„Zły to pasterz, który opuszcza owce swoje” – powiedział ks. Chmielewski zanim zginął z rąk Sowietów w styczniu 1945 roku. Nie był sam. Warmia tamtych dni to także Bartąg, Unikowo, Olsztyn… i wiele innych dramatów.
Klebark Wielki, początek 1945 roku. Wieś żyła w lęku – zbliżał się front Armii Czerwonej. Z pobliskich miejscowości dochodziły przerażające wieści: o mordach, gwałtach, torturach, o zbezczeszczeniach kościołów. Sowieci nie mieli litości, zwłaszcza dla księży. Traktowali ich jak wrogów.
Niektórzy proboszczowie z okolicznych parafii ratowali się ucieczką. W Klebarku parafianie też błagali swojego kapłana, księdza Jana Pawła Chmielewskiego, by się ukrył.
– Jestem waszym pasterzem, a zły to pasterz, który w niebezpieczeństwie opuszcza owce swoje – miał odpowiedzieć. Wierzył, że jego miejsce jest przy ludziach.
Tuż przed wkroczeniem frontu ukrył liturgiczne naczynia w jednym z gospodarstw. Chciał uchronić kościół przed grabieżą. Też słyszał, co działo się w innych wsiach.

Gdy Sowieci weszli do Klebarka, zaczęło się piekło. Gwałty, rabunki, przemoc. Żołnierze wtargnęli też na plebanię. Szukali kosztowności. Byli agresywni — w ten sposób żądali informacji. Wśród rzeczy księdza znaleźli stare rodzinne zdjęcie – z czasów I wojny światowej, z żołnierzami w niemieckich mundurach. To wystarczyło, by wpadli w szał.
Bili księdza Chmielewskiego. Dźgali go bagnetami. W końcu, półżywego, nagiego, wyrzucili przez okno. Spadł na schody.
– Gdy tak leżał, widziałam, że kończy życie. Wszędzie była krew na śniegu. Obok ciała leżała sutanna. Wówczas byłam świadkiem śmierci mego wuja – wspominała Antonina Dusyn, siostrzenica księdza.
Przez kilka dni ciało leżało przed plebanią. Nikt nie mógł go pochować – Sowieci zabraniali. A ludzie bali się ich gniewu. Po pewnym czasie odważyli się jednak wykopać płytki grób w zmarzniętej ziemi.
Dopiero 3 lipca 1945 roku odbył się pogrzeb, na jaki ksiądz zasłużył.

Człowiek dla innych
Jan Paweł Chmielewski urodził się w 1889 roku w Uniszewie. Uczył się w Braniewie, gdzie zdał maturę w 1909 roku. Studiował w seminarium, a w 1915 roku przyjął święcenia kapłańskie. Przez 13 lat był wikariuszem w Biesowie. Służył też jako kapelan wojskowy w Gąbinie pod koniec I wojny światowej. W 1928 roku objął parafię w Klebarku Wielkim.
Złożył ślub ubóstwa i trzymał się go do końca. Na rowerze objeżdżał warmińskie wsie. Odwiedzał parafian, godził skłócone rodziny. Kupował buty i ubrania dzieciom na Pierwszą Komunię. Pomagał młodym parom organizować śluby. Bywało, że dawał im pieniądze na skromne wesele. „Ojczulek” – tak mówili o nim wierni.
Siostra kapłana, Lidia Chmielewska, w liście z lipca 1947 roku pisała: — Strasznym jest, że mój brat musiał umrzeć gwałtowną śmiercią, ale Pan Bóg tak chciał, żeby zmarł jako męczennik. Podczas I wojny światowej miał swoje prymicje, podczas kolejnej wojny obchodził 25-lecie kapłaństwa i podczas wojny musiał umrzeć. Brat jest pochowany przy plebanii, ma więc piękne miejsce przy Matce Bożej.
Grób księdza przy plebanii, obok figury Matki Boskiej, stał się miejscem modlitw. Parafianie dbają o niego do dziś.
O tej historii opowiedział Przemek Kawecki na swoim kanale MAZURSKIE TAJEMNICE.
Strzał prosto w serce
Nie tylko Klebark naznaczony był tragedią. Podobny los spotkał pobliski Bartąg. 22 stycznia 1945 roku Sowieci radzieccy wkroczyli do Bartąga i zajechali na podwórze plebanii. Podpalili stodołę. W tym czasie niektórzy mieszkańcy schronili się w piwnicy plebanii, a wszystkie drzwi wejściowe zamknięto na klucz.
Wystarczyło, że ksiądz Otto Langkau otworzył drzwi. Nie padło żadne słowo, żadne pytanie. Żołnierz tak po prostu, „na dzień dobry”, wycelował w niego. Badanie wykazało, że zabiły go dwa strzały w serce. Rzucony w stronę jego głowy granat nie eksplodował.
Langkau był duchowym przewodnikiem parafii, dawał ludziom poczucie bezpieczeństwa w trudnych czasach. Jego śmierć wstrząsnęła mieszkańcami. To był człowiek, który z wielką otwartością odnosił się do polskich i niemieckich Warmiaków. Dlatego odprawiał nabożeństwa i głosił kazania zarówno w języku polskim jak i niemieckim.

Do tragedii doszło również m.in. w Unikowie, gdzie ksiądz Franz Zagermann – proboszcz i wicedziekan dekanatu reszelskiego – również został bestialsko zamordowany. Gdy front się zbliżał, Zagermann odprawił ostatnią mszę 29 stycznia 1945 roku, po czym ukrył się w gospodarstwie miejscowej rodziny. 25 lutego żołnierze radzieccy wtargnęli na posesję. Pytali go, czy jest popem, a następnie zadawali pytania po rosyjsku, których ksiądz nie rozumiał. Następnie zaczęli go torturować i strzelać w jego pobliżu, aby go zastraszyć. Przeszukując pokój, natknęli się na monstrancję, co potwierdziło, że jest duchownym. Wtedy postrzelili go w głowę. Mimo ran ksiądz Zagermann przeżył. Jeden z żołnierzy, widząc, że nadal oddycha, stanął mu na klatce piersiowej a następnie opuścili gospodarstwo. Ksiądz żył jeszcze ponad 30 godzin, spędzając ostatnie chwile na modlitwie.
Ciała nie pozwolono pochować na cmentarzu. Sowieci nakazali zakopać je w ogrodzie warzywnym. Przez 79 lat to miejsce było trudne do ustalenia. Dopiero w 2024 roku IPN odnalazł szczątki księdza. Uroczysty pogrzeb odbył się w Unikowie przy udziale arcybiskupa warmińskiego, mieszkańców i duchownych z Niemiec.
Dziś ich nazwiska, podobnie jak wielu innych zamordowanych duchownych, pojawiają się w trwającym procesie beatyfikacyjnym 46 męczenników z archidiecezji warmińskiej – ofiar komunizmu i nazizmu. Beatyfikację prowadzi Archidiecezja Warmińska.