Tuż po wojnie dzieci bawiły się nad jeziorem w Bartągu. Jeden niewybuch zmienił wszystko. Zginęły. Tajemnica tej tragedii wciąż porusza. Co się wydarzyło ?
Bartąg, maleńka warmińska wieś, budził się w nowej rzeczywistości. Stare porządki przepadły, a nowe kształtowały się chaosie. W styczniu 1945 roku wkroczyła tu Armia Czerwona, przynosząc koniec wojny, ale i czas bezprawia. Przez pierwsze tygodnie grabieże, podpalenia i gwałty stały się bolesnym doświadczeniem tych, którzy pozostali. Wielu mieszkańców uciekło jeszcze przed nadejściem Rosjan, obawiając się odwetu lub sowieckiej okupacji. Jednak nie wszyscy.
Część Warmiaków – rdzennych mieszkańców tych ziem – trwała na miejscu. Ich los też był niejasny. Niektórzy nie zdążyli uciec. Wierzyli jednak, że będą mogli dalej żyć w swoich domach. Wielu nosiło niemieckie nazwiska i mówiło po niemiecku, ale nie wszyscy utożsamiali się z Rzeszą.
Lasy wokół wsi też wciąż kryły wojenne ślady – porzuconą broń i niewybuchy. Ludzie uczyli się nie pytać, nie szukać, nie wracać do przeszłości. Każdy dzień przynosił nowe obawy, ale i próbę oswojenia rzeczywistości.
To w tym trudnym czasie doszło tu do tragedii. Siedmioro dzieci zginęło w wybuchu – przypadek czy ślad przeszłości?

Zbiorowa mogiła przy szlaku
Kilkadziesiąt metrów od tętniącego życiem szlaku nad brzegiem jeziora Bartążek jeszcze kilka lat temu kryła się zbiorowa mogiła. Prosty nagrobek głosił, że spoczywały tu dzieci: Alfred (10 lat), Maria (9 lat) i Hugo (7 lat) z rodziny Engelbergów, Franciszek (14 lat) i Jan (9 lat) z rodziny Rosogów, Ginter (15 lat) z Petrikowskich oraz nieznany chłopiec, liczący 13 lat. Do tragedii doszło 22 lutego 1945 roku, gdy wojna powoli dogasała – Olsztyn wpadł w ręce Rosjan zaledwie miesiąc wcześniej.
Niewybuchy z wojennych czasów
Początkowo tragedia ta, choć poruszająca, została zapomniana. Dopiero w 2015 roku wrócono do niej po opublikowaniu zdjęcia mogiły w mediach społecznościowych. Zaczęto drązyć temat i zadawać pytania. Co się właściwie stało?
W okolicy zalegały niewybuchy – pozostałości po niemieckich magazynach amunicji i walkach z czasów odwrotu Wehrmachtu. Porzucone ładunki i broń stanowiły realne zagrożenie, szczególnie dla dzieci bawiących się w pobliskich miejscach.
Tak właśnie stało się w przypadku grupki dzieci bawiących się nad jeziorem Bartążęk. Podczas zabawy w zaroślach natknęły się na niewybuch, który wydawał się nieszkodliwy. Niestety, ładunek wybuchł.
„Widok był straszny”
Z Walterem Rosogiem z Bartąga, który w 1945 roku miał 8 lat, rozmawiał Wojciech Kosiewicz, dziennikarz lokalnych mediów: „Też bym zginął, ale przebiłem nogę gwoździem i nie zdążyłem do nich dojść — wspominał pan Walter. — To był wybuch bomby, blisko składowiska amunicji. Franz miał oberwane nogi. Prosił, żebym podał mu ręce, chciał wstać. Powiedziałem: przecież nie masz nóg! Johann stracił rękę, miał ranę na szyi, krew lała się strumieniami. Dziewczyna była rozcięta na pół. Widok był straszny. Przez dwa dni zbieraliśmy szczątki.
Pan Walter pamiętał wszystkich, którzy zginęli. Nieznany 13-latek przyjechał z Olsztyna pobawić się z miejscowymi. Do domu już nie wrócił. Zginęło również rodzeństwo Szotkowskich, ale pochowano je gdzie indziej. Łącznie życie straciło dziewięcioro dzieci.
Ta tragedia wstrząsnęła mieszkańcami Bartąga. To był trudny czas, a w historii wsi szczególny. W miejscowej parafii nie było wówczas księdza, bo równo miesiąc wcześniej, 22 stycznia 1945 roku, żołnierze sowieccy zastrzelili ks. Otto Langkaua, proboszcza tutejszej parafii.
Zginął ksiądz, który przez lata pełnił funkcję duchowego przewodnika. A ludzie potrzebowali w tym czasie poczucia bezpieczeństwa. Potem nadeszła kolejna tragedia – śmierć dzieci, które padły ofiarami niewybuchu. Po tym wszystkim trudno było się pozbierać.
Nowy rozdział po latach
Po 74 latach, 18 grudnia 2019 roku, dzięki staraniom lokalnych działaczy, Instytutu Pamięci Narodowej i wójta gminy Stawiguda, szczątki siedmiorga dzieci przeniesiono na parafialny cmentarz. Dzieci spoczęły na cmentarzu w Bartągu, tam gdzie po II wojnie pochowano ich rodziców.

- To bardzo ważne, żeby te dzieci miały prawdziwy, godny pogrzeb – mówił w czasie pogrzebu ks. Leszek Kuriata, proboszcz parafii św. Jana Ewangelisty w Bartągu.
Mogiły w starym miejscu już nie ma. Ale historia tej tragedii wciąż pozostaje żywa. Teraz, na nowym grobie, co i raz pojawiają się świeże kwiaty i znicze. I nikt już nie pyta, co się stało…
Na nagrobku dzieci zostało umieszczone wymowne zdanie: „Módlcie się o pokój”.