dzieło Kopernika.
W 1999 roku rękopis dzieła został wpisany na listę Pamięć świata UNESCO. W Polsce znajduje się 12 egzemplarzy pierwszego wydania, o ile skradzione dzieło z Krakowa nie zostało wywiezione z kraju.
W 2008 roku na aukcji w nowojorskim domu Christie’s drukowane dzieło Mikołaja Kopernika zostało sprzedane za 2,2 mln dolarów. Była to niemal dwukrotność ceny szacunkowej.
Każdy zachowany egzemplarz oryginalnego wydania “De revolutionibus” wygląda inaczej. Okazuje się, że w czasach Kopernika osoba, która zamawiała książkę, dostawała ostatecznie tylko jej poszczególne strony, które oprawiała we własnym zakresie.
O „De revolutionibus” opowiada film zrealizowany przez Dom Emisyjny Manuscriptum.
Rękopis Mikołaja Kopernika i jego tajemnice przybliża Polskie Radio.