W Sząbruku kryje się miejsce, które zachwyca fanów historii i nietypowych pasji. Janusz Dramiński zaprasza do swojego świata pełnego kieratów i maszyn rolniczych. To nie tylko kolekcja – to żywa opowieść o przeszłości, która wciąga od pierwszej chwili.
To miejsce to prawdziwa podróż w czasie. W Sząbruku, 11 kilometrów i 15 minut jazdy samochodem od Olsztyna, jest miejsce, które zachwyca pasją i historią. To Muzeum Maszyn Rolniczych. Janusz Dramiński wraz z żoną Alicją stworzył tu coś niezwykłego – największą na świecie kolekcję kieratów konnych.
277 kieratów – tyle wystarczyło, by Janusz Dramiński trafił do Księgi Rekordów Guinnessa w 2018 roku. Dziś jego zbiory przekraczają już 300 sztuk. Każdy kierat jest inny, każdy z historią. – Bez nich serce by mi pękło – mówi Janusz Dramiński. — Różnią się napędem, średnicą, detalami. To prawdziwy skarb dla fanów techniki.

„Zobaczyłem i zakochałem się”
W ogrodzie, tuż przy domu Janusza Dramińskiego, stoją kieraty z fabryk w Ostródzie, Krakowie, a nawet z Litwy czy Rosji. Nazwy miejscowości na odlewach, jak Mehlzack (dziś Pieniężno), przenoszą w przeszłość. To nie tylko kolekcja, to mapa dawnych czasów.
- Na kieratach są nazwy miast, fabryk i nazwiska właścicieli. Kryje się więc za tym wielka historia. I ona właśnie mnie fascynuje. Bo wówczas, kiedy używano kieratów, żyli ludzie tacy sami jak my. Nie mieli jednak smartfonów, komputerów i nie latali samolotami. Ale dawali sobie świetnie radę, na miarę swoich czasów i możliwości — twierdzi Janusz Dramiński. — Gdyby nie ja, większość kieratów zostałaby przetopiona albo wysłana do Chin. Tam Chińczycy zrobiliby z nich pogrzebacze do grilla, które dziś kupowalibyśmy w supermarkecie. Bywało, że w ostatniej chwili wyciągałem kieraty spod młota.
Pasja pana Janusza zrodziła się z szacunku do ciężkiej pracy rolnika.
- Często nie była doceniana, a przecież była bardzo ważna — podkreśla kolekcjoner. — Moja rodzina pochodzi ze wsi, więc znam ciężką pracę na roli. Gdy byłem mały, często chodziłem za koniem, który ciągnął kierat. A później babcia dała mi cienki i wyrobiony sierp. Dostała go od swojej babci. Pomyślałem wtedy, że skoro mam już jeden, to przydałyby się i dwa sierpy. Złapałem bakcyla — wspomina Janusz Dramiński. — Ale pewnego dnia, na wzniesieniu, zobaczyłem kierat. Wyglądał jak ciemna wielka maszyna. Był piękny, zlany słońcem. Zobaczyłem i się zakochałem.
Nawet 500 kilo
Najpierw pan Janusz zdobył pierwszy kierat. Potem przybywały kolejne. To było niczym domino.
- Każdy z nich waży 300–400 kilogramów. Może nawet pięćset kilo. Czasami, jak widzę znajomego z widzenia, który na naszej ulicy zbiera złom, pytam go o ceny żeliwa. Mówi, że nie muszę się martwić. Że jeśli coś mam, to on przyjedzie tym właśnie wózkiem i wszystko weźmie. Śmieję się wtedy pod nosem, że raczej nie dałby rady za jednym zamachem — przyznaje pan Janusz. — wyzbierałem wszystkie kieraty i maszyny, jakie się tutaj znajdowały. Warmia i Mazury to były typowo rolnicze krainy. W małych miasteczkach wszędzie były odlewnie żeliwa produkujące sieczkarnie, młockarnie i oczywiście kieraty. Dlatego było tego tu dużo. Stały zapomniane gdzieś za stodołami. Często porastał je mech. Pamiętam, że jak jechałem kiedyś przez jakąś wieś i widziałem zapadającą się stodołę, byłem pewny, że za nią, w pokrzywach, znajdę kierat.
I dodaje: — To, że zebrałem aż tak pokaźny zbiór, duży udział ma także „Gazeta Olsztyńska”. Wiele lat temu piątkowe wydanie zawierało program telewizyjny. Rolnicy chętnie go kupowali i czytali ogłoszenia. Również moje o treści „Kupię kierat do Muzeum Maszyn Rolniczych”. Dzwonili do mnie, a ja wiedziałem, gdzie dokładnie pojechać. I gdy przyjeżdżałem, pytałem, ile mam zapłacić za kierat. Rolnik zdejmował czapkę i drapał się po głowie. I mówił, żebym dał na flaszkę. Albo żebym brał za darmo, bylebym pamiętał, że to jest po jego dziadku.
Wiatrak z podróży
W ogrodzie Janusza Dramińskiego stoi Koźlak – wiatrak z 1899 roku. Choć wygląda, jakby był tu od zawsze, przybył spod Hajnówki, oddalonej o 300 kilometrów. Mały, zgrabny, idealnie zachowany. Jego deski zostały odnowione, ale mechanizmy w środku pozostały oryginalne. Można śmiało powiedzieć, że to prawdziwa perełka, która przyciąga uwagę.
Wiatrak wcześniej stał w Naterkach, gdzie znajdowała się cała kolekcja. Jednak teren trzeba było zwolnić, więc wiatrak został rozłożony niemal do ostatniej śrubki i przewieziony jeszcze 5 kilometrów. Trasa niby krótka, ale pełna wyzwań.

W Sząbruku jest też pękająca w szwach stodoła. Tu też są maszyny rolnicze, ciągniki, często robione przez rolników, tzw. SAM‑y. Na poddaszu czekają misy, pralki rzeczne i centryfugi. Ale miejsca brakowało na kolejne sprzęty. Trzeba było wybudować nowe stodołę. Stoją w niej młocarnie – od PRL-owskich klasyków po przedwojenne cuda. Jest wóz strażacki Magirus z lat 70., świeżo kupiony od OSP. A do tego narzędzia, maselnice, stare pralki. Dramiński o wszystkim opowiada z błyskiem w oku – o fabrykach, ludziach, losach.
Jest też Biblioteka Techniki Rolniczej, gdzie zgromadzono instrukcje obsługi, stare książki, poradniki, zdjęcia. Eksponatów stale przybywa, bo okazuje się, że wciąż jeszcze można coś wygrzebać. Zbiory wymagają zabezpieczenia, powstała więc Fundacja Ochrony Dziedzictwa Techniki Rolniczej Warmii i Mazur.
Lipy i kamienie z datami
Na terenie muzeum powstała Aleja Stulecia Odzyskania Niepodległości, wysadzona szpalerem lip. Wśród nich posadowiono granitowe głazy z wyrytymi datami zdarzeń znaczących w historii Warmii i Polski. Aleja jest kręta — jak losy naszej państwowości.