Nie tyl­ko Wawel ma swo­je­go potwo­ra – Orne­ta rów­nież ma swo­ją opo­wieść. Tu cały czas żyje legen­da o smo­ku, któ­ry nie­gdyś ter­ro­ry­zo­wał oko­li­cę. Prze­trwa­ła przez wie­ki, sta­jąc się sym­bo­lem wal­ki ze złem.

Orne­ta to małe mia­stecz­ko na War­mii, któ­re żyje swo­ją histo­rią. Leży nad spo­koj­ną Drwę­cą War­miń­ską, oto­czo­ne pagór­ka­mi i lasa­mi. Tutaj czas pły­nie wol­niej, a prze­szłość wciąż wybrzmie­wa w murach i uli­cach.

Mia­sto, o nazwie wywo­dzą­cej się od pru­skie­go „sta­ry las”, czy­li Worm­ditt, ma swo­je korze­nie w XIV wie­ku, kie­dy uzy­ska­ło pra­wa miej­skie. Zamek, któ­ry przez pewien czas peł­nił rolę sie­dzi­by bisku­pa, zain­spi­ro­wał miesz­kań­ców do prze­ję­cia wła­dzy w swo­je ręce. Wyku­pi­li urząd sołec­ki, two­rząc Radę Miej­ską, co sta­no­wi­ło klu­czo­wy moment w roz­wo­ju mia­sta.

Zanim jed­nak wybu­do­wa­no ratusz, musia­no roz­wią­zać kwe­stię smo­ka, któ­ry zamiesz­ki­wał gro­ty w miej­scu pla­no­wa­ne­go ryn­ku. Potwór, któ­re­go obec­ność stwa­rza­ła poważ­ne trud­no­ści, stał się czę­ścią miej­skiej legen­dy.

Oka­zu­je się więc, że nie tyl­ko kra­kow­ski Wawel ma swo­je­go potwo­ra. Orne­ta tak­że ma swo­ją legen­dę. Spi­sał ją Fran­ci­szek Chru­ściel, nauczy­ciel i pasjo­nat lokal­nej kul­tu­ry, w latach 50. XX wie­ku. Dziś histo­ria Orne­ty nadal oży­wa – nie tyl­ko w murach i uli­cach, ale tak­że w opo­wie­ściach, któ­re wciąż prze­ka­zy­wa­ne są z poko­le­nia na poko­le­nie.

Herb Orne­ty uka­zu­ją­cy legen­dar­ne­go smo­ka

Smok w cieniu ratusza

Nikt nie wie, kie­dy dokład­nie roze­gra­ły się te wyda­rze­nia. Może to tyl­ko sym­bol, a może praw­dzi­wa bestia. Jed­no jest pew­ne – opo­wie­ści o zie­ją­cym ogniem smo­ku krą­żą wśród miesz­kań­ców. Załóż­my, że smok ist­niał – groź­ny, okrut­ny, osta­tecz­nie poko­na­ny. Jego ślad pozo­stał w her­bie mia­sta.

Smok miesz­kał w pie­cza­rze pod zie­mią. Tak, dokład­nie tam, gdzie stoi dziś ratusz. Wyj­ście pro­wa­dzi­ło w stro­nę kościo­ła św. Jana. Krę­ty kory­tarz cią­gnął się aż do kościel­nych pod­zie­mi. Frag­men­ty tej tra­sy ist­nie­ją nadal, choć są zasy­pa­ne i nie­do­stęp­ne.

Niezwykle brutalny i żarłoczny

Smok budził w Orne­cie praw­dzi­wą gro­zę. Jego imię było syno­ni­mem stra­chu, a wie­ści o jego bru­tal­no­ści roz­cho­dzi­ły się po oko­licz­nych wio­skach lotem bły­ska­wi­cy.

- Ornec­ki smok, powszech­nie nazy­wa­ny potwo­rem, był ponoć nie­zwy­kle bru­tal­ny i żar­łocz­ny – pisał Fran­ci­szek Chru­ściel. — Kro­ni­ki poda­ją, że ofia­rą jego żar­łocz­no­ści naj­czę­ściej pada­ła trzo­da chlew­na, ale poże­rał też i ludzi, kobie­ty, dzie­ci, star­ców, a nawet oby­tych z nie­bez­pie­czeń­stwem i wsła­wio­nych w boju ryce­rzy – poty­ka­ją­cych się z potwo­rem z bro­nią w ręku.

Smok nie tyl­ko nisz­czył życie, ale i nadzie­ję. Jego krwa­we śla­dy zosta­wia­ły głę­bo­ki strach, a każ­da nowa ofia­ra pogłę­bia­ła pani­kę wśród miesz­kań­ców.

Rozprawy z potworem

Miesz­kań­cy w koń­cu nie wytrzy­ma­li. Po latach cier­pień i stra­chu, naj­od­waż­niej­si chwy­ci­li za broń. Ruszy­li na smo­ka, goto­wi zary­zy­ko­wać wszyst­ko. Pró­bo­wa­li róż­nych metod – ognia, tru­ci­zny, kamie­ni. Wal­czy­li zwy­kli ludzie, ryce­rze, a nawet całe zastę­py wojow­ni­ków. Jed­nak za każ­dym razem smok oka­zy­wał się sil­niej­szy.

- Korzy­sta­no z naj­róż­niej­szych chwy­tów, prze­my­śla­no naj­dziw­niej­sze spo­so­by. Pró­bo­wa­no smo­ka spa­lić, otruć, zato­pić, zasy­pać kamie­nia­mi i zie­mią – wyli­czał Fran­ci­szek Chru­ściel. – Na dar­mo wal­kę ze smo­kiem pro­wa­dzi­ły nie tyl­ko gru­py zwy­kłych śmier­tel­ni­ków, miesz­kań­ców osa­dy, ale i wybit­ne jed­nost­ki sta­nu rycer­skie­go, a nawet całe ich świet­nie uzbro­jo­ne zastę­py „mężów nie­po­ko­na­nych w żad­nym boju”. Zawsze jed­nak doko­ny­wa­ło się to bez skut­ku i naj­czę­ściej z utra­tą życia śmiał­ków, któ­rzy poku­si­li się na „roz­pra­wę z potwo­rem”.

Ornec­ki ratusz z XIV wie­ku, fot. Marek Mróz/Wikipedia

Walka na kopię i pazury

Pew­ne­go dnia do Orne­ty przy­był tajem­ni­czy rycerz. Na koniu, z kopią w dło­ni, dowie­dział się o smo­ku. Bez zwło­ki przy­go­to­wał się do wal­ki. Sta­nął naprze­ciw bestii. Smok zio­nął ogniem, ryczał prze­raź­li­wie. W koń­cu rzu­cił się na ryce­rza z peł­ną furią. Jego skrzy­dła trze­po­ta­ły, a ogni­sty oddech spa­lił­by każ­de­go, kto zna­la­zł­by się w zasię­gu. Rycerz nie cof­nął się jed­nak ani o krok. Z wiel­ką zręcz­no­ścią, jak­by prze­wi­dział każ­dy ruch bestii, uni­kał pazu­rów i zębów smo­ka. Wzniósł kopię, a jego ręka, pew­na jak nigdy, wymie­rzy­ła cel. Z zim­ną krwią, cel­nym cio­sem ugo­dził potwo­ra w ser­ce. Smok wydał gło­śny, prze­raź­li­wy ryk. Zawył, a następ­nie runął na zie­mię z hukiem, któ­ry wstrzą­snął całym pla­cem. Zwy­cię­stwo ryce­rza było pew­ne.

- Olbrzy­mim jego ciel­skiem dłu­go jesz­cze tar­ga­ły kon­wul­sje i śmier­tel­ne drgaw­ki – pod­kre­ślił Fran­ci­szek Chru­ściel. — Nie zapo­wia­da­ło to już jed­nak żad­nej gro­zy, choć ludzie wca­le jesz­cze nie chcie­li uwie­rzyć w to, co się tu przed chwi­lą sta­ło i bar­dzo bojaź­li­wie przy­bli­ża­li się do miej­sca potycz­ki, śmierć tego nie­zrów­na­ne­go olbrzy­ma i krwio­pij­cy – była nie­zwy­kle wiel­kim wyda­rze­niem w życiu wszyst­kich miesz­kań­ców mia­sta i jego oko­lic.

Święty Jerzy dał radę?

Ludzie podzi­wia­li odwa­gę ryce­rza. Nie­któ­rzy twier­dzi­li, że to sam Jerzy, słyn­ny pogrom­ca smo­ków, przy­był, by zakoń­czyć tę strasz­ną histo­rię. Świę­ty Jerzy, patron ryce­rzy i wojow­ni­ków, był zna­ny z legen­dy, w któ­rej poko­nał smo­ka ter­ro­ry­zu­ją­ce­go mia­sto. W tra­dy­cji chrze­ści­jań­skiej stał się sym­bo­lem zwy­cię­stwa dobra nad złem, odwa­gi i męczeń­stwa. Jego histo­ria, sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­na w śre­dnio­wie­czu, inspi­ro­wa­ła wie­lu, któ­rzy wie­rzy­li, że praw­dzi­wi boha­te­ro­wie, jak Jerzy, poja­wia­ją się w momen­tach naj­więk­sze­go zagro­że­nia. W tym przy­pad­ku, wie­lu uzna­ło, że to wła­śnie on przy­był na pomoc Orne­cie.

Tajem­ni­czy wybaw­ca odje­chał jed­nak w ciszy, nie cze­ka­jąc na żad­ne nagro­dy. Gdy pró­bo­wa­no go odna­leźć, już go nie było. Legen­da jed­nak prze­trwa­ła, a smok z Orne­ty, podob­nie jak ten z Wawe­lu, stał się sym­bo­lem wal­ki ze złem.

Ryn­ny w kształ­cie smo­ka na ornec­kim koście­le św. Jana Chrzci­cie­la, fot. Romek/Wikipedia

Smok w herbie, smok w kościele

Herb mia­sta Orne­ty, uży­wa­ny od 1388 roku, przed­sta­wia smo­ka gry­zą­ce­go wła­sny ogon – sym­bol, któ­ry może nawią­zy­wać do lokal­nej legen­dy o smo­ku.

Ozdob­ne zakoń­cze­nia rynien w kształ­cie smo­ków kośció­ła św. Jana, rów­nież mogą nawią­zy­wać do tej samej legen­dy.

Nie­któ­rzy histo­ry­cy suge­ru­ją, że legen­da mogła powstać jako meta­fo­ra daw­nych zagro­żeń, takich jak najaz­dy czy klę­ski żywio­ło­we. Choć brak dowo­dów na ist­nie­nie potwo­ra, opo­wieść Chru­ście­la, opar­ta na ust­nych prze­ka­zach i kro­ni­kach, wciąż fascy­nu­je miesz­kań­ców War­mii.

Orne­tę poka­zu­je TELEWIZJA KOPERNIK kopernik.tv.