Agniesz­ka Mar­ko­wicz łączy w swo­jej sztu­ce histo­rię, wyobraź­nię i emo­cje. Jej obra­zy i ilu­stra­cje zdo­by­wa­ją uzna­nie w Pol­sce i na świe­cie, ale ser­ce artyst­ki bije na War­mii – miej­scu, gdzie prze­szłość spla­ta się z teraź­niej­szo­ścią, a Koper­nik sta­je się towa­rzy­szem jej twór­czej opo­wie­ści.

Agniesz­ka Mar­ko­wicz uro­dzi­ła się na War­mii i to wła­śnie z nią naj­moc­niej się utoż­sa­mia. Region od lat inspi­ru­je jej wyobraź­nię i twór­czość, któ­ra z cza­sem zaczę­ła wykra­czać dale­ko poza lokal­ne gra­ni­ce. Dziś jej pra­ce moż­na oglą­dać w gale­riach od Pol­ski po Indie, a mię­dzy­na­ro­do­we jury nagro­dzi­ło ją m.in. Nagro­dą Leonar­da da Vin­ci w Medio­la­nie (2025).

Jest też autor­ką ilu­stra­cji do arty­ku­łów o Koper­ni­ku na naszym por­ta­lu – to ona stwo­rzy­ła cha­rak­te­ry­stycz­ny wize­ru­nek astro­no­ma, któ­ry stał się jego sym­bo­lem.

Koper­nik Agniesz­ki Mar­ko­wicz nama­lo­wa­ny na tale­rzu. Dziś jest twa­rzą por­ta­lu kopernik.warmia.mazury.pl

Jej dro­ga poka­zu­je, że nawet z małej War­mii moż­na dotrzeć ze sztu­ką na naj­więk­sze świa­to­we sce­ny. A jed­no­cze­śnie – że sztu­ka Mar­ko­wicz wyra­sta z wie­lu źró­deł: od histo­rii i rene­san­su, przez kino, aż po doświad­cze­nia podró­ży. W tym kalej­do­sko­pie inspi­ra­cji szcze­gól­ne miej­sce zaj­mu­je jed­nak Koper­nik, któ­ry stał się dla niej kimś znacz­nie wię­cej niż tyl­ko posta­cią z pod­ręcz­ni­ków.

Kopernik: mój facet

– Zbli­ża­ły się uro­dzi­ny mojej przy­ja­ciół­ki, któ­ra, jak się oka­za­ło, uro­dzi­ła się tego same­go dnia co Koper­nik. A za rok aku­rat przy­pa­da­ło 550-lecie Miko­ła­ja Koper­ni­ka. Pomy­śla­łam wte­dy: zro­bię mu uro­dzi­ny! A sko­ro uro­dzi­ny, to musi być stół, zasta­wa i oczy­wi­ście goście. Po pro­stu impre­za! – opo­wia­da artyst­ka.

Stół w tej pra­cy to coś wię­cej niż mebel. To cen­tral­ny punkt wizu­al­nej nar­ra­cji, wokół któ­re­go „krę­ci się” histo­ria Koper­ni­ka i jego świa­ta.

– Stół to sce­na, na któ­rej opo­wia­dam moją wizję. Każ­dy ele­ment ma zna­cze­nie. To nie tyl­ko este­ty­ka, to też sym­bo­li­ka: Koper­nik w cen­trum, a wokół nie­go świat, ludzie, odkry­cia – wyja­śnia Mar­ko­wicz.

Tu wyobraź­nia sta­je się nama­cal­na, fot. arch. pry­wat­ne

W „Sto­le uro­dzi­no­wym Miko­ła­ja Koper­ni­ka” artyst­ka łączy żywe kolo­ry z nie­oczy­wi­sty­mi kom­po­zy­cja­mi. Wcią­ga widza w histo­rię posta­ci histo­rycz­nej, któ­ra sta­je się boha­te­rem nie tyl­ko pod­ręcz­ni­ków, ale i wła­snej wyobraź­ni arty­stycz­nej.

– Koper­nik nie jest tyl­ko astro­no­mem z pod­ręcz­ni­ka, dla mnie stał się boha­te­rem, z któ­rym mogę pro­wa­dzić roz­mo­wę w mojej sztu­ce — pod­kre­śla Agniesz­ka. — Na wer­ni­saż, któ­ry odbył się w olsz­tyń­skim zam­ku, przy­szło bli­sko dwie­ście osób. Od tego cza­su uro­dzi­no­wy stół Koper­ni­ka obej­rza­ły już tysią­ce, naj­pierw w Olsz­ty­nie, następ­nie we From­bor­ku, a obec­nie wciąż moż­na go podzi­wiać w zam­ku w Lidz­bar­ku War­miń­skim. Spoj­rze­nia kie­ro­wa­ne na ten nie­zwy­kły obiekt są czymś abso­lut­nie wyjąt­ko­wym bo łączą prze­szłość z teraź­niej­szo­ścią i ludzi ze sobą nawza­jem. To doświad­cze­nie poka­za­ło, że stół może stać się sym­bo­lem spo­tka­nia i jed­no­ści, a wła­śnie takie­go prze­sła­nia naj­bar­dziej potrze­ba nam w sztu­ce.

Ilustracja kobiety z słuchawkami na uszach
Miko­łaj Koper­nik w uję­ciu Agniesz­ki Mar­ko­wicz ©

Od tam­tej pory Koper­nik towa­rzy­szy jej w por­tre­tach, insta­la­cjach i ilu­stra­cjach.

- Koper­nik jest moim face­tem. Pani mar­sza­łek nawet żar­to­bli­wie nazwa­ła mnie „żoną Koper­ni­ka”. Stał się czę­ścią mnie – przy­zna­je Agniesz­ka Mar­ko­wicz. – Jego por­tret wisi w mojej pra­cow­ni, a ja mam wra­że­nie, że obser­wu­je mnie od rana do wie­czo­ra. Towa­rzy­szył mi w cza­sie two­rze­nia wysta­wy. Wte­dy już wie­dzia­łam, że Koper­nik będzie moim słoń­cem

Allen, Tarantino i Almodóvar

Choć Koper­nik jest cen­tral­nym punk­tem jej twór­czo­ści, fascy­na­cja sztu­ką i pierw­sze inspi­ra­cje poja­wia­ły się już wcze­śniej.

– Od zawsze czu­łam sil­ne powią­za­nie z twór­czo­ścią reży­se­rów takich jak Woody Allen, Taran­ti­no i Almo­dó­var. Allen to humor i nie­prze­wi­dy­wal­ność. Taran­ti­no — sza­leń­stwo i cię­te ripo­sty, a Almo­dó­var – bar­wa i muzy­ka. Inspi­ru­je mnie auten­tycz­ność, z jaką prze­kła­da­ją swo­je oso­bo­wo­ści na ekran. Wie­rzę, że podob­nie jest z moją sztu­ką — pod­kre­śla artyst­ka. — W moich obra­zach odbi­ja się moja wraż­li­wość i nie­sza­blo­no­we spoj­rze­nie na życie. Nie jestem typo­wą roman­tycz­ką i nie two­rzę sen­ty­men­tal­nych moty­wów, ale pozo­sta­ję oso­bą otwar­tą, cie­ka­wą świa­ta i goto­wą na wszel­kie nie­spo­dzian­ki.

Artystka malująca obraz w atelier.
Agniesz­ka w swo­im arty­stycz­nym żywio­le, fot. arch. pry­wat­ne

Sycylia: strzał w dziesiątkę

Praw­dzi­wa odwa­ga i począ­tek jej dro­gi arty­stycz­nej przy­szły dopie­ro na Sycy­lii. Tra­fi­ła do nie­zna­ne­go kra­ju, do malow­ni­czej miej­sco­wo­ści Enna. Nie zna­ła języ­ka i nie mia­ła doświad­cze­nia kuli­nar­ne­go. Tam zaczę­ła eks­pe­ry­men­to­wać, pozna­wać świat sztu­ki i nabie­rać pew­no­ści sie­bie.

– W pią­tek trzy­na­ste­go stycz­nia 1999 roku poje­cha­łam na Sycy­lię. Nie zna­łam wło­skie­go i nie mia­łam poję­cia o goto­wa­niu, a mimo to rzu­ci­łam się w nie­zna­ne. Poje­cha­łam, aby opie­ko­wać się star­szą panią, a oka­za­ło się, że była to jed­na z naj­lep­szych decy­zji w moim życiu – wspo­mi­na Agniesz­ka. – To był czas poszu­ki­wań mojej życio­wej dro­gi po rocz­nej prze­rwie w nauce. Wyjazd na Sycy­lię, choć cał­ko­wi­cie spon­ta­nicz­ny, oka­zał się strza­łem w dzie­siąt­kę.

Na zatło­czo­nym dwor­cu w Kata­nii nagle poja­wił się mło­dy Włoch… To był począ­tek jej wło­skiej przy­go­dy – pierw­sze spo­tka­nia z mia­stem, zapa­chy, kolo­ry i świa­do­mość, że każ­de nowe doświad­cze­nie może stać się fascy­nu­ją­cą opo­wie­ścią.

- Mimo barier języ­ko­wych poczu­łam jego nie­zwy­kłą ener­gię – stał się moim anio­łem stró­żem, a kie­dy zna­łam go już lepiej, zwie­rzył mi się, że jest synem mafio­so, choć sam odci­na się od tego świa­ta — wspo­mi­na Agniesz­ka. — Nasze dro­gi były róż­ne, a mimo to każ­da chwi­la tej podró­ży pul­so­wa­ła fascy­na­cją i nie­za­po­mnia­ną przy­go­dą.

Koper­nik à la Ver­sa­ce Agniesz­ki Mar­ko­wicz ©

Ta podróż speł­ni­ła jej trzy marze­nia:

- Marzy­łam w dzie­ciń­stwie o wyspach – i uda­ło mi się to marze­nie speł­nić. Na Sycy­lii fascy­no­wa­ło mnie, jak legen­dy o mafii spla­ta­ją się z codzien­nym życiem miesz­kań­ców. Tam pozna­łam „syna mafio­so” – pięk­ne­go i peł­ne­go uro­ku czło­wie­ka z nie­zwy­kłą rodzin­ną histo­rią. Każ­dy dzień na wyspie pobu­dzał moją arty­stycz­ną cie­ka­wość i doda­wał odwa­gi do twór­cze­go dzia­ła­nia. Wyspa otwo­rzy­ła przede mną świat moż­li­wo­ści, a bli­ska rela­cja z „bab­cią”, któ­rą opie­ko­wa­łam się pod­czas poby­tu, tyl­ko to potwier­dzi­ła – nie ukry­wa Agniesz­ka.

I doda­je: — Przez dwa mie­sią­ce miesz­ka­łam u przy­ja­ciół „moje­go mafio­so”, żyjąc jak praw­dzi­wa Włosz­ka. Podzi­wia­łam erup­cję Etny, bra­łam udział w barw­nej pro­ce­sji Świę­tej Aga­ty w Kata­nii, a całe dni spę­dza­łam na pra­cy arty­stycz­nej. Two­rzo­ne intu­icyj­nie rzeź­by i for­my dawa­ły mi poczu­cie swo­bo­dy i pozwa­la­ły odna­leźć wła­sny arty­stycz­ny język. Jed­no­cze­śnie tęsk­ni­łam za Pol­ską i wie­dzia­łam, że choć kocham Wło­chy, moje miej­sce jest gdzie indziej.

Sycy­lia i Etna w tle – inspi­ra­cja Agniesz­ki Mar­ko­wicz, fot. Grey48/pixabay.com

„Kawa w Palmie” i magia Warmii

Po powro­cie do Pol­ski Agniesz­ka Mar­ko­wicz zda­ła egza­mi­ny na stu­dia arty­stycz­ne i wkro­czy­ła w świat sztu­ki. Podró­że jed­nak nadal były dla niej źró­dłem inspi­ra­cji.

- Na Major­ce nama­lo­wa­łam jeden z moich ulu­bio­nych obra­zów – „Kawa w Pal­mie”. Obraz kupi­ły dwie wspa­nia­łe oso­by, któ­re przy każ­dej prze­pro­wadz­ce spraw­dza­ją, czy w nowym miesz­ka­niu znaj­dzie się dla nie­go miej­sce. Dla mnie to dowód, że moja sztu­ka żyje razem z ludź­mi — cie­szy się Agniesz­ka. — Kolo­ry obra­zu nawią­zu­ją do śród­ziem­no­mor­skie­go kli­ma­tu i poka­zu­ją, jak wie­le bodź­ców, czę­sto nie­zau­wa­żal­nych od razu, kształ­tu­je moją twór­czość.

Choć podró­że po Sycy­lii i Major­ce dały jej wie­le inspi­ra­cji i odwa­gi, to ser­ce Agniesz­ki zawsze bije dla War­mii. Dziś miesz­ka i pra­cu­je w Bar­cze­wie.

- War­mia bywa pomi­ja­na, w prze­ci­wień­stwie do Mazur, któ­re są lepiej roz­po­zna­wal­ne i czę­ściej obec­ne w świa­do­mo­ści ludzi. A prze­cież to wła­śnie War­mia jest nie­zwy­kła – i chcę to poka­zy­wać — pod­kre­śla Agniesz­ka. — Czu­ję się artyst­ką war­miń­ską. Kie­dy wyjeż­dżam, zawsze wra­cam tu z rado­ścią. Do sie­bie.

Wielki plac zabaw

Agniesz­ka Mar­ko­wicz cały czas też szu­ka w sztu­ce wyzwań i trud­nych tema­tów.

- Lubię trud­ne tema­ty, bo dają mi więk­sze pole bitwy malar­skiej, prze­strzeń do eks­pe­ry­men­tów z for­mą i poka­za­nia wła­snej wizji. Wte­dy napraw­dę żyję, pod­ska­ku­ję, a sztu­ka sta­je się dla mnie ogrom­nym pla­cem zabaw – przy­zna­je artyst­ka. – Jed­no­cze­śnie zawsze towa­rzy­szy mi „pew­na nie­pew­ność”: czy to, co two­rzę, poru­szy ludzi i zain­try­gu­je ich wyobraź­nię? Chcę zaska­ki­wać publicz­ność, ale przede wszyst­kim chcę zasko­czyć samą sie­bie. To miłość do sztu­ki, któ­ra daje mi siłę i trzy­ma przy życiu.

I doda­je: — Sztu­ka jest dla mnie tle­nem. Dia­lo­giem. Fry­zje­rem. Weso­łym Mia­stecz­kiem. To nie prze­sa­da – każ­dy obraz, każ­da insta­la­cja to dla mnie prze­ży­cie, pró­ba opo­wie­dze­nia histo­rii, któ­ra mnie fascy­nu­je i zachwy­ca.

GALERIA | Stół Koper­ni­kow­ski Agniesz­ki Mar­ko­wicz

GALERIA | Krze­sła typu Meda­lion Agniesz­ki Mar­ko­wicz