Bez surowców, bez ludzi, bez kapitału – tak wyglądał przemysł Warmii i Mazur po wojnie. Region odbudowywał się powoli, zmagając się z ideologicznymi barierami i marginalnym miejscem w planach gospodarczych państwa.
Warmia i Mazury równa się turystyka – to pierwsze i słuszne skojarzenie nie tylko przybysza z zewnątrz, ale i wielu mieszkańców. Wcześniej miałem okazję pisać o ogromnych zniszczeniach regionu po II wojnie światowej, ale też o odbudowie dróg i uruchamianiu ruchu turystycznego. Teraz, mimo że – poza paroma wyjątkami w postaci fabryki opon czy zakładów branży meblarskiej – region nie kojarzy się z dużymi zakładami przemysłowymi, warto poświęcić trochę uwagi tej gałęzi gospodarki. Jak wyglądał powojenny przemysł? Dlaczego nie mógł się rozwijać? Jakie były wytyczne odbudowy? Cofnijmy się do wczesnych lat pięćdziesiątych i czasów wielkich planów gospodarczych.
Gospodarka na uboczu
Brak bogactw naturalnych, położenie na krańcach państwa niemieckiego oraz dominacja rolnictwa to cechy, które sprawiały, że przemysł w ówczesnych Prusach Wschodnich nie miał korzystnych warunków do rozwoju. Co istotne, głównymi odbiorcami produktów i dóbr wytworzonych przez zakłady przemysłowe byli miejscowi rolnicy, a nie rynki zewnętrzne. Wobec braku surowców tworzono przedsięwzięcia bazujące przede wszystkim na miejscowych zasobach. Powstawały więc tartaki, przedsiębiorstwa zajmujące się – dziś powiedzielibyśmy – przetwórstwem spożywczym, czyli młyny, gorzelnie, mleczarnie oraz fabryki maszyn rolniczych.
Przed 1939 rokiem na Warmii i Mazurach próżno było szukać ośrodków przemysłowych uznawanych za wiodące w całej prowincji. Główne punkty na przemysłowej mapie Prus Wschodnich stanowiły: Królewiec, położona u ujścia Niemna Tylża oraz Elbląg. Królewiec znany był z produkcji lokomotyw, maszyn rolniczych, wagonów wszelkich typów oraz kotłów parowych. Elbląg słynął z fabryki Komnickwerke, produkującej m.in. samochody i pługi, a także założonej w 1854 roku przez Ferdinanda Schichaua stoczni.

Uwagę zwracała również duża liczba cegielni, wykorzystujących powszechnie dostępną glinę czy wapień (zwłaszcza z okolic Mrągowa, Giżycka i Pisza), oraz garbarni – chociażby w rejencji gąbińskiej czy w Braniewie. Produkcja tych zakładów miała jednak bardziej charakter lokalny – na skalę powiatu czy rejencji, aniżeli masowy.
Brak ludzi i maszyn
Po wojnie odbudowa przemysłu napotykała na wiele problemów. Brakowało maszyn oraz wykwalifikowanych specjalistów. Stąd też zrozumiały wydaje się fakt niechętnego wysiedlania Niemców z tych terenów. Funkcjonowanie ówczesnych zakładów przemysłowych bardziej można określić mianem wegetacji niż normalnej działalności. Wiele z nich tak naprawdę przypominało rozbudowane warsztaty rzemieślnicze. Jednym słowem – ciężko było się rozwijać, mierząc się z powojennym chaosem i ingerencjami ideologicznymi.
Bitwa o handel
Pisząc o ingerencji ideologicznej, nie wolno zapominać, że po II wojnie światowej Warmia i Mazury stały się areną swego rodzaju „bitwy”. Nie używano jednak w niej karabinów, tylko chociażby podatków.
Musimy pamiętać, że wiele osób przybyłych na tereny naszego regionu – po zaledwie symbolicznym zagospodarowaniu się – chciało układać sobie życie w warunkach zbliżonych do przedwojennych. Nie zdawano sobie do końca sprawy ze zmian zachodzących w gospodarce, sprowadzających się do przejścia z systemu kapitalistycznego na system centralnego planowania. Na fali entuzjazmu zakładano niewielkie zakłady – sklepy, piekarnie, cukiernie, warsztaty samochodowe i rzemieślnicze.

Wiosną 1947 roku władze państwa zainicjowały „bitwę o handel”, która oficjalnie miała na celu walkę z przestępczością gospodarczą, szabrem i łapownictwem. Cel może i słuszny, jednak w praktyce skupiano się na ograniczaniu działalności zakładów funkcjonujących poza strukturami państwowej gospodarki. Szykany polegały na nakładaniu niewspółmiernych do osiąganych dochodów podatków, przeprowadzaniu ustawicznych kontroli czy utrudnianiu dostępu do deficytowych surowców i towarów niezbędnych do prowadzenia działalności. Polityka państwa przyniosła zamierzony skutek. Niewielkie inicjatywy prywatne upadły, a warsztaty rzemieślnicze trafiły w ręce spółdzielni produkcyjnych. Władza komunistyczna przejęła pełną kontrolę nad kolejnym istotnym elementem życia społecznego…
Plany, plany, plany
Powojenne władze nie zakładały na Warmii i Mazurach rozwoju przemysłu, w szczególności jego gałęzi i branż określanych mianem „ciężkich”. Tworzone były oczywiście nowe zakłady przetwórstwa spożywczego, przemysłu drzewnego, częściowo też włókienniczego.
W regionie nie powstała natomiast żadna inwestycja pokroju fabryki samochodów na warszawskim Żeraniu czy zakładów chemicznych, jakie wybudowano w Gorzowie Wielkopolskim, czyli też na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Plany zakładały budowę 14 zakładów przemysłowych i rozwój istniejących. Przedsiębiorstwa te najczęściej działały w budynkach poniemieckich – oryginalnych lub zaadaptowanych na cele przemysłowe, np. w koszarach.
Spośród przedsięwzięć przemysłowych uruchomionych na początku lat pięćdziesiątych XX wieku wymienić należy: fabrykę płyt pilśniowych i wiórowych w Rucianem-Nidzie, działającą do 1995 roku, fabrykę kalafonii – wykorzystywanej do lutowania, ale też nacierania smyczków – w Spychowie, zakłady rybne w Giżycku.

Statystyki podają, że dziesięć lat po wojnie w przemyśle na Warmii i Mazurach zatrudnionych było 31 tysięcy osób, co i tak – biorąc pod uwagę warunki – uznać wypadało za duży sukces. Priorytet stanowiła bowiem likwidacja zniszczeń oraz doprowadzenie do przynajmniej częściowej asymilacji wielkiego tygla narodów, kultur i religii, który stał się codziennością Warmii i Mazur po 1947 roku. Na przemysł przez duże „P” na Warmii trzeba było poczekać do lat sześćdziesiątych, kiedy zaczęto budować Olsztyńskie Zakłady Opon Samochodowych.