Tajem­ni­cza wyspa na Jezio­rze Wul­piń­skim: daw­niej raj dla gości, dziś kró­le­stwo ruin i zato­pio­nych tajem­nic. Mimo wszyst­ko inspi­ru­je i przy­cią­ga uwa­gę.

Jadąc tra­są S51 obok Doro­to­wa, nie spo­sób ode­rwać wzro­ku od malow­ni­cze­go kra­jo­bra­zu tej uro­kli­wej wsi, roz­cią­gnię­tej nad brze­giem Jezio­ra Wul­piń­skie­go. Ta spo­koj­na war­miń­ska oko­li­ca skry­wa w sobie praw­dzi­wą per­łę – wyspę Her­tę. To naj­więk­sza spo­śród ośmiu wyse­pek zdo­bią­cych jezio­ro. Kształ­tem przy­po­mi­na­ją­ca trój­kąt, leży bli­sko brze­gu i przy­cią­ga uwa­gę. Dziś cicha i poro­śnię­ta dzi­ką roślin­no­ścią, jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat temu tęt­ni­ła życiem.

Warmiak z krwi i kości

Histo­ria wyspy Her­ta zaczę­ła się w 1887 roku, gdy olsz­tyń­ski restau­ra­tor Robert Rogal­la posta­no­wił odmie­nić obli­cze Jezio­ra Wul­piń­skie­go. Z dala od miej­skie­go gwa­ru, na naj­więk­szej z wysp, stwo­rzył pen­sjo­nat z gospo­dą – miej­sce, któ­re mia­ło przy­cią­gać tych, któ­rzy szu­ka­ją wytchnie­nia i sma­ku życia.

Uro­dzo­ny 27 mar­ca 1859 roku w Kle­bar­ku Wiel­kim Robert Rogal­la, War­miak z krwi i kości, już w 1889 roku wpi­sał się na kar­ty lokal­nej histo­rii. Wio­sną tam­te­go roku pra­sa donio­sła, że w pobli­żu kościo­ła św. Jaku­ba w Olsz­ty­nie otwar­to oka­za­ły dom towa­rzy­ski, nazwa­ny „Koper­nik”. Prze­jął go w dzier­ża­wę wła­śnie Robert Rogal­la. Budy­nek tęt­nił życiem – ser­cem była prze­stron­na restau­ra­cja z salą ide­al­ną na uczty, spo­tka­nia i wido­wi­ska, a do tego kom­for­to­we poko­je dla przy­jezd­nych. Co cie­ka­we, póź­niej w tym miej­scu powsta­ła restau­ra­cja „Pod żagla­mi”, a teraz budy­nek jest sie­dzi­bą Kurii Metro­po­li­tal­nej Archi­die­ce­zji War­miń­skiej.

Pocz­tów­ka z Olsz­ty­na, 1900 rok, fot. Polona.pl

Goście z Olsztyna i Berlina

W 1895 roku wyspa na Jezio­rze Wul­piń­skim sta­ła się wła­sno­ścią Rogal­li, a on szyb­ko nadał jej nowy blask. Dwa lata póź­niej w Doro­to­wie powsta­ła karcz­ma – „dla tych, któ­rzy pra­gną odkry­wać pięk­no jezio­ra i czar Her­ty”, jak sam pod­kre­ślał Rogal­la. Otwar­cie uświet­nił ks. Kens­bock z Bar­tą­ga, a „Gaze­ta Olsz­tyń­ska” nie kry­ła zachwy­tu: „Olsz­ty­nia­nie przy­by­li tłum­nie! Karcz­ma urze­ka prze­strze­nią, ma zajazd, a pro­wa­dzi ją pan Schultz.” Tak naro­dzi­ła się legen­da, któ­ra kusi­ła sma­ko­szy i miło­śni­ków natu­ry.

- Przed­się­bior­stwo, któ­re Rogal­la zało­żył nazwa­li­by­śmy dziś gospo­dar­stwem agro­tu­ry­stycz­nym. Na wyspie zbu­do­wał on dom i przy­stań, a jej śro­dek prze­kształ­cił w roz­le­gły sad. Nowy wła­ści­ciel nie zanie­dbał war­to­ści kra­jo­bra­zo­wych, sadząc szpa­le­ry jodeł, któ­re w póź­niej­szym cza­sie zosta­ły w prze­myśl­ny spo­sób prze­świe­tlo­ne — pod­kre­śla Rafał Bęt­kow­ski w arty­ku­le „Her­ta, wyspa umar­łych”. — Rogal­la nie miał zamia­ru odci­nać się od świa­ta — gospo­dar­stwo nasta­wio­ne było na przyj­mo­wa­nie gości. Nie mogło­by funk­cjo­no­wać, gdy­by nie prze­pra­wa pro­mo­wa, łączą­ca od począt­ku Her­tę ze sta­łym lądem. Pomost dla pro­mu znaj­do­wał się obok karcz­my Rogal­li w Doro­to­wie.

Z Doro­to­wa na wyspę kur­so­wa­ły łodzie wio­sło­we i prom, któ­ry łączył ląd z tym 6‑hektarowym skraw­kiem zie­mi. Naj­więk­szy roz­kwit Her­ty przy­padł na lata po I woj­nie świa­to­wej. Restau­ra­cja zyska­ła mia­no naj­lep­szej w regio­nie, a goście delek­to­wa­li się tam nie tyl­ko wyśmie­ni­tym jedze­niem, ale i spe­cjal­nym piwem warzo­nym według tajem­nej recep­tu­ry oraz wina­mi porzecz­ko­wy­mi. Na wyspie dzia­ła­ło też muzeum poświę­co­ne bitwie pod Tan­nen­ber­giem, a ota­cza­ją­ce je tere­ny wypeł­nia­ły sad, gospo­dar­stwo rol­ne i stad­ni­na koni. Przy­cią­ga­ło to tłu­my – od miesz­kań­ców Prus Wschod­nich, przez gości z Kró­lew­ca i Ber­li­na, po olsz­ty­nian szu­ka­ją­cych wytchnie­nia w nie­dziel­ne popo­łu­dnia.

- Muzeum i gospo­dę otwie­ra­no zawsze wio­sną. Dzia­ła­ły one przez cały sezon, aż do póź­nej jesie­ni. Robert Rogal­la tak­że zimą nie opusz­czał swe­go sie­dli­ska, nie bacząc, że zupeł­nie odcię­te bywa­ło wte­dy od świa­ta — zwra­ca uwa­gę Rafał Bęt­kow­ski. — Her­ta była jego kró­le­stwem, a on sam nazy­wa­ny był przez wszyst­kich „księ­ciem”. Wie­czo­ra­mi goście sia­dy­wa­li w jego domu przy świe­tle lam­py naf­to­wej, racząc się zna­ko­mi­tą kawą i porzecz­ko­wym winem wytwa­rza­nym przez gospo­da­rza. „Ksią­żę”, któ­re­mu towa­rzy­szy­ły dwa żwa­we jam­ni­ki, zaj­mo­wał fotel z wyso­kim opar­ciem.

50 metrów od brzegu

Zło­te cza­sy prze­rwa­ła tra­ge­dia. 21 lip­ca 1935 roku, zale­d­wie 400 metrów od brze­gu, wywró­ci­ła się łódź moto­ro­wa z 24 pasa­że­ra­mi.

- W nie­dzie­lę 21 lip­ca 1935 roku pano­wał na Her­cie zwy­kły tego dnia ruch. Póź­nym popo­łu­dniem zaczę­ła się psuć pogo­da i wie­lu gości posta­no­wi­ło opu­ścić wyspę. Chcie­li oni jak naj­prę­dzej zna­leźć się w Doro­to­wie, aby w Gągław­kach zdą­żyć na pociąg odcho­dzą­cy do Olsz­ty­na. Kie­ru­ją­cy pro­mem led­wo mógł opa­no­wać natłok pasa­że­rów. Wziął na pokład 24 oso­by, choć prom mógł prze­wo­zić ich tyl­ko 12 — opi­su­je Rafał Bęt­kow­ski. — Burza roz­pę­ta­ła się na dobre już w trak­cie prze­pra­wy. Aby chro­nić się przed desz­czem, ude­rze­nia­mi wia­tru i fal, podróż­ni stło­czy­li się po jed­nej stro­nie łodzi, powo­du­jąc jej wywrot­kę. Wszy­scy zna­leź­li się nagle w wodzie, ale nie wszy­scy umie­li pły­wać. Ruchy para­li­żo­wał strach i nie­wy­god­na odzież. Do brze­gu było ok. 50 metrów. Choć kil­ku świad­ków tra­ge­dii pospie­szy­ło z ratun­kiem, woda zabra­ła 12 ofiar.

Zgi­nął też jeden z ratu­ją­cych. Miesz­ka­niec Doro­to­wa rzu­cił się na pomoc toną­cym. Nie zawa­hał się ani przez chwi­lę, choć wie­dział, że mie­rzy się z bez­li­to­snym żywio­łem. Wal­czył do koń­ca… Został trzy­na­stą ofia­rą.

To wyda­rze­nie rzu­ci­ło cień na przy­szłość wyspy. Pen­sjo­nat zaczął tra­cić daw­ny blask, a po woj­nie komi­tet woje­wódz­ki prze­kształ­cił go w ośro­dek szko­le­nio­wo-wypo­czyn­ko­wy. Sta­re zabu­do­wa­nia roze­bra­no, dosto­so­wu­jąc je do nowych potrzeb, ale po 1989 roku miej­sce popa­dło w ruinę. Do tego pożar stra­wił reszt­ki daw­nej świet­no­ści. Dziś na Her­cie pozo­sta­ły jedy­nie fun­da­men­ty, ople­cio­ne drze­wa­mi i zaro­śla­mi.

„To było mym bogactwem”

Wśród pozo­sta­ło­ści na wyspie kry­ją się dwa gro­by – Rober­ta Rogal­li, zmar­łe­go w 1932 roku, i jego syna Bru­na, któ­ry poległ w bitwie pod Tan­nen­ber­giem w 1914 roku. To Robert, zde­ter­mi­no­wa­ny ojciec, odna­lazł cia­ło syna na polu wal­ki i spro­wa­dził je na wyspę.

- Tutaj na wzgór­ku w pobli­żu domu odby­ła się cicha i smut­na cere­mo­nia, pod­czas któ­rej ojciec sam musiał być pro­bosz­czem i gra­ba­rzem. Świa­do­mość, że jego syn leży w zie­mi rodzin­nej, bli­sko domu, uspo­ko­iła sta­re­go Rogal­lę. Na mogi­le wzniósł nagro­bek z oto­cza­ków. Wyry­ty na tabli­cy napis w języ­ku nie­miec­kim gło­sił: „Poległ śmier­cią boha­te­ra pod Tan­nen­ber­giem z miło­ści do ojczy­zny nasz uko­cha­ny syn Bru­no Rogal­la — zauwa­ża Rafał Bęt­kow­ski. — Inskryp­cja nie poda­wa­ła więc dokład­ne­go miej­sca śmier­ci syna Rogal­li, infor­mu­jąc, że poległ on w bitwie pod Tan­nen­ber­giem. Już tyl­ko to było powo­dem do chwa­ły – sław­na bitwa nie­mal od razu sta­ła się czę­ścią naro­do­wej i regio­nal­nej legen­dy.

Z kolei na swo­im nagrob­ku Robert Rogal­la zosta­wił wzru­sza­ją­cy napis: „Wia­ra w Boga, miłość do żony, dzie­ci i ojczy­zny, nadzie­ja na lep­sze cza­sy uczy­ni­ły mnie sil­nym w wal­ce o chleb codzien­ny. To było mym bogac­twem. Zało­ży­ciel Wyspy Her­ta oraz Muzeum”. Zgod­nie z jego wolą spo­czął obok syna, a jego żona Augu­sta, po jego śmier­ci, prze­nio­sła się do Olsz­ty­na, gdzie zmar­ła w 1942 roku.

Wyspa skarbów na Warmii?

Her­ta to nie tyl­ko histo­ria, ale i legen­dy. Mówi się, że w cha­osie koń­ca woj­ny Niem­cy pró­bo­wa­li oca­lić zgro­ma­dzo­ne tam skar­by. Ostat­ni prom, obcią­żo­ny kosz­tow­no­ścia­mi, zato­nął w wodach jezio­ra i do dziś spo­czy­wa na jego dnie. Nur­ko­wie z klu­bu Skor­pe­na wspo­mi­na­li w Radiu Olsz­tyn o fascy­nu­ją­cych zna­le­zi­skach – od listu w butel­ce po piwie z 1936 roku, po frag­men­ty wypo­sa­że­nia pen­sjo­na­tu i eks­po­na­tów muze­al­nych. Choć naj­więk­sza toń na Jezio­rze Wul­piń­skim liczy 56 metrów, wyspa wciąż przy­cią­ga cie­kaw­skich, a Doro­to­wo pozo­sta­je miej­scem, gdzie prze­szłość spla­ta się z teraź­niej­szo­ścią.

Po II woj­nie świa­to­wej woje­wódz­ki komi­tet par­tii utwo­rzył tu ośro­dek szko­le­nio­wo-wypo­czyn­ko­wy, adap­tu­jąc daw­ne budyn­ki do nowych funk­cji. Po 1989 roku ośro­dek został zamknięty.Na wyspie wciąż moż­na odna­leźć cmen­tarz rodzi­ny Rogal­lów, pozo­sta­ło­ści zabu­do­wań i sadu, a latem i jesie­nią teren zara­sta gęsty­mi krze­wa­mi jeżyn. Na dnie jezio­ra nadal spo­czy­wa zato­pio­ny prom wraz z muze­al­ny­mi eks­po­na­ta­mi.

W 2007 roku wyspa zosta­ła wysta­wio­na na sprze­daż za 4 mln zł. Nato­miast w maju 2024 roku komor­nik sądo­wy wysta­wił Her­tę na licy­ta­cję, usta­la­jąc cenę wywo­ław­czą na ponad 415 tys. zł, czy­li trzy czwar­te war­to­ści osza­co­wa­nia. Nie jest jed­nak jasne, za ile wyspa osta­tecz­nie zmie­ni­ła wła­ści­cie­la. I czy w ogó­le.

Jed­nak Her­ta wciąż fascy­nu­je odkryw­ców i histo­ry­ków. Jej histo­rię opo­wia­da też Prze­mek Kawec­ki na swo­im kana­le MAZURSKIE TAJEMNICE.

Dziewczyna na falach

Z wyspą Her­tą wią­że się legen­da. Daw­no temu w pobli­skim Doro­to­wie miesz­ka­ła Her­ta, cór­ka boga­te­go gospo­da­rza. Zako­cha­ła się w ubo­gim ryba­ku, a on odwza­jem­niał jej uczu­cie. Jed­nak ojciec dziew­czy­ny sta­now­czo sprze­ci­wił się ich miło­ści. W akcie despe­ra­cji posta­no­wił dać cór­ce suro­wą naucz­kę – wywiózł ją na wyspę i zosta­wił samą. Miał po nią wró­cić, gdy zmą­drze­je. Kie­dy po kil­ku dniach przy­pły­nął na wyspę, Her­ty już tam nie było. Nigdy jej nie odna­le­zio­no. Ludzie mówi­li, że pró­bu­jąc dostać się na brzeg, uto­nę­ła. Od tej pory miej­sce, któ­re wcze­śniej nazy­wa­no Baciów Ostrów, a póź­niej Petry­kow­ski Ostrów, zaczę­to nazy­wać jej imie­niem – Her­ta.

Z bie­giem lat miesz­kań­cy Doro­to­wa zaczę­li opo­wia­dać, że duch zagi­nio­nej dziew­czy­ny uka­zu­je się na falach, ostrze­ga­jąc ryba­ków przed nad­cią­ga­ją­cą burzą.

Widocz­nie nie posłu­chał jej jed­nak kapi­tan pro­mu – gdy zja­wi­ła się przed nim, nie zawró­cił do brze­gu.

Herta na kartach powieści

Her­ta fascy­nu­je do dziś. Tomasz Biał­kow­ski, zain­spi­ro­wa­ny histo­rią wyspy, w 2024 wydał powieść „Pod­bój”. To dra­ma­tycz­na opo­wieść o pra­gnie­niu stwo­rze­nia ide­al­ne­go świa­ta, któ­re pro­wa­dzi do destruk­cji i kata­stro­fy. Autor, zna­ny z psy­cho­lo­gicz­nych powie­ści i kry­mi­na­łów, przed­sta­wia histo­rię męż­czy­zny, któ­ry porzu­ca mia­sto, by na odle­głej wyspie zbu­do­wać uto­pię dla swo­jej rodzi­ny. Wyspa, skry­wa­ją­ca mrocz­ne tajem­ni­ce, sta­je się jed­nak świad­kiem upad­ku jego ambi­cji. Boha­ter, eks­plo­atu­jąc oto­cze­nie i narzu­ca­jąc swo­je rzą­dy, spro­wa­dza tra­ge­dię na sie­bie i spo­łecz­ność, a natu­ra osta­tecz­nie odzy­sku­je wła­dzę.

- Kie­dyś ludzie posta­no­wi­li pod­po­rząd­ko­wać sobie ten kawa­łek świa­ta. Prze­gra­li z natu­rą, któ­ra ode­bra­ła im to, co jej pró­bo­wa­no zabrać. Ludzi i budyn­ków daw­no tutaj już nie ma — pod­kre­śla Tomasz Biał­kow­ski. — Umar­li, a ich domy się roz­pa­dły. Uro­sły nowe drze­wa, a pta­ki zało­ży­ły wśród gałę­zi gniaz­da.

Ale Her­ta fascy­no­wa­ła Biał­kow­skie­go też wcze­śniej. To na niej roz­gry­wa­ją się klu­czo­we sce­ny „Spi­cy” wyda­nej w 2020 roku. Boha­ter­ką jest Iga Spi­ca, tłu­macz­ka zma­ga­ją­ca się ze śmier­cią syna. Przyj­mu­je zle­ce­nie nego­cja­cji zaku­pu opusz­czo­nej wyspy koło Olsz­ty­na. W wio­sce, gdzie pla­nu­je spo­tkać medium, nie­po­koi ją wszyst­ko: dziec­ko wśród nagich ciał, mrocz­ne sekre­ty wyspy, powią­za­nia miesz­kań­ców z zabój­stwem jej syna i wła­sne mgli­ste wspo­mnie­nia. Orkan Ksa­we­ry potę­gu­je ten cha­os.

Biał­kow­ski, uro­dzo­ny w 1969 roku w Jezio­ra­nach koło Olsz­ty­na, to cenio­ny pisarz Pro­zy Pół­no­cy. Two­rzy pro­zę oby­cza­jo­wo-psy­cho­lo­gicz­ną w duchu czar­ne­go reali­zmu, osa­dzo­ną na pol­skiej pro­win­cji. Debiu­to­wał w 2002 roku zbio­rem „Leze”, a jego kolej­ne dzie­ła, jak „Pogrze­by” czy „Zmar­z­li­na”, zyska­ły uzna­nie za intro­spek­cję i budo­wa­nie napię­cia.