Tuż po woj­nie dzie­ci bawi­ły się nad jezio­rem w Bar­tą­gu. Jeden nie­wy­buch zmie­nił wszyst­ko. Zgi­nę­ły. Tajem­ni­ca tej tra­ge­dii wciąż poru­sza. Co się wyda­rzy­ło ?

Bar­tąg, maleń­ka war­miń­ska wieś, budził się w nowej rze­czy­wi­sto­ści. Sta­re porząd­ki prze­pa­dły, a nowe kształ­to­wa­ły się cha­osie. W stycz­niu 1945 roku wkro­czy­ła tu Armia Czer­wo­na, przy­no­sząc koniec woj­ny, ale i czas bez­pra­wia. Przez pierw­sze tygo­dnie gra­bie­że, pod­pa­le­nia i gwał­ty sta­ły się bole­snym doświad­cze­niem tych, któ­rzy pozo­sta­li. Wie­lu miesz­kań­ców ucie­kło jesz­cze przed nadej­ściem Rosjan, oba­wia­jąc się odwe­tu lub sowiec­kiej oku­pa­cji. Jed­nak nie wszy­scy.

Część War­mia­ków – rdzen­nych miesz­kań­ców tych ziem – trwa­ła na miej­scu. Ich los też był nie­ja­sny. Nie­któ­rzy nie zdą­ży­li uciec. Wie­rzy­li jed­nak, że będą mogli dalej żyć w swo­ich domach. Wie­lu nosi­ło nie­miec­kie nazwi­ska i mówi­ło po nie­miec­ku, ale nie wszy­scy utoż­sa­mia­li się z Rze­szą.

Lasy wokół wsi też wciąż kry­ły wojen­ne śla­dy – porzu­co­ną broń i nie­wy­bu­chy. Ludzie uczy­li się nie pytać, nie szu­kać, nie wra­cać do prze­szło­ści. Każ­dy dzień przy­no­sił nowe oba­wy, ale i pró­bę oswo­je­nia rze­czy­wi­sto­ści.

To w tym trud­nym cza­sie doszło tu do tra­ge­dii. Sied­mio­ro dzie­ci zgi­nę­ło w wybu­chu – przy­pa­dek czy ślad prze­szło­ści?

Jezio­ro Bar­tą­żek, fot. Arek Małyska/Wikipedia

Zbiorowa mogiła przy szlaku

Kil­ka­dzie­siąt metrów od tęt­nią­ce­go życiem szla­ku nad brze­giem jezio­ra Bar­tą­żek jesz­cze kil­ka lat temu kry­ła się zbio­ro­wa mogi­ła. Pro­sty nagro­bek gło­sił, że spo­czy­wa­ły tu dzie­ci: Alfred (10 lat), Maria (9 lat) i Hugo (7 lat) z rodzi­ny Engel­ber­gów, Fran­ci­szek (14 lat) i Jan (9 lat) z rodzi­ny Roso­gów, Gin­ter (15 lat) z Petri­kow­skich oraz nie­zna­ny chło­piec, liczą­cy 13 lat. Do tra­ge­dii doszło 22 lute­go 1945 roku, gdy woj­na powo­li doga­sa­ła – Olsz­tyn wpadł w ręce Rosjan zale­d­wie mie­siąc wcze­śniej.

Niewybuchy z wojennych czasów

Począt­ko­wo tra­ge­dia ta, choć poru­sza­ją­ca, zosta­ła zapo­mnia­na. Dopie­ro w 2015 roku wró­co­no do niej po opu­bli­ko­wa­niu zdję­cia mogi­ły w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Zaczę­to drą­zyć temat i zada­wać pyta­nia. Co się wła­ści­wie sta­ło?

W oko­li­cy zale­ga­ły nie­wy­bu­chy – pozo­sta­ło­ści po nie­miec­kich maga­zy­nach amu­ni­cji i wal­kach z cza­sów odwro­tu Wehr­mach­tu. Porzu­co­ne ładun­ki i broń sta­no­wi­ły real­ne zagro­że­nie, szcze­gól­nie dla dzie­ci bawią­cych się w pobli­skich miej­scach.

Tak wła­śnie sta­ło się w przy­pad­ku grup­ki dzie­ci bawią­cych się nad jezio­rem Bar­tą­żęk. Pod­czas zaba­wy w zaro­ślach natknę­ły się na nie­wy­buch, któ­ry wyda­wał się nie­szko­dli­wy. Nie­ste­ty, ładu­nek wybuchł.

„Widok był straszny”

Z Wal­te­rem Roso­giem z Bar­tą­ga, któ­ry w 1945 roku miał 8 lat, roz­ma­wiał Woj­ciech Kosie­wicz, dzien­ni­karz lokal­nych mediów: „Też bym zgi­nął, ale prze­bi­łem nogę gwoź­dziem i nie zdą­ży­łem do nich dojść — wspo­mi­nał pan Wal­ter. — To był wybuch bom­by, bli­sko skła­do­wi­ska amu­ni­cji. Franz miał obe­rwa­ne nogi. Pro­sił, żebym podał mu ręce, chciał wstać. Powie­dzia­łem: prze­cież nie masz nóg! Johann stra­cił rękę, miał ranę na szyi, krew lała się stru­mie­nia­mi. Dziew­czy­na była roz­cię­ta na pół. Widok był strasz­ny. Przez dwa dni zbie­ra­li­śmy szcząt­ki.

Pan Wal­ter pamię­tał wszyst­kich, któ­rzy zgi­nę­li. Nie­zna­ny 13-latek przy­je­chał z Olsz­ty­na poba­wić się z miej­sco­wy­mi. Do domu już nie wró­cił. Zgi­nę­ło rów­nież rodzeń­stwo Szot­kow­skich, ale pocho­wa­no je gdzie indziej. Łącz­nie życie stra­ci­ło dzie­wię­cio­ro dzie­ci.

Ta tra­ge­dia wstrzą­snę­ła miesz­kań­ca­mi Bar­tą­ga. To był trud­ny czas, a w histo­rii wsi szcze­gól­ny. W miej­sco­wej para­fii nie było wów­czas księ­dza, bo rów­no mie­siąc wcze­śniej, 22 stycz­nia 1945 roku, żoł­nie­rze sowiec­cy zastrze­li­li ks. Otto Lang­kaua, pro­bosz­cza tutej­szej para­fii.

Zgi­nął ksiądz, któ­ry przez lata peł­nił funk­cję ducho­we­go prze­wod­ni­ka. A ludzie potrze­bo­wa­li w tym cza­sie poczu­cia bez­pie­czeń­stwa. Potem nade­szła kolej­na tra­ge­dia – śmierć dzie­ci, któ­re padły ofia­ra­mi nie­wy­bu­chu. Po tym wszyst­kim trud­no było się pozbie­rać.

Nowy rozdział po latach

Po 74 latach, 18 grud­nia 2019 roku, dzię­ki sta­ra­niom lokal­nych dzia­ła­czy, Insty­tu­tu Pamię­ci Naro­do­wej i wój­ta gmi­ny Sta­wi­gu­da, szcząt­ki sied­mior­ga dzie­ci prze­nie­sio­no na para­fial­ny cmen­tarz. Dzie­ci spo­czę­ły na cmen­ta­rzu w Bar­tą­gu, tam gdzie po II woj­nie pocho­wa­no ich rodzi­ców.

Ponow­ny pogrzeb dzie­ci w bar­tą­skim koście­le, fot. Insty­tut Pamię­ci Narodowej/Delegatura w Olsz­ty­nie

- To bar­dzo waż­ne, żeby te dzie­ci mia­ły praw­dzi­wy, god­ny pogrzeb – mówił w cza­sie pogrze­bu ks. Leszek Kuria­ta, pro­boszcz para­fii św. Jana Ewan­ge­li­sty w Bar­tą­gu.

Mogi­ły w sta­rym miej­scu już nie ma. Ale histo­ria tej tra­ge­dii wciąż pozo­sta­je żywa. Teraz, na nowym gro­bie, co i raz poja­wia­ją się świe­że kwia­ty i zni­cze. I nikt już nie pyta, co się sta­ło…

Na nagrob­ku dzie­ci zosta­ło umiesz­czo­ne wymow­ne zda­nie: „Módl­cie się o pokój”.