Lek­tu­ra przy­go­do­wej powie­ści roz­bu­dzi­ła w nim pasję do gwiazd. Dziś popu­la­ry­zu­je naukę w Lidz­bar­ku War­miń­skim — mie­ście, w któ­rym Koper­nik miesz­kał i pra­co­wał. O inspi­ra­cjach i kosmo­sie opo­wia­da Jacek Drąż­kow­ski, nauczy­ciel i astro­nom.

Ukoń­czył Pan astro­no­mię na uni­wer­sy­te­cie w Toru­niu. To wła­śnie Toruń jest przez Pola­ków naj­bar­dziej koja­rzo­ny z Koper­ni­kiem, bo tam się uro­dził. A może Miko­łaj Koper­nik był War­mia­kiem?

– Zde­cy­do­wa­nie tak. Może­my, a nawet powin­ni­śmy go tak nazy­wać.

Dla­cze­go?

– Spę­dził tu ponad poło­wę swo­je­go życia, i to życia doro­słe­go, naj­bar­dziej owoc­ne­go pod wzglę­dem nauko­wym i zawo­do­wym. Na tej zie­mi doko­nał swo­ich naj­więk­szych odkryć, tutaj zakoń­czył swój żywot i tutaj został pocho­wa­ny. To wystar­cza­ją­ce argu­men­ty.

Co Koper­nik robił w Lidz­bar­ku War­miń­skim?

– Rola Koper­ni­ka w Lidz­bar­ku War­miń­skim była spe­cy­ficz­na. Przez kil­ka pierw­szych lat prze­by­wał tu przede wszyst­kim jako krew­niak i gość swo­je­go wuja, potęż­ne­go bisku­pa war­miń­skie­go Łuka­sza Wat­zen­ro­de­go. Były to wizy­ty o cha­rak­te­rze czy­sto rodzin­nym. Nie peł­nił tu wte­dy żad­nych ofi­cjal­nych funk­cji. Przez dłu­gi czas poku­to­wa­ło na przy­kład prze­ko­na­nie, że był sekre­ta­rzem bisku­pa, co nie jest praw­dą. Każ­dy sekre­tarz pod­pi­sy­wał się pod doku­men­ta­mi, jeśli nie imien­nie, to przy­naj­mniej jego pismo było roz­po­zna­wal­ne. Rze­czy­wi­ście, był tu jeden sekre­tarz, któ­ry miał cha­rak­ter pisma nie­co zbli­żo­ny do pisma Koper­ni­ka, ale Miko­łaj z całą pew­no­ścią tej funk­cji nie peł­nił. Dopie­ro w 1507 roku kapi­tu­ła war­miń­ska for­mal­nie skie­ro­wa­ła go tutaj, aby peł­nił funk­cję oso­bi­ste­go leka­rza bisku­pa.

Jacek Drążkowski na tle szkolnej kopii obrazu "Astronom Kopernik. Rozmowa z Bogiem" Matejki, fot. Beata Brokowska

Czy miał czas i warun­ki, by obser­wo­wać tu nie­bo?

– W Lidz­bar­ku nie miał ku temu warun­ków. Musi­my pamię­tać, że zamek był twier­dzą. O zmierz­chu zamy­ka­no bra­my i nie moż­na było wyjść na zewnątrz. A z zam­ko­we­go dzie­dziń­ca widać jedy­nie nie­wiel­ki kwa­drat nie­ba nad gło­wą, i to ten mało atrak­cyj­ny astro­no­micz­nie. Naj­cie­kaw­sze obiek­ty – pla­ne­ty, Księ­życ – poru­sza­ją się wzdłuż eklip­ty­ki, czy­li pozor­nej dro­gi Słoń­ca na nie­bie – i to one mogły go inte­re­so­wać naj­bar­dziej, a nie kil­ka gwiazd widocz­nych w zeni­cie.

Mimo to Lidz­bark pod­kre­śla swo­je związki z Koper­ni­kiem. Jest tu szko­ła jego imie­nia, pomnik, a od nie­daw­na tak­że mural. Wąt­ki koper­ni­kań­skie poja­wia­ją się rów­nież w hote­lu Kra­sic­ki.

– Co cie­ka­we, hotel Kra­sic­ki przy­jął tę nazwę, ponie­waż nie mógł nazy­wać się „Koper­nik” – po dru­giej stro­nie uli­cy ist­niał już obiekt o tej nazwie. Mimo to nawią­za­no do astro­no­ma. Jest tu pięk­na, okrą­gła sala „Koper­nik”, któ­ra pier­wot­nie była salą repre­zen­ta­cyj­ną. Mia­ła na pod­ło­dze wypia­sko­wa­ny wspa­nia­ły Układ Sło­necz­ny, wzo­ro­wa­ny na ryci­nie z dzie­ła „De revo­lu­tio­ni­bus”. Teraz potrze­by hote­lu się zmie­ni­ły i sala ma inny cha­rak­ter.

Wiem, że pro­wa­dzi pan poka­zy nie­ba.

- Koper­nik jest posta­cią znacz­nie bar­dziej roz­po­zna­wal­ną na świe­cie niż biskup Kra­sic­ki, stąd od same­go począt­ku ist­nie­nia hote­lu poja­wi­ła się idea, aby nawią­zy­wać do jego posta­ci. Natu­ral­nym pomy­słem było stwo­rze­nie obser­wa­to­rium. Nie­ste­ty, na zam­ku nie było na to odpo­wied­nie­go miej­sca. Zde­cy­do­wa­no się więc umie­ścić dwa mobil­ne tele­sko­py na wie­ży zega­ro­wej. Moż­na je wysta­wiać na taras, któ­ry jest co praw­da wąski, ale daje gościom ogrom­ną fraj­dę. Jeste­śmy w cen­trum mia­sta, więc zanie­czysz­cze­nie świa­tłem ogra­ni­cza widocz­ność, jed­nak spoj­rze­nie przez tele­skop na Księ­życ, pla­ne­ty czy inne dostęp­ne obiek­ty jest nie­zwy­kłym prze­ży­ciem.

To wie­czor­ne poka­zy?

– Wyłącz­nie. Dla­te­go czę­sto moje spo­tka­nia mają dwie czę­ści. Naj­pierw, korzy­sta­jąc z rzut­ni­ka, opo­wia­dam o astro­no­mii i poka­zu­ję na ekra­nie fascy­nu­ją­ce obra­zy kosmo­su. A gdy pogo­da nie dopi­su­je i nie mogę poka­zać gościom na żywo Księ­ży­ca, pla­net czy barw­nych gwiazd, przy­no­szę w tor­bie to, co spa­dło z nie­ba – mete­ory­ty. Wte­dy goście mają bli­skie spo­tka­nie trze­cie­go stop­nia z mate­rią kosmicz­ną.

Podob­no w hote­lu znaj­du­je się bar­dzo cie­ka­wy por­tret Koper­ni­ka.

– To jest kopia słyn­ne­go por­tre­tu toruń­skie­go, zwa­ne­go gim­na­zjal­nym, któ­re­go ory­gi­nał, a wła­ści­wie jego póź­niej­sza wer­sja, znaj­du­je się dziś w Ratu­szu Sta­ro­miej­skim w Toru­niu. Przyj­mu­je się, że Koper­nik mógł pozo­wać do pier­wo­wzo­ru tego wize­run­ku, i co naj­cie­kaw­sze – mogło to mieć miej­sce wła­śnie w murach lidz­bar­skie­go zam­ku, w cza­sie gdy peł­nił tu funk­cję leka­rza.

Por­tret Miko­ła­ja Koper­ni­ka (tzw. gim­na­zjal­ny) z Sali Miesz­czań­skiej w Ratu­szu Sta­ro­miej­skim w Toru­niu

Co za tym prze­ma­wia? Prze­cież powszech­nie uwa­ża się, że nie zachował się żaden por­tret Koper­ni­ka wyko­na­ny za jego życia.

– To praw­da, ale nie zacho­wał się rów­nież żaden por­tret jego wuja, bisku­pa Łuka­sza Wat­zen­ro­de­go. Ist­nie­je hipo­te­za, że oba por­tre­ty powsta­ły w tym samym cza­sie i zosta­ły nama­lo­wa­ne przez tego same­go, wyso­kiej kla­sy mala­rza, praw­do­po­dob­nie ucznia ze szko­ły Albrech­ta Düre­ra, któ­re­go biskup spro­wa­dził na swój dwór. Być może Wat­zen­ro­de chciał w ten spo­sób upa­mięt­nić sie­bie jako panu­ją­ce­go księ­cia-bisku­pa oraz Miko­ła­ja, w któ­rym upa­try­wał swo­je­go następ­cę.

W ory­gi­nal­nej wer­sji por­tre­tu znaj­do­wał się kwiat kon­wa­lii. Cze­go był sym­bo­lem?

– Pro­fe­sor Marian Flik, ana­li­zu­jąc por­tret toruń­ski pod­czas jego kon­ser­wa­cji przed 500. rocz­ni­cą uro­dzin astro­no­ma, doko­nał kil­ku fascy­nu­ją­cych odkryć. Oka­za­ło się, że obraz, nama­lo­wa­ny na dębo­wej desce, został przy­cię­ty już po jego ukoń­cze­niu. Kie­dy sko­ja­rzy­my go ze słyn­ną ryci­ną, któ­ra powsta­ła na pod­sta­wie inne­go por­tre­tu, wypo­ży­czo­ne­go nie­gdyś z From­bor­ka do Stras­bur­ga, widzi­my Koper­ni­ka trzy­ma­ją­ce­go gałąz­kę kon­wa­lii – sym­bol nauk medycz­nych. To poka­zu­je go nie jako astro­no­ma czy duchow­ne­go, ale jako leka­rza, medy­ka.

Czy­li kon­wa­lia była klu­czem do inter­pre­ta­cji?

– Dokład­nie. Sko­ro deska zosta­ła obcię­ta, ory­gi­nal­ny obraz mógł być więk­szy i przed­sta­wiać Koper­ni­ka z kon­wa­lią. To by ide­al­nie paso­wa­ło do okre­su, gdy peł­nił on funk­cję leka­rza na dwo­rze wuja w Lidz­bar­ku. Szko­da, że por­tret Łuka­sza Wat­zen­ro­de­go zagi­nął, bo porów­na­nie obu dzieł pozwo­li­ło­by nam nie­mal z całym prze­ko­na­niem stwier­dzić, że wyszły spod tej samej ręki.

Wróć­my do Lidz­bar­ka. Gdzie dziś cho­dzi­my śla­da­mi Koper­nik?

– W tam­tych cza­sach zamek i mia­sto sta­no­wi­ły dwa odręb­ne świa­ty. Koper­nik z pew­no­ścią poru­szał się po dzie­dziń­cu zam­ko­wym, kom­na­tach i całym tere­nie przed­zam­cza. Kie­dy dziś spa­ce­ru­je­my po tych miej­scach, stą­pa­my dokład­nie po tych samych ścież­kach co on. Nato­miast mia­sto było osob­ną jed­nost­ką. Nie sądzę, żeby cha­dzał tam bez potrze­by. To raczej ludzie z mia­sta przy­cho­dzi­li pra­co­wać na zamek, a nie odwrot­nie.

Jak ukła­da­ły się jego rela­cje z wujem Łuka­szem Wat­zen­ro­de? Ponoć biskup miał trud­ny cha­rak­ter.

– Z pew­no­ścią był życz­li­wy dla swo­je­go sio­strzeń­ca, ale nie mógł być zachwy­co­ny fak­tem, że Miko­łaj nie chciał podą­żać wyty­czo­ną przez nie­go ścież­ką karie­ry, któ­rej zwień­cze­niem mia­ła być infu­ła bisku­pia. Histo­ryk, dok­tor Jerzy Sikor­ski, w swo­jej książ­ce suge­ru­je wręcz, że Miko­łaj praw­do­po­dob­nie uciekł z Lidz­bar­ka od wuja. Nie wie­my nawet, kie­dy dokład­nie opu­ścił zamek i czy był obec­ny przy śmier­ci Wat­zen­ro­de­go. Według Sikor­skie­go, nie było go przy wuju, ponie­waż był już wte­dy rezy­den­tem we From­bor­ku, gdzie budo­wał swo­je obser­wa­to­rium, któ­re­go śla­dów, nie­ste­ty, do dziś nie może­my odna­leźć.

Pla­kat sta­je się opo­wie­ścią dzię­ki pasji Jac­ka Drąż­kow­skie­go, fot. Beata Bro­kow­ska

Cho­dzi o poszu­ki­wa­ne od daw­na pavi­men­tum?

– Tak. Podej­rze­wam, że to pavi­men­tum, czy­li spe­cjal­nie przy­go­to­wa­na, gład­ka posadz­ka do obser­wa­cji, znaj­do­wa­ło się obok wzgó­rza kate­dral­ne­go, na skar­pie, gdzie póź­niej wznie­sio­no oka­za­ły pomnik. Moż­na go zoba­czyć na sta­rych pocz­tów­kach. Jeże­li pomnik posta­wio­no dokład­nie w miej­scu obser­wa­to­rium, to jego budo­wa bez­pow­rot­nie zatar­ła wszel­kie śla­dy.

Co jesz­cze Lidz­bark mógł­by zro­bić, aby moc­niej pod­kre­ślić swój zwią­zek z Koper­ni­kiem?

– Lidz­bark War­miń­ski pozo­sta­je jedy­nym mia­stem z daw­nej fede­ra­cji miast koper­ni­kow­skich, w któ­rym nie ma ani obser­wa­to­rium, ani pla­ne­ta­rium. W Pol­sce maso­wo adap­tu­je się teraz sta­re obiek­ty, na przy­kład wie­że ciśnień, na takie cele. Byłem nie­daw­no w Płoń­sku, gdzie wspa­nia­le prze­ro­bio­no taką wie­żę na nowo­cze­sne pla­ne­ta­rium i obser­wa­to­rium. Prze­wi­ja­ją się tam tysią­ce ludzi, a prze­cież Płońsk nie jest miej­sco­wo­ścią tury­stycz­ną. Lidz­bark jest, a w dodat­ku ma sta­tus uzdro­wi­ska, więc wkrót­ce będą tu przy­jeż­dżać tłu­my. Taka atrak­cja była­by bez­cen­na. Nie­ste­ty, u nas wie­ża ciśnień się sypie i bra­ku­je woli, by coś z tym zro­bić.

Wiem, że miał pan stwo­rzyć takie obser­wa­to­rium przy szko­le.

– Tak. Zosta­łem tu ścią­gnię­ty bli­sko 40 lat temu wła­śnie w celu zor­ga­ni­zo­wa­nia i pro­wa­dze­nia mię­dzysz­kol­ne­go obser­wa­to­rium astro­no­micz­ne­go, któ­re mia­ło powstać przy Szko­le Pod­sta­wo­wej nr 1 imie­nia Miko­ła­ja Koper­ni­ka. Szko­ła ma pięk­ną wie­żę, przy­go­to­wy­wa­łem już nawet pro­jek­ty jej adap­ta­cji. Dowie­dzia­łem się, że przed woj­ną, gdy w murach tej szko­ły mie­ści­ło się gim­na­zjum męskie i żeń­skie, na tara­sie tej wła­śnie wie­ży roz­sta­wia­no lune­ty i mło­dzież pro­wa­dzi­ła obser­wa­cje astro­no­micz­ne.

Dla­cze­go uwa­ża pan, że takie miej­sca są dziś potrzeb­ne?

– Cho­ciaż­by po to, żeby nie rosła nam licz­ba wyznaw­ców teo­rii pła­skiej Zie­mi. Żeby mło­dzi ludzie mogli na wła­sne oczy zoba­czyć kra­te­ry na Księ­ży­cu, pier­ście­nie Satur­na, księ­ży­ce Jowi­sza czy fazy Wenus. To pozwa­la lepiej zro­zu­mieć nasze miej­sce we Wszech­świe­cie i doświad­czyć tego same­go zachwy­tu kosmo­sem, jakie­go dozna­wał Koper­nik czy Imma­nu­el Kant, nasz sąsiad z Kró­lew­ca, patrząc w roz­gwież­dżo­ne nie­bo.

Warmia ma waż­ne miej­sce w bio­gra­fii Koper­ni­ka.

– Dużo się w tej kwe­stii robi. W Olsz­ty­nie powsta­ją pomni­ki i mura­le, muzea orga­ni­zu­ją wspa­nia­łe wysta­wy. From­bork i Olsz­tyn bar­dzo pręż­nie pro­mu­ją postać astro­no­ma. W koń­cu jedy­ny zacho­wa­ny instru­ment nauko­wy, któ­rym posłu­gi­wał się Koper­nik – tabli­ca obser­wa­cyj­na – znaj­du­je się w kruż­gan­ku zam­ku w Olsz­ty­nie. Mamy się czym chwa­lić. Z kolei w Lidz­bar­ku mamy wydra­pa­ny na murach dzie­dziń­ca ryt, któ­ry przy­po­mi­na sche­mat wewnętrz­nej czę­ści Ukła­du Sło­necz­ne­go z dzie­ła Koper­ni­ka. Kie­dyś, pół żar­tem, pół serio, opi­sa­łem w piśmie „Ura­nia”, że to może być dowód na to, że wła­śnie stąd Koper­nik obser­wo­wał Mer­ku­re­go.

Jacek Drąż­kow­ski na tle mura­lu przed­sta­wia­ją­ce­go Koper­ni­ka w Lidz­bar­ku War­miń­skim, fot. Beata Bro­kow­ska

Pań­skie zain­te­re­so­wa­nia są bar­dzo sze­ro­kie. Inte­re­su­je się pan m.in. posta­cią pana Samo­chodzi­ka, boha­te­ra ksią­żek Zbi­gnie­wa Nie­nac­kie­go.

– Moje zain­te­re­so­wa­nia astro­no­micz­ne zaczę­ły się wła­śnie od lek­tu­ry książ­ki „Pan Samo­cho­dzik i zagad­ki From­bor­ka”. To ona roz­bu­dzi­ła moją cie­ka­wość posta­cią Koper­ni­ka, a od Koper­ni­ka już tyl­ko krok do astro­no­mii.

Czy­li ta książka zmie­ni­ła pana życie?

– Był taki okres w moim życiu, że gdy zapi­sa­łem się do biblio­te­ki, czy­ta­łem książ­ki cały­mi pół­ka­mi. Jak zaczą­łem Verne’a, musia­łem prze­czy­tać wszyst­ko, co napi­sał. Potem był Szklar­ski i jego seria o Tom­ku, a gdy tra­fi­łem na Nie­nac­kie­go, pochło­ną­łem wszyst­kie jego książ­ki, któ­re były dostęp­ne. Pan Samo­cho­dzik, któ­ry był histo­ry­kiem sztu­ki, tak mnie zafa­scy­no­wał, że sam chcia­łem iść w jego śla­dy.

A został pan astro­no­mem.

– Tak się zło­ży­ło, że mój star­szy brat został histo­ry­kiem sztu­ki i sku­tecz­nie odra­dził mi pój­ście w jego śla­dy.

Ale pan nie odra­dził swo­jej cór­ce, któ­ra zosta­ła astro­nom­ką?

– Ona mi nawet nie powie­dzia­ła, że chce nią zostać! Zro­bi­ła to nie­ja­ko po cichu. Oczy­wi­ście żar­tu­ję, ale tego pro­ce­su nie śle­dzi­łem na bie­żą­co. Gdy poszła do liceum w Olsz­ty­nie i zamiesz­ka­ła w inter­na­cie, zaczę­ła uczęsz­czać na zaję­cia kół­ka astro­no­micz­ne­go, któ­re pro­wa­dził mój kole­ga, Bog­dan Kule­sza. Wie­dzia­łem, że tam cho­dzi, ale nie zda­wa­łem sobie spra­wy, jak wiel­ką sta­ło się to dla niej pasją. Dopie­ro gdy wzię­ła udział w Ogól­no­pol­skim Mło­dzie­żo­wym Semi­na­rium Astro­no­micz­nym, zro­zu­mia­łem, że to poważ­na spra­wa. Póź­niej, ku moje­mu zasko­cze­niu, dowie­dzia­łem się, że zda­je na astro­no­mię do Toru­nia, na tę samą uczel­nię, któ­rą ja koń­czy­łem.

Świat się jed­nak zmie­nia.

– Zde­cy­do­wa­nie. To zabaw­ne, bo gdy ja stu­dio­wa­łem, na roku mia­łem samych kole­gów i tyl­ko jed­ną kole­żan­kę. Kie­dy cór­ka zaczę­ła stu­dia, ze zdzi­wie­niem usły­sza­łem, że ona ma same kole­żan­ki i tyl­ko jed­ne­go kole­gę. A i ten „rodzy­nek” zre­zy­gno­wał na trze­cim roku.

Czy zna­jo­mi nazy­wa­ją ją „Koper­ni­kiem w spód­ni­cy”?

– (Śmiech) Cza­sem nie­któ­rzy tak żar­to­bli­wie o niej mówią. Ja z kolei śmie­ję się, że Koper­nik swo­imi bada­nia­mi poka­zał nam, jak skon­stru­owa­ny jest Układ Sło­necz­ny, a moja cór­ka, Joan­na, robi krok dalej. Sta­ra się poka­zać, jak ten nasz Układ Sło­necz­ny powstał. Bada pro­ce­sy for­mo­wa­nia się pla­net, cofa­jąc się w swo­ich bada­niach o 4,5 miliar­da lat.

Jak poto­czy­ła się jej karie­ra po stu­diach w Toru­niu?

– Wyje­cha­ła do Heidel­ber­gu, gdzie zro­bi­ła dok­to­rat. Póź­niej pra­co­wa­ła w Zury­chu, Mona­chium, a obec­nie pra­cu­je w Getyn­dze – mie­ście, któ­re wyda­ło naj­wię­cej nobli­stów i któ­re jest mia­stem part­ner­skim Toru­nia. Tak powin­no być, że młod­sze poko­le­nia idą dalej, a nie tyl­ko nas naśla­du­ją. Powin­ny sta­wiać kolej­ne kamie­nie milo­we w pozna­wa­niu Wszech­świa­ta.

Czy jest jakaś myśl Koper­ni­ka, któ­ra jest dla pana szcze­gól­nie waż­na?

– Nie mam jed­ne­go mot­ta, ale chciał­bym zwró­cić uwa­gę na pew­ne nie­do­po­wie­dze­nie, któ­re wią­że się z tym, o czym roz­ma­wia­li­śmy na począt­ku – z domi­na­cją Toru­nia w nar­ra­cji o Koper­ni­ku. Wyni­ka to w dużej mie­rze z popu­lar­ne­go dwu­wier­sza: „Wstrzy­mał Słoń­ce, ruszył Zie­mię, pol­skie go wyda­ło ple­mię”. Ten wiersz powstał w cza­sach zabo­rów i miał sil­ny wydźwięk patrio­tycz­ny. I zapo­mi­na­my, że Koper­nik zro­bił coś znacz­nie więk­sze­go niż tyl­ko poru­sze­nie Zie­mi i zatrzy­ma­nie jed­nej gwiaz­dy, Słoń­ca. To przy­kre, że nie­miec­ko­ję­zycz­ni miesz­kań­cy Toru­nia w XIX wie­ku zadba­li o to, by na coko­le pomni­ka przed ratu­szem zapi­sać całą praw­dę.

Co tam napi­sa­no?

– W mię­dzy­na­ro­do­wym języ­ku nauki tam­tych cza­sów, czy­li po łaci­nie, wyry­to napis gło­szą­cy, że Miko­łaj Koper­nik, Toruń­czyk, poru­szył Zie­mię, ale zatrzy­mał Słoń­ce i nie­bo – „Soli­sque et syde­ra movit”. Całe nie­bo! Wszyst­kie gwiaz­dy. Nie­ste­ty, my, Pola­cy, nie mamy tej świa­do­mo­ści. Koper­nik zatrzy­mał nie jed­ną gwiaz­dę, ale cały fir­ma­ment, któ­ry stał się ukła­dem odnie­sie­nia do bada­nia wszyst­kich ruchów. To była praw­dzi­wa rewo­lu­cja.

Nauczy­ciel i astro­nom wśród instru­men­tów inspi­ro­wa­nych Koper­ni­kiem, fot. Beata Bro­kow­ska

To kim w koń­cu był: Pola­kiem czy Niem­cem?

– Ani jed­nym, ani dru­gim w dzi­siej­szym rozu­mie­niu tych słów. W cza­sach Koper­ni­ka nie ist­nia­ło poję­cie przy­na­leż­no­ści naro­do­wej w takiej for­mie, jaką zna­my. Był pod­da­nym kró­la pol­skie­go, ale przede wszyst­kim był „tutej­szy” – był z uro­dze­nia Toruń­czy­kiem, z zasie­dze­nia stał się War­mia­kiem.

A co pan sądzi o przed­sta­wia­niu go jako obroń­cy Olsz­ty­na przed Krzy­ża­ka­mi?

– Tro­chę mnie to śmie­szy, zwłasz­cza gdy na wysta­wach muze­al­nych czy­tam, że Koper­nik był żoł­nie­rzem. On nie był żoł­nie­rzem i nie brał czyn­ne­go udzia­łu w wal­ce. Jako admi­ni­stra­tor zam­ku był odpo­wie­dzial­ny za przy­go­to­wa­nie obro­ny od stro­ny logi­stycz­nej: zapew­nie­nie odpo­wied­niej ilo­ści dział, pro­chu, kul, żyw­no­ści. Napi­sał też słyn­ny list do kró­la Zyg­mun­ta Sta­re­go z proś­bą o posił­ki. Ale Krzy­ża­cy, po nie­wiel­kiej potycz­ce, odstą­pi­li od oblę­że­nia.

Jak zatem spra­wić, by jego doko­na­nia i związ­ki z War­mią były doce­nia­ne?

– Wie­le się już dzie­je. Jak ktoś przy­jeż­dża do Olsz­ty­na, From­bor­ka czy Lidz­bar­ka, poty­ka się o mura­le, pomni­ki i wysta­wy. Bra­ku­je mi jed­nak nawią­za­nia do jego naj­więk­szej pasji – astro­no­mii. Błę­dem urzęd­ni­ków jest myśle­nie, że sko­ro pla­ne­ta­rium jest w Olsz­ty­nie, a we From­bor­ku jest muzeum i dzwon­ni­ca z waha­dłem Foucaul­ta, to na całe woje­wódz­two wystar­czy. Nasz region jest roz­le­gły i sieć małych, lokal­nych obser­wa­to­riów czy pla­ne­ta­riów mogła­by być znacz­nie gęst­sza. Świet­nym przy­kła­dem jest woje­wódz­two kujaw­sko-pomor­skie, gdzie zre­ali­zo­wa­no pro­jekt „Astro­Ba­za” i wybu­do­wa­no kil­ka­na­ście takich obiek­tów w małych miej­sco­wo­ściach. Nawet jeśli nie wszyst­kie dzia­ła­ją z jed­na­ko­wą efek­tyw­no­ścią, to zasia­no ziar­no, któ­re już wyda­je owo­ce w posta­ci mło­dzie­ży wybie­ra­ją­cej kie­run­ki ści­słe i tech­no­lo­gicz­ne.

Co pana naj­bar­dziej fascy­nu­je w Koper­ni­ku? Jak przed­sta­wia go pan mło­dym ludziom w szko­le?

– Pod­kre­ślam zawsze, że był to czło­wiek nie­praw­do­po­dob­nie inte­li­gent­ny, logicz­nie myślą­cy i racjo­nal­ny. W jego cza­sach medy­cy­na była ści­śle powią­za­na z astro­lo­gią. A gdy czy­ta się zapi­ski medycz­ne Koper­ni­ka, któ­re pozo­sta­wił na mar­gi­ne­sach ksiąg, nie ma tam mowy o tym, że sko­ro Mars jest w koniunk­cji z Jowi­szem, to nale­ży leczyć wątro­bę. Są za to kon­kret­ne recep­tu­ry i pre­cy­zyj­ne wska­za­nia, jakie zio­ła i na co mogą być sku­tecz­ne. Nie bawił się w żad­ną astro­lo­gię. Był czło­wie­kiem wie­rzą­cym, ale nie wie­rzył w zabo­bo­ny, racjo­na­li­stą. To był po pro­stu porząd­ny gość!