Na War­mii po woj­nie wie­lu zaczy­na­ło życie od zera. Jed­nym z tych, któ­rzy poda­wa­li rękę i poka­zy­wa­li dro­gę, był Wacław Stan­kie­wicz. Urzęd­nik, nauczy­ciel i ułan w jed­nym — jego dzia­ła­nia pomo­gły dzie­siąt­kom rodzin z Wileńsz­czy­zny odna­leźć się w nowym miej­scu i odbu­do­wać codzien­ność.

Zda­rza­ją się ludzie, któ­rzy sta­ją się niczym świa­tło w tune­lu dla innych – poka­zu­ją dro­gę, dają wspar­cie i nadzie­ję w trud­nych cza­sach. Takim czło­wie­kiem był Wacław Stan­kie­wicz. Po II woj­nie świa­to­wej przy­je­chał na War­mię z Wil­na. Sam prze­sie­dle­niec, dosko­na­le rozu­miał trud­no­ści, z jaki­mi musie­li mie­rzyć się nowi osad­ni­cy. Wie­dział, jak cięż­ko odbu­do­wać życie w obcym mie­ście i jak trud­no zacząć od nowa po wojen­nej zawie­ru­sze. To doświad­cze­nie uczy­ni­ło go cen­nym prze­wod­ni­kiem i wspar­ciem dla innych.

W pierw­szych powo­jen­nych latach Wacław Stan­kie­wicz peł­nił na War­mii klu­czo­wą rolę w pro­ce­sie osad­nic­twa. Pra­co­wał w Pań­stwo­wym Urzę­dzie Repa­tria­cyj­nym, insty­tu­cji odpo­wia­da­ją­cej za prze­sie­dle­nia z daw­nych ziem wschod­nich. Naj­pierw w oddzia­le woje­wódz­kim w Olsz­ty­nie, póź­niej kie­ro­wał pla­ców­ką powia­to­wą w Nidzi­cy. Dzię­ki jego pra­cy dzie­siąt­ki rodzin z Wileńsz­czy­zny mogły odna­leźć się w nowym oto­cze­niu, osie­dlić na War­mii i powo­li odbu­do­wać życie po wojen­nej trau­mie.

Zdję­cie por­tre­to­we Wacła­wa Stan­kie­wi­cza — lata 60-te lub 70-te XX wie­ku, fot. zbio­ry Jerze­go Stan­kie­wi­cza

Poza obo­wiąz­ka­mi urzęd­ni­czy­mi w PUR, Stan­kie­wicz pra­co­wał tak­że w Zakła­dzie Dosko­na­le­nia Rze­mio­sła w Olsz­ty­nie – był tam sze­fem wydzia­łu szko­le­nia, kształ­cił kadry dla olsz­tyń­skich i regio­nal­nych zakła­dów pra­cy, wspie­ra­jąc roz­wój prak­tycz­nych umie­jęt­no­ści potrzeb­nych w odbu­do­wie regio­nu.

Jego dzia­ła­nia nie ogra­ni­cza­ły się do samej biu­ro­kra­cji. Znał region, jego potrze­by i wyzwa­nia, a jego obec­ność dawa­ła prze­sie­dleń­com poczu­cie bez­pie­czeń­stwa oraz kon­kret­ne wspar­cie. War­mia sta­ła się nie tyl­ko jego domem, ale tak­że miej­scem, w któ­rym mógł real­nie wpły­wać na losy innych.

„Nie podchodzić, grozi śmiercią lub kalectwem”

Po woj­nie Wacław Stan­kie­wicz osie­dlił się na Zato­rzu, jed­nej z dziel­nic Olsz­ty­na, któ­ra sta­ła się domem wie­lu eks­pa­trian­tów z Wileńsz­czy­zny. To wła­śnie tę tra­sę prze­mie­rzał, podą­ża­jąc do miesz­ka­nia przy Jagiel­loń­skiej 4 A, mija­jąc napi­sy ostrze­ga­ją­ce: „Nie pod­cho­dzić, gro­zi śmier­cią lub kalec­twem”. W swo­ich wspo­mnie­niach zano­to­wał, że napi­sy budzi­ły w nim gro­zę, a zwa­li­ska gru­zów i wypa­lo­ne bel­ki, jesz­cze dłu­go widocz­ne w prze­strze­ni Olsz­ty­na, zło­wro­go przy­po­mi­na­ły o nisz­czy­ciel­skich efek­tach woj­ny.

Ale Olsz­tyn wzbu­dzał też w przy­by­szu z Wil­na mnó­stwo pozy­tyw­nych uczuć. Szcze­gól­nie uko­chał jezio­ra i tury­sty­kę wod­ną. Z przed­wo­jen­ny­mi przy­ja­ciół­mi czę­sto pły­wał żaglów­ką bądź kaja­kiem po jezio­rze Krzy­wym. Gdy pierw­szy raz po woj­nie spo­tkał się z młod­szych synem Jerzym – po latach roz­łą­ki – od razu zabrał go na wyciecz­kę – a jak­że, na jezio­ra. Pano­wie wyru­szy­li do Miko­ła­jek, by potem wypu­ścić się na jezio­ra Śniar­dwy i Mam­ry.

Rega­ty żeglar­skie na jezio­rze Ukiel (Krzy­wym), w tle widocz­ne zabu­do­wa­nia przy­sta­ni War­mii. Lata 50. lub 60. ubie­głe­go stu­le­cia, fot. Muzeum War­mii i Mazur ©

Szcze­gól­ne wra­że­nie zro­bi­ła na Wacła­wie Stan­kie­wi­czu kwa­te­ra Hein­ri­cha Him­m­le­ra w Pozez­drzu (nie tak popu­lar­na jak Wil­czy Sza­niec). Ogrom­ne, uszko­dzo­ne beto­no­we bun­kry, coraz bar­dziej zawłasz­cza­ne przez przy­ro­dę, wzbu­dza­ły zachwyt, a jed­no­cze­śnie oba­wę. Jak zano­to­wał Stan­kie­wicz, pod­czas wyciecz­ki ojciec z synem chęt­nie zaglą­da­li do środ­ka, pró­bo­wa­li dostać się w nie­do­stęp­ne miej­sca, choć mając na uwa­dze zami­no­wa­nie tere­nu przez Niem­ców, było to nie­zwy­kle lek­ko­myśl­ne. Na szczę­ście ta, jak i inne mazur­skie wypra­wy Stan­kie­wi­czów, zakoń­czy­ły się hap­py endem.

Podob­ną pasję do dzia­ła­nia i orga­ni­zo­wa­nia rze­czy poży­tecz­nych Stan­kie­wicz prze­niósł na życie zawo­do­we – anga­żu­jąc się w odbu­do­wę i pro­mo­cję War­mii w pierw­szych powo­jen­nych latach.

Targi po wojnie: Olsztyn pokazuje możliwości

21 lip­ca 1948 roku we Wro­cła­wiu, na tere­nach wokół dzi­siej­szej Hali Stu­le­cia i zoo, zosta­ła otwar­ta Wysta­wa Ziem Odzy­ska­nych – wiel­kie przed­się­wzię­cie, któ­re mia­ło poka­zać spo­łe­czeń­stwu słusz­ność włą­cze­nia oraz bogac­two tere­nów na zacho­dzie i pół­no­cy.

Olsz­tyn też miał taką wysta­wę – ofi­cjal­nie otwar­te 2 wrze­śnia 1949 roku Tar­gi Olsz­tyń­skie, w byłych nie­miec­kich kosza­rach przy ul. Jagiel­loń­skiej. Stan­kie­wicz, pra­cu­ją­cy wów­czas w Zakła­dzie Dosko­na­le­nia Rze­mio­sła w Olsz­ty­nie, aktyw­nie uczest­ni­czył w ich orga­ni­za­cji. Wspól­nie z synem Jerzym przy­go­to­wy­wa­li m.in. zapro­sze­nia, pla­ka­ty, afi­sze, bile­ty – dziś powie­dzie­li­by­śmy mate­ria­ły pro­mo­cyj­ne.

Olsz­tyń­skie tar­gi, podob­nie jak ich wiel­ki wro­cław­ski odpo­wied­nik, pre­zen­to­wa­ły przede wszyst­kim moż­li­wo­ści miej­sco­we­go rze­mio­sła i rol­nic­twa oraz osią­gnię­cia gospo­dar­cze regio­nu w tym krót­kim powo­jen­nym okre­sie. Na kar­tach nie­opu­bli­ko­wa­nych, pozo­sta­ją­cych w rodzin­nych zbio­rach wspo­mnień, zacho­wa­ło się kil­ka słów na temat tego wyda­rze­nia:

„W cen­tral­nym miej­scu pre­zen­to­wa­no prze­mysł szkut­ni­czy, usta­wia­jąc kil­ka pięk­nych żagló­wek, oraz wytwo­ry spo­żyw­cze, jak warzy­wa, wędli­ny, wyro­by cukier­ni­cze i pie­kar­ni­cze, boga­tą gamę win owo­co­wych i mio­dów pit­nych z Nidzi­cy. Poja­wi­ły się róż­no­rod­ne soki pit­ne, nazwa­ne wte­dy płyn­nym owo­cem, co sta­no­wi­ło nowość, a ich picie było bar­dzo pro­pa­go­wa­ne.”

Choć Wacław Stan­kie­wicz ode­grał waż­ną rolę w odbu­do­wie powo­jen­ne­go Olsz­ty­na, jego życie nie zaczę­ło się w tym mie­ście. Korze­nie i rodzin­ne tra­dy­cje ukształ­to­wa­ły jego póź­niej­sze dzia­ła­nia.

Ostatni szlachcic

„Ostat­ni szlach­cic z rodu Stan­kie­wi­czów” – tak na kar­tach wspo­mnień, nie­co z prze­ką­sem, okre­ślał sie­bie Wacław Stan­kie­wicz, dosko­na­le wie­dząc, że szla­chec­two w Pol­sce zosta­ło znie­sio­ne na mocy arty­ku­łu 96 kon­sty­tu­cji mar­co­wej z 1921 roku.

Stan­kie­wicz przy­szedł na świat 7 grud­nia 1894 roku w uro­kli­wym Zamo­ściu w rodzi­nie Bole­sła­wa – jed­ne­go z naj­wy­bit­niej­szych archi­tek­tów wileń­skich prze­ło­mu XIX i XX wie­ku, archi­tek­ta miej­skie­go Wil­na w latach 1912–1921, i Marii Stan­kie­wi­czów. Bole­sław pra­co­wał wów­czas w tym mie­ście, prze­pro­wa­dza­jąc w 1893 roku kon­ser­wa­cję tam­tej­szej kole­gia­ty. Uży­te kil­ka wer­sów wcze­śniej stwier­dze­nie oczy­wi­ście było zgod­ne z praw­dą. Stan­kie­wicz fak­tycz­nie pocho­dził z rodzi­ny szla­chec­kiej her­bu Osto­ja.

Bole­sław i Maria Stan­kie­wi­czo­wie z cór­ką Hali­ną w Ryb­ni­cy, mająt­ku rodzi­ców Marii, fot. zbio­ry Jerze­go Stan­kie­wi­cza

W prze­ka­zach rodzin­nych szcze­gól­ne miej­sce zaj­mo­wa­ła postać dziad­ka Wacła­wa – For­tu­na­ta Stan­kie­wi­cza, wła­ści­cie­la 600-hek­ta­ro­we­go mająt­ku Ada­mo­wo, poło­żo­ne­go w gmi­nie Dry­świa­ty powia­tu bra­sław­skie­go (obec­nie na Bia­ło­ru­si). For­tu­nat Stan­kie­wicz wraz z żoną do koń­ca życia miesz­ka­li w Ada­mo­wie. Tam też zmar­li i tam spo­czę­ły ich docze­sne szcząt­ki. Stan­kie­wi­czo­wie anga­żo­wa­li się cho­ciaż­by w pomoc powstań­com stycz­nio­wym. Ada­mo­wo nie prze­trwa­ło jed­nak „burzy”, jaka prze­to­czy­ła się przez Euro­pę Środ­ko­wo-Wschod­nią w cza­sie I woj­ny świa­to­wej. Mają­tek leżał nie­mal na linii fron­tu i został doszczęt­nie znisz­czo­ny. Doty­czy­ło to zarów­no budyn­ków, jak i zie­mi, prze­ora­nej licz­ny­mi oko­pa­mi i umoc­nie­nia­mi. Odbu­do­wa oka­za­ła się nie­opła­cal­na. Upo­rząd­ko­wa­no jedy­nie rodzin­ny gro­bo­wiec, a w 1924 roku doko­na­no par­ce­la­cji i sprze­da­ży zie­mi.

Życie w siodle

Lata mło­do­ści Wacła­wa Stan­kie­wi­cza zbie­gły się z I woj­ną świa­to­wą oraz wal­ka­mi o gra­ni­ce odro­dzo­nej Rze­czy­po­spo­li­tej. W 1915 roku, w ramach akcji ewa­ku­acyj­nej urzę­dów i insty­tu­cji publicz­nych, Stan­kie­wi­czo­wie wyjeż­dża­ją z Wil­na. Wacław wraz z bra­tem, wów­czas ucznio­wie szko­ły han­dlo­wej, przez wspo­mnia­ne Ada­mo­wo tra­fia­ją do Ryb­ni­cy, mająt­ku dziad­ków ze stro­ny mat­ki, poło­żo­ne­go na wschod­nim Podo­lu. Tam Wacław koń­czy szko­łę, zda­je matu­rę i do edu­ka­cji już nie wró­ci.

Od teraz jego towa­rzy­szem będzie sio­dło i koń. Roz­po­czy­na bowiem służ­bę w armii car­skiej, a mia­no­wi­cie w 3. Kon­nym Puł­ku Przy­bał­tyc­kim. Wacław dosko­na­li się w jeź­dzie kon­nej, wła­da­niu bro­nią bia­łą i strze­la­niu z kara­bi­nu do celu. Nie wie jesz­cze, że te umie­jęt­no­ści w cią­gu kil­ku nad­cho­dzą­cych lat będą mu nie­zbęd­ne…

Wkrót­ce wybu­cha rewo­lu­cja paź­dzier­ni­ko­wa, a dotych­cza­so­wa armia prze­sta­je ist­nieć. Ukra­ina pło­nie, panu­je cha­os, chło­pi mor­du­ją i gra­bią mie­nie wła­ści­cie­li ziem­skich. Wacław Stan­kie­wicz na żywo obser­wu­je obra­zy uchwy­co­ne przez pisar­kę Zofię Kos­sak-Szczuc­ką we wspo­mnie­niach o wymow­nym tytu­le „Pożo­ga”.

Nie ma zbyt wie­le cza­su na decy­zję – trze­ba ucie­kać do domu, do Wil­na. Na szczę­ście uda­je mu się dotrzeć bez­piecz­nie, a miesz­ka­nie w kamie­ni­cy przy ul. Kasz­ta­no­wej nie zosta­ło moc­no ogra­bio­ne. Teo­re­tycz­nie moż­na zaczy­nać „nowe” życie.

Dom Stan­kie­wi­czów przy ul. Kasz­ta­no­wej w Wil­nie, fot. N. Lukšio­ny­te-Tolva­išie­nė, „Archi­tek­ci wileń­scy 1850–1914”

Handel wymienny

Wacław Stan­kie­wicz idzie do pra­cy w skle­pie komi­so­wym. Żyje się cięż­ko, w mie­ście panu­je głód i korup­cja. Han­del wymien­ny jest na porząd­ku dzien­nym. Za mle­ko, jaj­ka, sło­ni­nę czy samo­gon Niem­cy chęt­nie sprze­da­ją broń i amu­ni­cję. Mnó­stwo sprzę­tu wojen­ne­go prze­wi­ja się przez sklep, w któ­rym pra­cu­je mło­dy męż­czy­zna. Chęt­nie kupu­ją go ludzie z nowej for­ma­cji, któ­ra wkrót­ce ruszy do wal­ki o nie­pod­le­głą Pol­skę.

W Wileńskich Legionach

Swo­ją wal­kę o nie­pod­le­głą Pol­skę Wacław Stan­kie­wicz roz­po­czy­na w sze­re­gach Samo­obro­ny Litwy i Bia­ło­ru­si – for­ma­cji cie­szą­cej się na Wileńsz­czyź­nie sza­cun­kiem rów­nym Legio­nom Pił­sud­skie­go. To z Samo­obro­ny Litwy i Bia­ło­ru­si „wyro­sła” póź­niej­sza Dywi­zja Litew­sko-Bia­ło­ru­ska gene­ra­ła Lucja­na Żeli­gow­skie­go oraz 85. Pułk Strzel­ców Wileń­skich.

Jest począ­tek stycz­nia 1919 roku, pada śnieg. Wacław wraz z bra­tem Witol­dem wpa­tru­ją się w męż­czy­znę pew­nie sie­dzą­ce­go na koniu. Wyłu­pia­ste oczy, odsta­ją­cy nos i cha­rak­te­ry­stycz­na szczę­ka. Na koniu sie­dział rot­mistrz Jerzy Dąbrow­ski – „Łupasz­ka”. Wśród pod­ko­mend­nych mło­dzi chłop­cy z Wileńsz­czy­zny, któ­rzy ode­gra­ją istot­ne role w życiu nie­pod­le­głej Pol­ski – póź­niej­szy ksiądz Wale­rian Meysz­to­wicz oraz pisa­rze Józef i Sta­ni­sław Mac­kie­wi­czo­wie. Oddział kawa­le­ryj­ski rusza do boju. Uko­cha­ne­go Wil­na nie uda­je się jed­nak utrzy­mać i 5 stycz­nia 1919 roku Armia Czer­wo­na wkra­cza do mia­sta. Siły Samo­obro­ny oka­za­ły się zbyt sła­be, aby uchro­nić mia­sto przed czer­wo­no­ar­mi­sta­mi.

Luty 1919 roku — dowódz­two oddzia­łu kawa­le­ryj­skie­go, w któ­rym słu­żył Wacław Stan­kie­wicz. Sie­dzą dowód­cy — bra­cia Wła­dy­sław i Jerzy Dąbrow­scy, fot. „Sąd Boży 1920” Boh­da­na Skaradzińskiego/Wikipedia

Dowód­ca wpa­da jed­nak na pomysł bra­wu­ro­wy – choć tak bar­dzo w jego sty­lu – kawa­le­ryj­skie­go raj­du, by dotrzeć na tere­ny, gdzie dzia­ła­ją już struk­tu­ry pań­stwa pol­skie­go…

Ostatnie pospolite ruszenie

Bia­ła Waka, Ejszysz­ki, Lida, Szczu­czyn, Róża­ny. Śla­dy kopyt w śnie­gu, ponad dwu­dzie­stop­nio­wy mróz i krew towa­rzy­szą oddzia­ło­wi kawa­le­rii rot­mi­strza Dąbrow­skie­go. Rajd koń­czy się suk­ce­sem, a oboj­gu bra­ciom Stan­kie­wi­czom uda­je się prze­żyć ten spe­cy­ficz­ny marsz bez uszczerb­ku na zdro­wiu. Pod Brze­ściem oddział Dąbrow­skie­go spo­ty­ka się z 2. i 5. Puł­kiem Uła­nów Woj­ska Pol­skie­go. Nastę­pu­je sym­bo­licz­ne połą­cze­nie, a jego chłop­cy będą odtąd ofi­cjal­nie wal­czyć pod sztan­da­ra­mi Woj­ska Pol­skie­go.

Rot­mistrz Jerzy Dąm­brow­ski, fot. Cen­tral­ne Archi­wum Wojskowe/Wikipedia

Bój z bolszewikami

Nad­cho­dzi czas służ­by w nowo utwo­rzo­nym 13. Puł­ku Uła­nów Wileń­skich. Bitwy pod Piń­skiem, Bara­no­wi­cza­mi, zdo­by­cie Miń­ska latem 1919 roku i uła­ni hoj­nie obda­ro­wy­wa­ni kwia­ta­mi. Wresz­cie prze­łom, sym­bol – dotar­cie do wiel­kiej rze­ki.

Bere­zy­na – to sło­wo zna­ło każ­de dziec­ko uro­dzo­ne po 1815 roku i wycho­wa­ne w rodzi­nie o patrio­tycz­nych tra­dy­cjach. Wiel­ki odwrót Napo­le­ona spod Moskwy i śmierć – okrut­na śmierć w lodo­wa­tej Bere­zy­nie, ale też nad­ludz­ka odwa­ga pol­skich oddzia­łów, pró­bu­ją­cych utrzy­mać cha­otycz­ny odwrót w jako takim ładzie.

I wła­śnie wio­sną 1919 roku patrol zwia­dow­ców, dowo­dzo­ny przez mło­de­go uła­na, jako pierw­szy patrol Woj­ska Pol­skie­go docie­ra do tej wiel­kiej rze­ki. Przed ocza­mi sta­ją sce­ny z licz­nych opi­sów i prze­ka­zów star­szych – Stan­kie­wicz wspo­mi­na to jako wyjąt­ko­we uczu­cie. Bere­zy­na w pamię­ci mło­de­go uła­na z Wil­na pozo­sta­nie na zawsze. To tam, pod­czas jed­nej z poty­czek, zosta­nie ran­ny w nogę i odwo­ła­ny z fron­tu.

Przej­ście przez Bere­zy­nę — obraz Janu­are­go Sucho­dol­skie­go z ok. 1859 roku, fot. Muzeum Naro­do­we w Poznaniu/Wikipedia

Na uboczu wielkiej wojny

Rana i póź­niej­sza rekon­wa­le­scen­cja spra­wia­ją, że Stan­kie­wicz już na głów­ny teatr dzia­łań wojen­nych nie wró­ci. Dotknie jed­nak toczą­cej się woj­ny z nie­co z innej stro­ny.

Wil­no, luty 1920 roku, znów pada śnieg. Wyprę­że­ni uła­ni cze­ka­ją na sanie – sanie, w któ­rych jedzie wyjąt­ko­wy gość – Józef Pił­sud­ski. Eskor­ta, na cze­le z brać­mi Stan­kie­wi­cza­mi, odpro­wa­dzi mar­szał­ka z dwor­ca do Pała­cu Repre­zen­ta­cyj­ne­go.

War­sza­wa, sierp­nio­wy upał, zno­wu wyprę­że­ni na koniach uła­ni i zno­wu eskor­ta. Tym razem jed­nak wyjeż­dża­ją ele­ganc­cy pano­wie we fra­kach i ich żony w pięk­nych kape­lu­szach. To zagra­nicz­ni dyplo­ma­ci opusz­cza­ją sto­li­cę Pol­ski. Powód? Na War­sza­wę sunie Armia Czer­wo­na, a w gło­wie wszyst­kich kłę­bią się pyta­nia – czy uda się obro­nić nie­pod­le­głość? My już odpo­wiedź zna­my – uda­ło się, woj­na się skoń­czy­ła i przez dwa­dzie­ścia lat moż­na było żyć w poko­ju i zaznać względ­ne­go spo­ko­ju.

Znowu w Wilnie

Kon­flik­ty z Rosją Radziec­ką oraz Litwą wresz­cie uda­je się zaże­gnać. Wacław Stan­kie­wicz idzie do cywi­la i podej­mu­je pra­cę w wileń­skim Urzę­dzie Woje­wódz­kim – odpo­wied­nio w wydzia­łach ewi­den­cji lud­no­ści oraz woj­sko­wym, gdzie „dosłu­ży się” sta­no­wi­ska zastęp­cy naczel­ni­ka. Jego brat wybie­ra karie­rę ofi­ce­ra zawo­do­we­go, któ­ra zosta­nie prze­rwa­na w obo­zie w Sta­ro­biel­sku i dole śmier­ci w Char­ko­wie. Dziś jego nazwi­sko znaj­dzie­my na liście katyń­skiej.

Wacław zakła­da wła­sną rodzi­nę. Z żoną zamiesz­ka przy uli­cy Fabrycz­nej. Na świat przy­cho­dzi dwóch synów – Ste­fan (rocz­nik 1927) oraz Jerzy (rocz­nik 1932). Do 1939 roku życie upły­wa mu na pra­cy zawo­do­wej i obo­wiąz­kach wyni­ka­ją­cych z bycia mężem i ojcem.

„A więc wojna”

Wil­no, wrze­sień 1939 roku. W jed­nym z gabi­ne­tów, przy biur­ku, pochy­lo­ny nad odbior­ni­kiem radio­wym, sie­dzi star­szy męż­czy­zna z twa­rzą ukry­tą w dło­niach. Aktor Józef Mał­go­rzew­ski wygła­sza słyn­ne sło­wa: „A więc woj­na. Z dniem dzi­siej­szym wszel­kie spra­wy i zagad­nie­nia scho­dzą na plan dal­szy. Całe nasze życie publicz­ne i pry­wat­ne prze­sta­wia­my na spe­cjal­ne tory.”

Tym męż­czy­zną był naczel­nik wydzia­łu woj­sko­we­go, odpo­wia­da­ją­cy mię­dzy inny­mi za mobi­li­za­cję oddzia­łów. Nie było cza­su na zała­my­wa­nie się – nale­ża­ło dzia­łać. Wacław Stan­kie­wicz – jego zastęp­ca – od razu zabrał się do robo­ty. Ścią­ga­nie lud­no­ści, sprzę­tu, kon­nych tabo­rów i przy­dzie­la­nie ich do poszcze­gól­nych oddzia­łów Woj­ska Pol­skie­go. A pod osło­ną nocy pale­nie akt, nie tyl­ko mobi­li­za­cyj­nych, w oba­wie przed dosta­niem się ich w ręce oku­pan­ta. Na szczę­ście w Wil­nie wszyst­ko względ­nie dzia­ła­ło i moż­na było, przy­naj­mniej w pierw­szym tygo­dniu woj­ny, zjeść nawet obiad w restau­ra­cji.

Wkro­cze­nie oddzia­łów sowiec­kich do Wil­na w 1939 roku, fot. Impe­rial War Museums/Wikipedia

Po agre­sji Armii Czer­wo­nej Stan­kie­wicz ponow­nie sta­je się żoł­nie­rzem, jed­nak szyb­ko zosta­je inter­no­wa­ny przez Litwi­nów. Tra­fia do obo­zu w oko­li­cach Kow­na, z któ­re­go zosta­nie zwol­nio­ny dopie­ro w lutym 1940 roku. Po powro­cie z inter­no­wa­nia ukry­wa się w Wil­nie, pra­cu­je na budo­wie i dzia­ła w struk­tu­rach Armii Kra­jo­wej, m.in. kol­por­tu­jąc pod­ziem­ne wydaw­nic­twa i szko­ląc mło­dych ludzi do wal­ki w kon­spi­ra­cji. W tym okre­sie żona wraz z syna­mi pozo­sta­je w mająt­ku swo­ich rodzi­ców – Powi­siń­cze, odda­lo­nym 27 km od mia­sta.

Na Warmię – z przygodami

Nie wia­do­mo, czy Stan­kie­wicz od począt­ku pla­no­wał osie­dle­nie się na War­mii. Tra­fia jed­nak do nasze­go regio­nu w 1945 roku, szu­ka­jąc star­sze­go syna Ste­fa­na. Ste­fan, żoł­nierz AK na Wileńsz­czyź­nie, wstą­pił do Woj­ska Pol­skie­go, by unik­nąć repre­sji i moż­li­wej wywóz­ki na Sybe­rię. Ojcu uda­je się odna­leźć syna w Otwoc­ku, po czym razem rusza­ją na War­mię – region, w któ­rym Wacław Stan­kie­wicz odnaj­du­je spo­kój i w peł­ni reali­zu­je swo­ją misję. Wspie­ra prze­sie­dleń­ców z daw­nych Kre­sów, anga­żu­je się w życie lokal­nych spo­łecz­no­ści i sta­je się świad­kiem oraz uczest­ni­kiem powo­jen­nej histo­rii regio­nu.

Zachować dla potomnych

Dom Eme­ry­ta w Szczyt­nie to miej­sce, w któ­rym – będąc na eme­ry­tu­rze – Wacław Stan­kie­wicz przede wszyst­kim pisze. Pisze swo­je wspo­mnie­nia, w któ­rych wie­le miej­sca poświę­ca udzia­ło­wi w wal­kach o nie­pod­le­głość oraz chlub­nym dzie­jom swo­jej rodzi­ny, a tak­że kore­spon­du­je, zwłasz­cza z miesz­ka­ją­cym na Dol­nym Ślą­sku synem Ste­fa­nem.

Grób Wacła­wa Stan­kie­wi­cza w Olsz­ty­nie, fot. arch. pry­wat­ne

Pozo­sta­wia po sobie wie­le doku­men­tów. Umie­ra w podolsz­tyń­skim Nikiel­ko­wie, w domu syna Jerze­go, 28 stycz­nia 1980 roku.

Dziel­ny ułan znad Bere­zy­ny znaj­du­je miej­sce wiecz­ne­go spo­czyn­ku na cmen­ta­rzu komu­nal­nym przy ul. Poprzecz­nej w Olsz­ty­nie.

Tak koń­czy się histo­ria życia czło­wie­ka, w któ­rym — jak w soczew­ce — sku­pia­ją się naj­waż­niej­sze wyda­rze­nia minio­ne­go stu­le­cia – woj­na z bol­sze­wi­ka­mi, II woj­na świa­to­wa, powo­jen­na wiel­ka wędrów­ka ludów. W tym wszyst­kim, gdzieś w tle, znów Olsz­tyn, znów War­mia. A to prze­cież tyl­ko jed­na z wie­lu takich histo­rii…