Miasta spalone, wsie wyludnione, całe gospodarstwa zniszczone – tak wyglądały Warmia i Mazury wiosną 1945 roku. Setki tysięcy ludzi musiały zacząć życie od nowa, w świecie pełnym chaosu i niedoborów. Jak region podniósł się z ruin i jakie ślady tamtej tragedii wciąż widać dziś?

W 2025 roku minęło 80 lat od zakończenia II wojny światowej. Warmia wróciła, a Mazury znalazły się w granicach Polski. Bilans otwarcia był jednak przerażający. W zasadzie w wielu dziedzinach życia gospodarczego trzeba było zaczynać od zera. Przemysł, rolnictwo, odbudowa miast i infrastruktury drogowej. Oficjalne statystyki i wyniki badań naukowych porażają. Przenieśmy się w czasie o osiem dekad wstecz – do wiosny 1945 roku.

Prowadząc przez kilka powojennych dziesięcioleci różne badania, naukowcy wykazali, że średni stopień zniszczeń wojennych w obecnych północnych i zachodnich regionach Polski wyniósł 40 proc. Niestety, na Warmii i Mazurach sytuacja prezentowała się dużo gorzej, a wymierne efekty wojny w dawnych Prusach Wschodnich miały nieco inny charakter niż na pozostałych obszarach państwa niemieckiego, włączonych w granice Polski.

Zemsta na germańskiej ziemi

Prusy Wschodnie – pierwszy obszar III Rzeszy, na który wkroczyła Armia Czerwona, pewien symbol militaryzmu i znienawidzonej Germanii – stały się jednocześnie obszarem odwetu czerwonoarmistów za zbrodnie niemieckie popełnione na Wschodzie. Za przyzwoleniem dowódców żołnierze palili, rabowali i gwałcili. Taka postawa zdobywców szczególnie boleśnie uderzyła w ludność cywilną regionu, którą dotknęły represje niezależnie od poglądów i narodowości.

Ponadto wszelkie mienie kojarzone ze znienawidzonymi Niemcami, tj. budynki, drogi, mosty, fabryki, linie kolejowe, często zostało wręcz zmiecione z powierzchni ziemi.

Pewnym paradoksem wojny na Warmii i Mazurach był fakt, że wiele miast i miasteczek, w tym Olsztyn, uległo zniszczeniu nie tyle w wyniku walk, co w efekcie niszczycielskiego szału zajmujących miasta oddziałów. Pijani czerwonoarmiści podpalali całe kwartały ulic. W Olsztynie w ten sposób zniszczono 36 proc. zabudowy miejskiej, a w Dobrym Mieście „zniknęło” praktycznie całe centrum tego urokliwego miasteczka.

Niezwykle symboliczne zdjęcie, ratowanie książek ocalałych z wojennej pożogi, Orneta 1945–1946, fot. zespół Władysława Ogrodzińskiego/Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie ©

Degradacja miast

Ponad 19 tysięcy zniszczonych budynków (pamiętajmy, że miasta były mniejsze niż obecnie), z czego w Braniewie, Węgorzewie i Pieniężnie 80–90 proc. substancji miejskiej, pozrywane sieci wodociągowe i kanalizacyjne w Nidzicy, Lidzbarku Warmińskim czy Kętrzynie, wyludnienie – i mamy gotową receptę na „Dziki Zachód”.

Dla niektórych ważnych przecież dla regionu ośrodków skończyło się to bardzo dotkliwie – utratą praw miejskich. Na tej niechlubnej liście znalazły się biskupi Frombork, Pieniężno, Dąbrówno czy Pasym. Podnoszenie się ze zgliszcz i ruin wojennych nie trwało pięć czy dziesięć lat. Frombork prawa miejskie odzyskał w 1959 roku (bardziej ze względu na historyczne znaczenie niż ówczesny rozwój), Pieniężno w 1973 roku (przy okazji Roku Mikołaja Kopernika), a Pasym dopiero w 1997 roku. Widzimy zatem, że był to proces trwający dziesiątki lat, ba, pewne jego skutki są odczuwalne do dnia dzisiejszego. Nie zapominajmy również, że „niemiecka” cegła, dachówki i rynny były potrzebne gdzie indziej.

„Cały naród buduje swoją stolicę” – to hasło architekta Zygmunta Stępińskiego stanowiło propagandową zachętę do zaangażowania w odbudowę Warszawy. Ocalałe lub częściowo uszkodzone obiekty z obszarów Warmii i Mazur rozbierano, a budulec ruszał właśnie do stolicy.

Widok na pozostałości rynku w Lidzbarku Warmińskim, fot. zespół Władysława Ogrodzińskiego/Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie ©

Absolutny brak wszystkiego

Niewiele lepiej wyglądała sytuacja na wsi. Gospodarstwa, zwłaszcza na północy dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego, uległy poważnemu zniszczeniu, a wsie – przynajmniej do połowy 1945 roku – pozostawały wyludnione.

W ogólnym rozrachunku 17 tysięcy zniszczonych lub uszkodzonych gospodarstw nie było jeszcze „złym” wynikiem. Nowi osadnicy i pozostali mieszkańcy pomagali sobie nawzajem. Gdzieś brakowało wierzei od stodoły, gdzie indziej stolarki okiennej w domu lub drewnianych fragmentów budynków gospodarczych. Ubytki „sztukowało” się tym, co było pod ręką.

Żeby zacząć gospodarować, potrzebne były zwierzęta. Tymczasem ubytki w pogłowiu koni, krów, świń, drobiu, kóz i owiec wynosiły niemal 100 procent ich całkowitej liczby. Gdy czytamy oficjalne statystyki, włos jeży się na głowie, bo widzimy wartości rzędu 97 czy 98 proc. Braki miały tak zatrważające rozmiary, ponieważ całe kolumny zwierząt gospodarskich były przepędzane na wschód.

Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał fakt, że oficjalne statystyki prowadzono wiosną 1945 roku, więc uwzględniony w nich został inwentarz żywy przywieziony przez przesiedleńców z Kresów Wschodnich, a i tak wartości te, jak już wspomniano, sięgały blisko stu procent…

Do tego dochodziło obniżenie jakości gleby, zniszczenia wielu pól, zachwaszczenie łąk i pastwisk, dewastacja kanałów melioracyjnych oraz brak sprzętu rolniczego. Wszystko to powodowało, że trudno naprawdę wyobrazić sobie i pojąć skalę zniszczeń, jaka dotknęła rolnictwo na Warmii i Mazurach.

Kto zgasił światło?

Przed wojną Prusy Wschodnie nie uchodziły za region typowo przemysłowy. Funkcjonujące zakłady i fabryki charakteryzowały się rozproszoną lokalizacją. Jednak w porównaniu z rolnictwem czy ogólnie infrastrukturą nie było tak źle.

Odsetek strat wojennych w przemyśle eksperci wyliczyli średnio na 70 proc. Szczególnie ucierpiało zaplecze energetyczne zakładów przemysłowych, natomiast, na szczęście, ocalały budynki. Cóż jednak z tego, skoro szaber zrobił swoje.

I znów dochodziło do paradoksów. Przykładowo w zakładzie X ocalały budynki, ustalono konkretny zakres szkód, u władz uzyskano środki na remont, ale nie można było podjąć produkcji z powodu braku… żarówek, pasów transmisyjnych lub części do poszczególnych maszyn.

Jeden z najsłynniejszych „efektów” działań wojennych w naszym regionie – ruiny kościoła św. Katarzyny w Braniewie, fot. zespół Władysława Ogrodzińskiego/Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie ©

Zdobycz wojenna

Wspomniany proceder szabrownictwa skutecznie hamował odbudowę gospodarczą Warmii i Mazur. Najpierw, wręcz systemowo, dokonywały go komendantury wojenne Armii Czerwonej, sprawujące władzę na zajętych terenach przed przekazaniem jej polskiej administracji. Sowieci bardzo swobodnie interpretowali pojęcie „zdobyczy wojennej” i często wywozili w głąb ZSRR wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość.

Skali zniszczeń dopełniało działanie ludności napływowej, która praktycznie bezkarnie grabiła mienie poniemieckie. Szabrownicy masowo przyjeżdżali np. z województwa białostockiego czy północnego Mazowsza. Zdarzali się także przybysze z innych, bardziej oddalonych obszarów przedwojennej Polski, jadący „do Prus” w celu pozyskania brakujących dóbr materialnych. Z Warmii i Mazur masowo wywożono pozostawione meble, stolarkę okienną, piece, maszyny rolnicze, a nawet rozbierano całe domy. Słabe struktury lokalnych władz próbowały przeciwdziałać rabunkom. Niestety, ich przedstawiciele (nawet w randze starostów) często sami brali w tym udział.

Drogi donikąd

Obrazu gospodarczego spustoszenia dopełniały zniszczenia w infrastrukturze kolejowej i drogowej. Przed wojną sieć kolejowa na terenie odpowiadającym powojennemu województwu olsztyńskiemu wynosiła nieco ponad 2000 km. Część linii oczywiście rozebrali Sowieci, inne zostały zniszczone. Latem 1945 roku odcinki torów nadające się do eksploatacji wynosiły dokładnie 897 km, a więc mniej niż połowę stanu sprzed 1945 roku.

Niestety pod tym względem Warmia i Mazury były niechlubnym rekordzistą w skali całych tzw. Ziem Odzyskanych. Ponadto wystąpiła u nas sytuacja bez precedensu ze względu na podział dawnych Prus Wschodnich pomiędzy Polskę i ZSRR. W związku z tym część istniejących do końca wojny dróg po prostu zaorano.

Od tego czasu minęło już 80 lat. Przedstawione dane statystyczne, być może, choć w niewielkim stopniu, uświadomią nam, że stwierdzenie „trudny początek” w odniesieniu do odbudowy regionu jest wyjątkowo delikatne.

Dzisiaj chwalimy się zdjęciami, w swoich wypowiedziach często posługujemy się sformułowaniami, że „mieszkamy na wakacjach” (co zresztą uznać należy za słuszne), jednak warto zdać sobie sprawę z tego, że osiągnięcie takiego stanu wymagało bardzo wiele pracy, zaangażowania i wyrzeczeń. Chodząc po ulicach miast czy jadąc „w teren”, pamiętajmy, że nie zawsze było tak różowo.