Pierw­sze było fran­cu­skie Lour­des, 20 lat póź­niej Mat­ka Boska obja­wi­ła się w Gie­trz­wał­dzie. To jedy­ne w Pol­sce obja­wie­nia maryj­ne zatwier­dzo­ne przez Kościół. Mary­ję widzia­ły Justy­na Sza­frań­ska i Bar­ba­ra Samu­low­ska.

Gie­trz­wałd, nie­wiel­ka war­miń­ska wieś, 27 czerw­ca 1877 roku. Justy­na Sza­frań­ska wra­ca z mamą z kościo­ła, z egza­mi­nu przed I Komu­nią Świę­tą. Jej uwa­gę przy­ku­wa przy­ko­ściel­ny klon i roz­cho­dzą­cy się wokół blask. Mat­ka się spie­szy, nicze­go nie widzi i popę­dza dziew­czyn­kę. Ale ta, jak to dziec­ko, jest cie­ka­wa. Myśli, że to ogień: „Cze­kaj­cie no, matu­lu, aż zoba­czę, co to takie­go bia­łe­go na drze­wie” – mówi do mamy. Pod­cho­dzi bli­żej i w koro­nie liści dostrze­ga prze­pięk­ną, ubra­ną w bia­łą suk­nię „Jasną Panią” oraz małe­go anioł­ka w bia­ło-zło­tych sza­tach. Tyl­ko tyle i aż tyle.

Justy­na szarp­nię­ta przez mamę za rękę, spra­wia wra­że­nie prze­bu­dzo­nej z głę­bo­kie­go snu. Musi się otrzą­snąć. Jasność zni­ka, ale trud­no jej o niej zapo­mnieć. Póź­niej opo­wia­da o wszyst­kim pro­bosz­czo­wi Augu­sty­no­wi Weich­slo­wi. Jest ocza­ro­wa­na, ale też zdez­o­rien­to­wa­na. Bo co to mogło być? Ale ksiądz prze­czu­wa, że do Gie­trz­wał­du przy­szła Mary­ja. Radzi dziew­czyn­ce, aby jesz­cze raz pode­szła do klo­nu. Ma rację. Justy­na ponow­nie widzi „Jasną Panią”. Za dru­gim razem anio­ło­wie sadza­ją ją na tro­nie z Dzie­ciąt­kiem Jezus. Maluch trzy­ma w lewej rącz­ce kulę ziem­ską.

Gie­trz­wałdz­ki pro­boszcz Augu­styn Weich­sel, fot. Wiki­pe­dia

„Dobrze ułożona i skromna dziewczyna”

Justy­na Sza­fryń­ska jest cór­ką mły­na­rza Wil­hel­ma z Woryt i Anny Schlon­ga. Przy­cho­dzi na świat 31 mar­ca 1864 roku. Gdy roz­po­czy­na­ją się obja­wie­nia, ma 13 lat i bli­sko 3 mie­sią­ce.

- Wzro­stu na swój wiek ani małe­go, ani też wybu­ja­łe­go, posta­wy wątłej, pokor­nej, nie­co chu­da­wa, ruchy jej umiar­ko­wa­ne, skrom­ne, ni pręd­kie, ni powol­ne, sło­wem jak mówią dobrze uło­żo­na i skrom­na dziew­czy­na – czy­ta­my o Justy­nie w bro­szu­rze „Naj­święt­sza Pan­na w Gie­trz­wał­dzie” wyda­nej w Pozna­niu w 1877 roku. — Twarz jej bla­da, ni bia­ła, ni opa­lo­na, dość regu­lar­na, pocią­gła, lecz nie odzna­cza­ją­ca się po pro­stu niczym, tak że ani dobrze spa­mię­tać moż­na. Obo­jęt­no­ści tej nie zmie­nia­ją wca­le jej oczy, są bowiem bla­do nie­bie­skie, spo­koj­ne, wca­le nie żywe, zawsze w sie­bie zwró­co­ne, o świat zewnętrz­ny się nie trosz­czą­ce. Wsty­dli­wo­ści wiel­kiej, cho­dzi mię­dzy ludź­mi, jak­by ich nie widzia­ła, gdy poma­ga w pra­cy np. w nakry­wa­niu sto­łu, to wca­le nie odry­wa oczu od robo­ty swo­jej, choć izba peł­na cie­ka­wych. (…) Na uzu­peł­nie­nie dodam, że suk­nia Sza­fryń­skiej jest bar­dzo skrom­na, pół weł­nia­na, pół baweł­nia­na, brud­no­żół­ta, nie­znacz­na. Prócz suk­ni nie ma na wido­ku nic, jak ciem­no­czer­wo­ną weł­nia­ną chu­s­tecz­kę na gło­wie, pod­pię­tą pod bro­dę, tak jak zwy­kle w mia­stach noszą dziew­czę­ta sta­nu uboż­sze­go.

Z tego opi­su wyni­ka, że Justy­na Sza­frań­ska jest prze­cięt­ną dziew­czyn­ką. Ma trud­no­ści w nauce, a nawet zda­je egza­min przed I Komu­nią Świę­tą z opóź­nie­niem. Nie zmie­nia to fak­tu, że jest poboż­na i po pro­stu dobra. Dla­te­go to wła­śnie jej uka­zu­je się Mary­ja.

„Obraz niczym nieskrępowanej swobody”

Justy­na ma kole­żan­kę, Bar­ba­rę Samu­low­ską. To przy­ja­ciół­ki od ser­ca, choć spo­krew­nio­ne. Dla­te­go zdra­dza jej, co widzia­ła. Razem idą pod klon i widzą Mary­ję.

Bar­ba­ra jest młod­sza od Justy­ny, przy­cho­dzi na świat 21 stycz­nia 1865 roku w Wory­tach, jako cór­ka Józe­fa i Karo­li­ny Bar­czew­skiej.

- Jeże­li Justy­na Sza­fryń­ska jest obra­zem cicho­ści i wiel­kiej nawet powol­no­ści, to prze­ciw­nie mała Bar­ba­ra bie­ga cią­gle jak koza­czek lub pło­cha saren­ka – czy­ta­my w ksią­żecz­ce „Naj­święt­sza Pan­na w Gie­trz­wał­dzie”. — Twa­rzycz­kę ma bar­dzo nie­re­gu­lar­ną, nosek zadar­ty, usta sze­ro­kie, z któ­rych wycho­dzą cią­gle dwa bia­łe rzę­dy, nie­zu­peł­nie drob­nych ząb­ków. Oczy czar­ne i pło­che, cera jeże­li nie spa­lo­na, to oliw­ko­wa z natu­ry, wło­sy ciem­ne. Bar­ba­ra pew­nie nie cho­dzi, tyl­ko cią­gle ska­cze, gdy ją chcesz zatrzy­mać, led­wie się obró­ci, led­wie posłu­cha, wyrwie się i ucie­ka dalej. Jest to obraz niczym nie­skrę­po­wa­nej swo­bo­dy, obraz pro­sto­ty i natu­ry jak przy­sta­ło na małą wiej­ską dziew­czy­nę z zakąt­ku kra­ju, o któ­rym dotąd nikt nie wie­dział.

„Jestem Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta”

Naj­cie­kaw­sze jest to, że Mary­ja nie prze­ma­wia ani pierw­sze­go dnia, ani następ­ne­go. Dopie­ro trze­cie­go dnia, gdy Bar­ba­ra Samu­low­ska odma­wia pod klo­nem róża­niec i widzi Mat­kę Bożą, na pyta­nie: „Kto ty jesteś?” uzy­sku­je odpo­wiedź: „Jestem Naj­święt­sza Pan­na Mary­ja Nie­po­ka­la­nie Poczę­ta”. Gdy Bar­ba­ra pyta, cze­go chce, Mary­ja naka­zu­je codzien­nie odma­wiać róża­niec. Obie­cu­je, że jeśli ludzie będą się gor­li­wie modlić, to para­fie pozba­wio­ne kapła­nów odzy­ska­ją ich, a prze­śla­do­wa­nia Kościo­ła osłab­ną. Wszyst­ko to mówi po pol­sku, w lokal­nej gwa­rze. To waż­ne, bo w tym cza­sie na War­mii jest nakaz mówie­nia po nie­miec­ku. Ger­ma­ni­za­cja daje się Pola­kom we zna­ki. „Gaze­ta Olsz­tyń­ska” pisze wów­czas: „Jeśli Mat­ka Boska prze­mó­wi­ła w języ­ku pol­skim do dzie­ci, jeśli moce nie­bie­skie nie gar­dzą tym języ­kiem, jak­że my, ludz­ki, sza­ry proch może­my się wsty­dzić pol­sko­ści”.

Obja­wie­nia Mat­ki Bożej w Gie­trz­wał­dzie na znacz­ku, fot. Pocz­ta Pol­ska

160 objawień w Gietrzwałdzie

Wieść o obja­wie­niach roz­no­si się po tere­nach daw­nej I Rzecz­po­spo­li­tej lotem bły­ska­wi­cy. Przez pobli­ską gra­ni­cę przy­by­wa­ją pąt­ni­cy z zabo­ru rosyj­skie­go, a ci z zabo­ru pru­skie­go przy­jeż­dża­ją kole­ją. Wysia­da­ją na odda­lo­nej ok. 7 kilo­me­trów sta­cji Bie­sal, po nie­miec­ku Bies­sel­len, i idą pie­cho­tą. Przy­by­wa­ją z ksią­żecz­ka­mi do nabo­żeństw i różań­ca­mi, modlą się i pro­szą dziew­czyn­ki, by zada­wa­ły Maryi pyta­nia doty­czą­ce naj­róż­niej­szych kwe­stii.

W sumie Mat­ka Boża w Gie­trz­wał­dzie obja­wia się 160 razy. Poświę­ca źró­deł­ko znaj­du­ją­ce się na łące opo­dal kościo­ła, by cho­rzy mogli czer­pać z nie­go wodę. Póź­niej w tym miej­scu miej­sco­wi sta­wia­ją kaplicz­kę, a w niej umiesz­cza­ją figu­rę wyko­na­ną według opi­su Justy­ny i Bar­ba­ry.

Kościół kato­lic­ki uzna­je obja­wie­nia w Gie­trz­wał­dzie i zatwier­dza ich kult po stu latach od tych wyda­rzeń — 11 wrze­śnia 1977 roku. Ofi­cjal­ny doku­ment zatwier­dza­ją­cy obja­wie­nia pod­pi­su­je biskup war­miń­ski Józef Drza­zga. Tym samym jest to jedy­ne zatwier­dzo­ne miej­sce obja­wień maryj­nych na tery­to­rium Pol­ski i jed­no z 12 tego typu miejsc na świe­cie.

Ślub w Paryżu i misja w Gwatemali

Życie Justy­ny i Bar­ba­ry po obja­wie­niach nie jest łatwe. Wła­dze pru­skie chcą je aresz­to­wać, więc dziew­czyn­ki znaj­du­ją schro­nie­nie u Sióstr Miło­sier­dzia w Lidz­bar­ku War­miń­skim. Robią to ponie­kąd na życze­nie Mat­ki Bożej, któ­ra chcia­ła, by żyły w zako­nie. Następ­nie razem z sio­stra­mi jadą do Chełm­na. Kon­ty­nu­ują naukę w Domu Św. Józe­fa w Pel­pli­nie. W kolej­nych latach jadą do Pary­ża, do domu macie­rzy­ste­go zgro­ma­dze­nia. Obie wstę­pu­ją do zako­nu. Ich dro­gi po kil­ku latach jed­nak się roz­cho­dzą.

Sio­stra Bar­ba­ra Samu­low­ska w Gwa­te­ma­li pod koniec życia, fot. Wiki­pe­dia

Justy­na nie jest w sta­nie wytrwać w życiu zakon­nym. W 1897 roku odcho­dzi z zako­nu, a w 1899 roku w Pary­żu wycho­dzi za mąż za Ray­mon­da Etien­ne Bigo­ta. Co dzie­je się z nią póź­niej? Nie wia­do­mo. Nie zna­my daty jej śmier­ci ani miej­sca pochów­ku.

Bar­ba­ra nato­miast czu­je, że jej powo­ła­niem jest pra­ca misyj­na. W 1895 roku wyjeż­dża do Gwa­te­ma­li, gdzie peł­ni wie­le funk­cji i poma­ga potrze­bu­ją­cym na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by. W 1917 roku zosta­je sio­strą prze­ło­żo­ną w tam­tej­szym szpi­ta­lu. Po 54 latach posłu­gi misyj­nej, 6 grud­nia 1950 roku, umie­ra na sku­tek cięż­kiej cho­ro­by. Jej życz­li­wość, tro­ska, poko­ra i więź z Bogiem spra­wia­ją, że umie­ra w opi­nii świę­to­ści. Po sta­ra­niach o pro­ces beaty­fi­ka­cyj­ny, przy­słu­gu­je jej tytuł Słu­gi Boże­go.

- Było w niej coś takie­go, że kolej­ki usta­wia­ły się do niej po rady w trud­nych spra­wach życio­wych, mał­żeń­skich, zawo­do­wych, a nawet zwią­za­nych z funk­cjo­no­wa­niu mia­sta po trzę­sie­niu zie­mi. Ta kobie­ta mia­ła w sobie „magnes”, któ­ry spra­wiał, że ludzie gar­nę­li się do niej, potrze­bo­wa­li jej obec­no­ści i rady. Nie zawdzię­cza­ła tego spek­ta­ku­lar­nym darom, ale była to kon­se­kwen­cja oso­bi­stej bli­skiej wię­zi z Panem Bogiem. Ta więź zawsze spra­wia, że czło­wiek jest atrak­cyj­ny tak­że dla innych, gdzie­kol­wiek by nie pra­co­wał — wspo­mi­na Bar­ba­rę Samu­low­ską ks. prof. Lucjan Świ­to, dele­gat bisku­pi try­bu­na­łu die­ce­zjal­ne­go w pro­ce­sie beaty­fi­ka­cyj­nym Bar­ba­ry Samu­low­skiej. — Nato­miast o swo­ich obja­wie­niach sio­stra Samu­low­ska nigdy nie opo­wia­da­ła. Było wia­do­mo, że widzia­ła Mat­kę Bożą, nato­miast kie­dy pró­bo­wa­no ją dopy­tać o szcze­gó­ły, jedy­nie się uśmie­cha­ła i nie odpo­wia­da­ła. Z pew­no­ścią jed­nak była bar­dzo moc­no zwią­za­na z Mat­ką Bożą, a same obja­wie­nia ode­gra­ły w jej życiu waż­ną rolę.

Zobacz Gie­trz­wałd z lotu pta­ka widzia­ny okiem „Gaze­ty Olsz­tyń­skiej”.