Z kijów, płótna i strun zbudował szybowiec. Ferdinand Schulz latał bez silnika dłużej niż ktokolwiek przed nim. Pokazał, że odwaga, pomysł i pasja mogą pokonać nawet najbardziej zaawansowaną technikę. Jego dokonania do dziś inspirują podniebnych pasjonatów.
Ferdinand Schulz był światowym mistrzem szybownictwa i pionierem lotów bez silnika – a pochodził z małej warmińskiej wsi Piszewo. Jego szybowce, choć zbudowane z drewna, płótna i strun, wyglądały skromnie – niemal jak modele – ale biły rekordy świata wysokości i odległości lotu. Ten skromny nauczyciel z Warmii udowodnił, że geniusz nie potrzebuje fabryki – wystarczy pomysł, odwaga i niebo nad głową.
8 godzin i 42 minuty w powietrzu
W 1924 roku świat znał już Braci Wright. Minęło dwadzieścia lat od ich pierwszego lotu z silnikiem. Wtedy utrzymali się w powietrzu przez niecałą minutę. Latanie było jeszcze młode, a szybownictwo – czymś zupełnie nowym. Wiedza o aerodynamice dopiero się kształtowała. Konstruktorzy uczyli się na błędach.
W kolejnych latach loty bez silnika stawały się coraz dłuższe. W 1920 roku rekord świata to zaledwie 13 minut. Dwa lata później – trochę ponad godzinę. W 1923 Francuz Alexis Maneyrol przekroczył granicę trzech godzin. Ale nikt nie zbliżył się nawet do tego, co zrobił Schulz.

W maju 1924 roku Schulz przyjechał do Rossitten (dziś Rybaczij w Obwodzie Kaliningradzkim). Wiał tu stały wiatr, idealny do testów. Przywiózł własnoręcznie zbudowany szybowiec FS‑3. Kadłub z drewna, skrzydła z muślinu, wszystko trzymały struny od pianina. Złośliwi mówili o nim: „Skrzynka z kijów od miotły” (Besenstielkiste). Ale ta skrzynka potrafiła latać.
11 maja 1924 roku wystartował o świcie i przez 8 godzin i 42 minuty utrzymywał się w powietrzu. To był nowy rekord świata – i jeden z najlepszych wyników w historii szybownictwa. Uznano go za przełom. Po raz pierwszy ktoś udowodnił, że człowiek bez silnika może utrzymać się w powietrzu niemal cały dzień.
- Chłop leciał tyle godzin bez jedzenia, picia i możliwości załatwienia innych potrzeb – mówił podczas wykładu w Muzeum Miasta Malborka dr Maciej Bakun, który prowadzi badania m.in. nad lotnictwem w Królewcu i byłej prowincji Prusy Wschodnie.

W mediach tamtych lat można znaleźć relacje pełne podziwu: „Nigdy wcześniej nie widzieliśmy takiego lotu. Pilot był geniuszem” – wspominał w jednym z archiwalnych artykułów jeden ze sędziów zawodów.
Dziś rekord w tej kategorii wynosi 56 godzin i 30 minut. Został ustanowiony przez niemieckiego pilota, Klausa Ohlmanna, w 2003 roku w Ameryce Południowej, wykorzystując fale górskie do długotrwałego lotu.
Jak skok w kosmos
Rok później Schulz został zaproszony na III Wszechrosyjskie Zawody Szybowcowe do Koktebelu – legendarnych stepów i klifów nad Morzem Czarnym, gdzie wiatry były jeszcze silniejsze. Tam, w październiku 1925 roku, na swoim szybowcu ustanowił nowy rekord świata – 12 godzin i 6 minut ciągłego lotu.
Co więcej – osiągnął wtedy również rekord wysokości: wzbił się na 435 metrów nad poziom startu. Dla porównania: dzisiejsze loty szybowcowe na 400 m to standard, ale wówczas było to jak skok w kosmos.
Rosjanie wiwatowali. Schulz został wpisany do panteonu światowego szybownictwa – choć nigdy nie był ani wojskowym lotnikiem zawodowym, ani inżynierem akademickim.
14 godzin, 7 minut i 456 km
W maju 1927 roku Schulz wrócił do Rossitten z nowym szybowcem: „Westpreußen” (Zachodniopruski). Tym razem nie chodziło już tylko o długość lotu. Chciał przebić wszystko: czas, odległość i prędkość.
Wystartował przed południem. Wiatr znad Bałtyku niósł go przez całe 14 godzin i 7 minut. W tym czasie przebył dokładnie 455,8 kilometra, z maksymalną średnią prędkością 54,45 km/h. To był bezapelacyjny rekord świata w szybownictwie bez napędu.
Człowiek, który miał wszystkie rekordy
Pod koniec 1927 roku Schulz trzymał w ręku wszystkie rekordy: czasu, wysokości, odległości i prędkości. W dodatku jego szybowce budowane były amatorsko, w warsztacie przy szkole, bez wsparcia przemysłu. Uczniowie pomagali mu naciągać muślin, skręcać pręty, szlifować żebra skrzydeł.
Ferdinand triumfował, ale pozostał skromny. Mieszkańcy Malborka, gdzie pracował w szkole, pamiętają, jak spacerował w płaszczu z uczniowskimi zeszytami, potem siadał do kokpitu i startował z pobliskiego pola.
Warmińskie zabawy z wiatrem
Ferdinand Schulz urodził się w 1892 roku na Warmii — w Pissau, czyli w Piszewie w gminie Jeziorany. Był najstarszy z dwanaściorga dzieci nauczyciela wiejskiej szkoły. W wieku 12 lat wyjechał do krewnych w Braniewie, gdzie ukończył gimnazjum. Później wybrał tę samą drogę, co jego ojciec – został nauczycielem. Kształcił się w Reszlu i Toruniu.
Ciągnęło go do zabawy z wiatrem. Zbudował wiatrak dla mamy, który zasilał domowe urządzenia. Później przyszedł czas na bardziej skomplikowane konstrukcje. Z dokumentów wynika, że powstawały z cienkich świerkowych listewek, pergaminu, blachy z puszek po konserwach i lekkiego drutu.
Gdy wybuchła I wojna światowa, miał 22 lata. Zgłosił się do armii, trafił do piechoty stacjonującej w Gdańsku. Już 1 sierpnia 1914 roku został ranny pod Tannenbergiem. Przez całą wojnę walczył na różnych frontach, został trzykrotnie ranny i odznaczony Krzyżem Żelaznym II i I klasy. W 1917 roku przeszedł do lotnictwa i na początku 1918 roku wykonał pierwszy samodzielny lot. Wróg uszkodził wtedy jego samolot, ale udało mu się awaryjnie lądować. Zabrał z silnika wrogi pocisk – nosił go później jako talizman.

Nauczyciel z głową w chmurach
Po demobilizacji wrócił do pracy nauczyciela, ale ciągnęło go w górę. Traktat wersalski zakazał Niemcom budowy samolotów z silnikami, ale nie szybowców. Schulz wykorzystał tę furtkę. Zbudował pierwszy warsztat, gdzie projektował i składał własne konstrukcje, które sam nazywał „latającymi pudełkami”.
Nie działał sam. Zebrał wokół siebie młodych pasjonatów. Na Mierzei Kurońskiej powstała szkoła szybowcowa. W Rossitten (dziś Rybaczie w obwodzie królewieckim) szkolono młodzież w warunkach idealnych – piaszczyste podłoże, ciepłe prądy wznoszące. Szkoła oficjalnie ruszyła w 1924 roku, a przez kolejne dwie dekady przewinęło się przez nią kilkadziesiąt tysięcy osób.
Latał na tym, co miał pod ręką
Schulz nie tylko szkolił. Chciał bić rekordy. W 1921 roku wziął udział w zawodach w Röhn – jego konstrukcja nie została dopuszczona do rywalizacji, ale i tak poleciał. Wykonał poza zawodami osiem lotów ze zbocza w Pelz. W jednym z nich pokonał 365 metrową trasę w 46 sekund. Dostał nagrodę pocieszenia za odwagę – tysiąc marek.
Trzy lata później ustanowił pierwszy rekord. 11 maja 1924 roku, na swoim szybowcu FS‑3 utrzymał się w powietrzu 8 godzin i 42 minuty. Potem już było tylko lepiej. Rozbił bank i stał się bohaterem.
Jego konstrukcje były prymitywne, ale skuteczne. Latał na tym, co miał pod ręką. Startował bez kasku, bez spadochronu. Ufał swoim umiejętnościom. Mimo licznych kraks, wychodził z nich cało.
Malbork. Nowe miejsce, nowe skrzydła
W 1927 roku Schulz przeprowadził się do Malborka. Dostał tu pracę w szkole i mógł rozwijać pasję. Władze miasta, z burmistrzem Bernhardem Pawelcikiem na czele, mocno wspierały lotnictwo. Powstało lotnisko szybowcowe w Wielbarku. Schulz latał nad miastem, wzbudzając entuzjazm mieszkańców.
Był już wtedy znaną postacią – przystojny, odważny, popularny. Kobiety pisały do niego listy. On sam unikał związków, bo wolał szybowce i motocykle.
- Miał twarz muśniętą słońcem i wiatrem, a powagi dodawały mu zmarszczki w kącikach oczu. Pewnie musiał je mrużyć podczas wielogodzinnych lotów, dlatego się ich „dorobił”. (…) Piękny, młody i utytułowany szybownik był bożyszczem kobiet. Pewnie dziś powiedzielibyśmy, że Schulz był starym kawalerem, ale miał duże wzięcie u kobiet, które go uwielbiały, pisały do niego listy. Ale jego wielką miłością było szybownictwo i motocykle – opowiada w rozmowie z portalem malbork.naszemiasto.pl Tomasz Agejczyk, dyrektor Muzeum Miasta Malborka, który od lat zbiera informacje o niezwykłej postaci.

Schulz całkowicie poświęcił się lataniu. Uznał, że nie ma miejsca na rodzinę. Gdy zainteresowanie ze strony kobiet zaczęło go męczyć, sięgnął po sprytny fortel. W Cranz zrobił sobie zdjęcie z trzema identycznie ubranymi chłopcami. Fotografia krążyła z podpisem: „Schulz z dziećmi”. Ten prosty zabieg skutecznie ostudził uczucia wielbicielek.
Lot ku pamięci
16 czerwca 1929 roku Schulz wraz z Bruno Kaiserem polecieli do Sztumu, by zrzucić wieniec podczas uroczystości odsłonięcia pomnika. Ich samolot najpierw złamał skrzydło, potem rozbił się na rynku. Obaj zginęli na miejscu. Schulz miał 36 lat.
Malbork pożegnał swojego mistrza z honorami. Trumny wystawiono w hali sportowej. Schulza pochowano w Lidzbarku Warmińskim. Na jego pogrzeb przyjechali mieszkańcy z całego regionu. Wieniec, który miał trafić na pomnik w Sztumie, ostatecznie spoczął na jego trumnie.

„Ikar z warmińskiego nieba”
Schulz był pionierem szybownictwa. Zbudował co najmniej dziesięć własnych modeli szybowców, z których najbardziej znane to FS‑3, FS‑5 i FS-10. Miał też szczęście. Specjaliści naliczyli, że aż 98 razy uniknął śmiertelnego niebezpieczeństwa..
Jego nazwisko nosiły ulice w Malborku i Elblągu. Miał własny pomnik – ustawiony jeszcze za życia na skraju lotniska w Malborku-Wielbarku.
Po wojnie pamięć o nim się zatarła. Dopiero od początku XXI wieku jego historia wróciła. W 2006 roku uczniowie ze Szkoły Podstawowej nr 3 w Malborku upamiętnili Schulza tablicą na domu, w którym mieszkał. Dziś jego postać przybliża wystawa w Muzeum Miasta Malborka. W ostatnich latach postać Schulza przypominało Muzeum Miasta Malborka. Z kolei na czasowej wystawie w zamku w Lidzbarku Warmińskim można było zobaczyć szybowce zrobione z kijów od szczotek.
Teraz zostanie uhonorowany w Pliszewie, skąd pochodził. W centrum wsi stanie tablica upamiętniająca „Ikara z warmińskiego nieba”.